Trump je tacos

W Indianie znów wygrał prawybory Republikanów i jest teraz niemal pewnym kandydatem prezydenckim tej partii. Oraz przyczyną jej największego od lat podziału.

09.05.2016

Czyta się kilka minut

Demonstracja przeciwników Donalda Trumpa, Terre Haute, 1 maja 2016 r. / Fot. Marcin Żyła
Demonstracja przeciwników Donalda Trumpa, Terre Haute, 1 maja 2016 r. / Fot. Marcin Żyła

To nie to Kokomo. Ale ze względów marketingowych nie mówimy o tym głośno.

Craig Dunn, łysiejący 60-latek z wpiętym w klapę marynarki znaczkiem „Indiana”, już od progu opowiada swoją flagową anegdotę. O tym, jak podczas podróży do Las Vegas dostał zniżkę od hotelarza, fana rocka – za to tylko, że mieszka tam, gdzie mieszka. Nazwa „Kokomo” kojarzy się bowiem w USA z jedną z piosenek grupy The Beach Boys. Teledysk do niej kręcono na Florydzie. Tam – plaża, słońce i relaks. Ale tu, w Kokomo w stanie Indiana, obowiązują stroje wieczorowe. We włoskiej restauracji na skraju miasta rozpoczyna się właśnie doroczny bankiet Republikanów.

Drugi po szatanie

Atmosfera jest morowa. Za dwa dni – będzie to wtorek, 3 maja – w całym stanie odbędą się prawybory. Demokraci i Republikanie zagłosują, na razie wewnątrz partii, za kandydatami, których powinni wystawić do wyborów prezydenckich w listopadzie. U tych drugich wygra Donald Trump, kontrowersyjny miliarder, który występuje przeciw „waszyngtońskim elitom”. Wśród Amerykanów uznających się za Republikanów jest on najbardziej popularny. Ale działaczy partyjnych doprowadza do bólu głowy.

Także tych w Kokomo. Stojący na czele lokalnych struktur Republikanów Craig Dunn znalazł się niedawno na ustach całej Ameryki. W rozmowie z portalem „Politico” zadeklarował, że podczas partyjnej konwencji (która w połowie lipca w Cleveland oficjalnie wybierze kandydata) zagłosowałby za Trumpem wyłącznie wtedy, gdyby jego rywalem był sam szatan.

Teraz, witając kolejnych gości, Dunn łagodzi ton: – Znacie przecież dziennikarzy. Gdy wybiorą najbardziej nośny cytat, reszta wywiadu idzie w zapomnienie – mówi.

Wtóruje mu Eric Holcomb, wicegubernator Indiany: – Bardziej od bigoterii Trumpa przerażają mnie Demokraci popierający Berniego Sandersa, który atakuje wolny rynek.

Na sali bankietowej, gdzie klimat jest luźniejszy, łatwiej o szczere opinie. Patronami przyjęcia jest dwóch historycznych republikańskich prezydentów.

– Lincoln i Reagan... – wzdycha 61-letnia Ruth, która przyjechała tu z miasteczka Warsaw w hrabstwie Kosciuszko. – Jak bardzo ich teraz brakuje. Byli odpowiedzialni, stał za nimi moralny autorytet. A dziś... – Ruth urywa w połowie zdania.

Rzeczywiście, walka o nominację prezydencką Republikanów – która w ostatnich dniach toczyła się już tylko między Trumpem a senatorem Tedem Cruzem, nadzieją partyjnego mainstreamu – była wyjątkowo brutalna. „Mówili o sobie nawzajem rzeczy, o których nawet my byśmy nie wspomnieli” – przyznał w dniu głosowania spotkany w punkcie wyborczym członek Partii Demokratycznej.

Stan jak Stany

Sześcioipółmilionowa Indiana na Środkowym Zachodzie USA ostatni raz emocjonowała się tak prawyborami w latach 80. XX w. Na początku maja, kiedy przypada ich termin, prawdopodobni kandydaci są zwykle już znani. W tym roku stało się inaczej. Ted Cruz szykował się do ostatecznego starcia z Trumpem – a stan decydował o przyszłości amerykańskiej polityki.

Tak się składa, że Indianę – która w tym roku świętuje dwustulecie przystąpienia do Unii – wciąż uważa się za reprezentatywną dla całego kraju. Z jednej strony stan przoduje w produkcji przemysłowej. Z drugiej – pod pewnymi względami przypomina konserwatywne Południe. Jeszcze w latach 20. XX w. co piąty biały mężczyzna należał tu do Ku-Klux-Klanu.

