Opublikowany przez nią 8 września półminutowy spot o tzw. aferze wizowej w MSZ wykorzystuje kilka technik manipulacji: powtarzanie komunikatu o domniemanym zagrożeniu („rząd PiS zaprosił do Polski 250 tys. imigrantów z Azji i Afryki”), obrazy młodych, ciemnoskórych mężczyzn w kapturach (w spocie nie pojawia się ani jedna kobieta) czy podprogową sugestię, że obecna władza masowo wpuszcza do kraju niebezpiecznych ludzi.
Można od biedy zrozumieć spin doktorów KO, że podczas konwencji w Tarnowie unikali tematu migracji. Z Koalicją sympatyzują tysiące Polaków, którzy pomagają na granicy białoruskiej, mają dość polityki napędzanej lękiem lub po prostu współczują migrantom – lepiej więc do wyborów nie ujawniać, że po przejęciu władzy obecna opozycja kontynuowałaby działania PiS, np. wzmacnianie wschodniej granicy. Zapewne niektórzy wyborcy KO – ci przekonani, że aby pokonać Jarosława Kaczyńskiego, można stosować wszelkie chwyty – powiedzą o spocie: „to tylko kampania”. Albo że prezes PiS robił gorsze rzeczy, np. mówił o migrantach w kontekście zarazków.
Problem w tym, że prymitywna propaganda działa jak bomby kasetowe – razi nie tylko emocje, w które celuje.
Wspominając ostatnie dni gabinetu Ewy Kopacz, ostatniego jak dotąd rządu PO (któremu jesienią 2015 r. tylko wybory oszczędziły konfliktu z Komisją Europejską ws. relokacji migrantów i uchodźców), ale też obserwując samego Donalda Tuska (już w lipcu, w innym spocie wyborczym, zagrał na antymuzułmańskich emocjach), trudno dostrzec jakiekolwiek zapowiedzi zmiany. W ataku KO na PiS umyka nawet sama afera wizowa w MSZ, która kosztowała już stanowisko wiceministra Piotra Wawrzyka, a którą teraz bada prokuratura.
Ktoś w końcu będzie musiał w polskiej polityce zrobić to pierwszy: odważnie opowiedzieć o masowej migracji, muzułmanach w Europie, o wszystkich blaskach i zagrożeniach najważniejszej od dekad zmiany demograficznej na naszym kontynencie. Tym kimś odważnym raczej nie będzie Tusk.