Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kijów rozpaczliwie zaprzeczał, a wystąpieniu Putina towarzyszyły wieści o ruchach rosyjskich wojsk nad granicą z Ukrainą – zaraz więc pojawiły się skojarzenia: z prowokacją gliwicką i fińską z 1939 r., gdy Niemcy i Sowieci sfingowali „akty terroru”, by wykorzystać je jako pretekst do ataku na Polskę i Finlandię. Ale czy taki był cel Putina? Czy też eskalacja napięcia (i obwinianie za nie Ukrainy) to raczej narzędzie, a Putin usiłuje w ten sposób wyjść z impasu, w jakim sam się znalazł? W sytuacji, gdy „pełzająca wojna” w Donbasie – podsycana przez Rosję i pochłaniająca ofiary (tylko w lipcu ponad 150 ukraińskich żołnierzy rannych lub zabitych) – jest wprawdzie dla Ukrainy otwartą raną, ale nie dość bolesną, by zmusić ją do ustępstw, Putin uznał być może, że warto „dokręcić śrubę” i postraszyć. Także Zachód.
Czy mu się to uda? Zachód jest zmęczony kolejnymi kryzysami, Ukraina zeszła tu na dalszy plan. Kalkulacja Putina (o ile na tym polega jego gra) może się powieść. Odpowiedzią na rosyjską prowokację powinno być więc mocne stanowisko Zachodu i wsparcie dla Kijowa. Np. dostawy broni byłyby w tej chwili konkretnym sygnałem politycznym.