To zróżnicowanie dało o sobie znać podczas prawyborów 3 maja: mieszkańcy Indiany odrzucili polityków głównego nurtu. 53 proc. Republikanów opowiedziało się za Trumpem; tyle samo procent Demokratów za „socjalizującym” Berniem Sandersem. Bezpośredni efekt? Zawieszenie kampanii wyborczej przez Cruza oraz największy od lat podział w łonie Partii Republikańskiej.

Zwycięstwo Trumpa sprawiło, że w lipcu na krajowej konwencji Partii Republikańskiej w Cleveland może on już liczyć na poparcie 1053 delegatów. Do otrzymania nominacji teoretycznie brakuje mu tylko 184 głosów, które łatwo zdobędzie podczas prawyborów zaplanowanych w następnych tygodniach w ostatnich dziewięciu stanach.

Clinton ufamy

Jeśli demokracja jest w kryzysie, wydobyć ją z kryzysu może tylko więcej demokracji. Taka myśl przyświecała na początku XIX w. pomysłodawcom partyjnych prawyborów (wcześniej kandydatów wybierano na specjalnych zgromadzeniach; do dziś czyni się tak w kilku stanach). Teraz jednak wielu Republikanów zaniepokojonych zwycięskim pochodem Trumpa przez kraj chętnie z powrotem pozostawiłoby te decyzje partii. Nawet spiker Izby Reprezentantów Paul Ryan – którego niektórzy uznają za naturalnego republikańskiego kandydata w następnym wyścigu do Białego Domu – zadeklarował, że nie może poprzeć Trumpa.

– Najważniejsi politycy są mu niechętni – tłumaczy Laura M. Albright, politolożka z University of Indianapolis. – Mają jednak związane ręce. Wiedzą, że elektorat Trumpa jest nieprzychylny Waszyngtonowi. Gdyby próbowali umniejszyć znaczenie wyników prawyborów, zwiększyliby ten gniew.

Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie telewizji CNN już po prawyborach w Indianie, gdyby doszło do bezpośredniego starcia Hillary Clinton (prawdopodobnej kandydatki Demokratów) z Donaldem Trumpem, wygrałaby ona różnicą 15 proc. głosów; ankietowani uważają ją za bardziej godną zaufania niemal w każdej sprawie, walki z terroryzmem i polityki imigracyjnej nie wyłączając. („Program” Trumpa na te problemy to, odpowiednio: „zbombardować ISIS” i „zbudować mur na granicy z Meksykiem”).

Jednak do głosowania zostało jeszcze pół roku. – Republikanie, którzy teraz odżegnują się od Trumpa, będą atakowani telewizyjnymi reklamami Hillary Clinton, której wielu z nich nie znosi jeszcze bardziej. Tuż przed wyborami Trump nie będzie dla nich wyglądać tak źle – przestrzega prof. Marjorie Hershey, politolożka z Indiana University w Bloomington.

O ton niżej

Na Trumpa nie mają nawet zamiaru głosować studenci – członkowie koła Partii Republikańskiej w Indiana University.

– Nie wiem, co zrobię w listopadzie. Na razie staram się o tym nie myśleć – mówi Steven. Jego koleżanka Andriana ma nadzieję, że teraz, kiedy Trump ma już nominację w kieszeni, spuści nieco z tonu. Ryan, inny młody działacz, przyznaje wprost: – Sytuacja może mnie zmusić do głosowania na Clinton.

Co ciekawe, Donald Trump wie, że zraża do siebie ludzi – i w ostatnich dniach stara się ten efekt osłabić. Programową przemowę na temat polityki zagranicznej przeczytał na spokojnie z telepromptera. W miniony czwartek uczcił nawet Cinco de Mayo, czyli rocznicę zwycięstwa wojsk meksykańskich (!) nad Francuzami w bitwie pod Pueblą w 1862 r. – próbując tacos i tweetując, że kocha hiszpańskojęzycznych mieszkańców USA. Po wygranej w prawyborach w Indianie podziękował za rywalizację Tedowi Cruzowi. Zdaniem prof. Hershey długo tak jednak nie wytrzyma: – Trump nie jest w stanie mówić w sposób uładzony dłużej niż pięć minut.

– Zaczynają się już spekulacje, kogo Trump wybierze na swojego kandydata na wiceprezydenta – dodaje Laura M. Albright. – Kogoś, kto będzie go uzupełniał, czy może raczej takiego, który jeszcze spotęguje jego dotychczasowy przekaz?

Poczucie zdrady

Tymczasem w miniony wtorek w Indianapolis, podczas wieczoru wyborczego Teda Cruza, Republikanie z bliska zobaczyli, jak działa „niewidzialna ręka rynku”. Podkoszulki z podobizną ich kandydata w ciągu kilku chwil staniały z 20 do 5 dolarów za sztukę. Powód? Deklaracja Cruza o zawieszeniu kampanii. Czyli de facto – o wycofaniu się z wyścigu o prezydenturę.

Senator przyznał, że nie jest w stanie walczyć, nie mając przed sobą „prawdziwej ścieżki do zwycięstwa”. „Przykro to ogłosić, ale ścieżka ta została dziś zamknięta. Daliśmy z siebie wszystko, jednak wyborcy wybrali co innego” – dodał, stojąc na scenie z rodzicami, żoną i dziećmi.

Te słowa jego zwolennicy przyjęli z niedowierzaniem, kilka osób płakało. Zawieszenie kampanii przez Cruza (w sensie ścisłym nie jest to rezygnacja; nazwisko kandydata pozostanie na kartach do głosowania w prawyborach w ostatnich stanach) pozostawia część republikańskiego elektoratu – akurat tę, która nie chce głosować na Donalda Trumpa – w politycznej próżni. Z innego sondażu ogłoszonego przez telewizję CNN wynika, że połowa Republikanów czuje się „zdradzona” przez własną partię.

„Jest jeszcze młody”; „tylko zawiesza kampanię”; „to wina establishmentu”; „jeszcze zostanie prezydentem” – słychać było w kuluarach wiecu w Indianapolis. Jedna z kobiet, nauczycielka, mówiła, że dopiero teraz naprawdę zaczyna się bać o Amerykę. „Trump jest jak Hitler” – skomentowała w rozmowie z niemiecką dziennikarką.

Teatr na peryferiach

„Pan Trump szanuje wolność słowa, dlatego na zewnątrz wyznaczyliśmy miejsce dla protestujących. Niektórzy próbują jednak tu wejść, zakłócać nasze spotkanie. Jeśli zobaczysz kogoś takiego, nie rób mu krzywdy. Podejdź do niego, podnieś wysoko nasz baner i krzycz: »Trump, Trump, Trump!«. Poproś innych, żeby zrobili tak samo. To zaalarmuje nasze służby, które usuną protestującego”.

Głos spikera robi się coraz donośniejszy. Za kilka minut na scenę Indiana Theatre wkroczy Donald Trump. Będzie to jego jedyne wystąpienie w Terre Haute, 60-tysięcznym mieście w południowo-zachodniej części stanu.

„Módlmy się szczególnie za pana Trumpa! – krzyczy prowadzący. – Módlmy się za jego żonę, dzieci i wnuków! We wtorek oczy całego świata będą zwrócone na Indianę. A wy za chwilę zobaczycie człowieka, który ocali Amerykę!”.

We foyer tłoczy się setka osób. Celowo wydano za dużo wejściówek. Podczas poprzednich wieców zdarzało się, że rezerwowali je przeciwnicy Trumpa – tylko po to, aby z widowni głośno manifestować swoje niezadowolenie.

Ale dziś w Indiana Theatre są sami swoi. Gdy na scenie pojawia się miliarder, okrzyki jego zwolenników i towarzysząca im muzyka Rolling Stones zagłuszają niektóre słowa spikera: „...produkcja wzrośnie!... mówić twardo o imigracji!... najwyższy czas!... zbuduje ten mur i Meksyk za ten mur zapłaci!... panie i panowie!... przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki!”.

Pod wielką flagą USA Trump przemawia 61 minut. Mówi prostym językiem, jak rodzic tłumaczący coś dziecku. Punkt po punkcie odnosi się do najważniejszych tematów kampanii – oraz zarzutów na jego temat.

O sojusznikach USA: „Niemcy, Japonia, Korea... Oni wszyscy muszą nam zacząć płacić za to, że ich bronimy. Budżet naszej armii przewyższa budżety wielu krajów. Ale te pieniądze nie służą Amerykanom. Nie będziemy ich więc chronić, jeśli nam za to nie zapłacą”.

O rozmowach w sprawie transatlantyckiego porozumienia o wolnym handlu: „Wolny rynek jest OK. Ale mnie pozwólcie negocjować te sprawy”.

O Baracku Obamie: „Zamiast o sprawach krajowych, mówi o globalnym ociepleniu. Obiecuję wam, że gdy zostanę prezydentem, Ameryka będzie zawsze na pierwszym miejscu”.

O pomyśle budowy muru wzdłuż granicy z Meksykiem: „Pytają mnie, ile będzie kosztował. Niech lepiej zobaczą, jak wysoki jest nasz deficyt w handlu zagranicznym!”.

O swoich zwolennikach: „Powiedziano mi, że jeden z was czekał tu przed wejściem już od pierwszej w nocy. To prawda? Pokaż się, proszę. Tutaj jesteś! Przyjść o pierwszej w nocy – to nie byle co! Musisz być silnym fizycznie facetem. Ameryka takich potrzebuje. Uwielbiam takich jak ty!”.

Dwie godziny później jest już po wszystkim. Gdy pustoszeją ulice przed Indiana Theatre, do jednego z tuzina protestujących przeciw Trumpowi młodych ludzi podchodzi członkini ekipy prasowej kandydata, prosząc o krótki wywiad. Po pierwszej odpowiedzi wyłącza jednak mikrofon.

– Czy mógłbyś – prosi rozmówcę – mówić od teraz nieco prostszym językiem?

Na lewo od Ameryki

Dla umiarkowanych polityków – zarówno Republikanów, jak i Demokratów – w wyścigu do nominacji prezydenckiej startuje jeszcze jeden polityk o skrajnych poglądach. To Bernie Sanders, niespodziewany zwycięzca prawyborów Demokratów w Indianie. Jego wiec na centralnym placu Indianapolis otworzyła kultowa piosenka Neila Younga „Keep on rockin’ in the free world”. Potem także było kontrkulturowo.

Sanders, jedyny dziś rywal Hillary Clinton w walce o demokratyczną nominację prezydencką, ma 74 lata – a mimo to przyciąga przede wszystkim młodych. Uwodzi ich m.in. obietnicą gwarancji socjalnych. A także – i w tym jest podobny do Trumpa – wiarą w to, że w Waszyngtonie czas już najwyższy na gruntowną wymianę kadr.

Prof. Marjorie Hershey: – Trump zawładnął mediami. Jedną z konsekwencji jest to, że telewizji brakuje czasu dla Sandersa. Jeszcze nigdy drugi kandydat Demokratów nie był tak marginalizowany w mediach.

Dla wielu młodych poparcie dla Sandersa idzie w parze z protestem przeciw wizji Ameryki, którą roztaczają zwolennicy Trumpa.

– Boję się ich – mówi Olivia, która w Terre Haute protestowała przeciw kontrowersyjnemu miliarderowi. – Myślę, że gdybyśmy dobrze kształcili ludzi – jak chce tego Sanders – podejmowaliby oni lepsze decyzje. Wierzę w to, że ludzie rodzą się dobrzy. Czasem jednak to, czego się potem uczą lub dostają od świata, sprawia, że nabierają uprzedzeń.

Czy z grup poparcia dla Berniego Sandersa może wyłonić się nowy ruch społeczny? Zdaniem Laury M. Albright, Sanders będzie walczył aż do ostatnich prawyborów na początku czerwca, głównie po to, aby pokazać partyjnym kolegom, że powinni się liczyć z jego elektoratem.

– Przewaga Sandersa nad Hillary Clinton wyniosła 5 proc. To dużo, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że kampania Sandersa w Indianie była bardzo intensywna – mówi politolożka. – Prawie na pewno nie otrzyma on nominacji swojej partii, ale i tak trudno go będzie uznać za przegranego. Jeśli Hillary Clinton zostanie prezydentem, może mu zaoferować funkcję w swojej administracji.

Na razie w stanowych prawyborach w USA wygrywa głównie Trump. Pod koniec minionego tygodnia muzycy The Rolling Stones ogłosili, że nie chcą, aby puszczał ich utwory podczas swoich wieców. Najczęściej wykorzystywał piosenkę „You can’t always get what you want” – „Nie zawsze dostajesz to, co chcesz”. W przypadku Trumpa, jak na razie, jest dokładnie na odwrót. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2016