Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podczas kilku dni spędzonych w Niemczech Benedykt XVI nie rozpieszczał słuchaczy. Krytykował zachodnią cywilizację, znajdując zarazem - tak, tak - ciepłe słowa dla innych religii, których wyznawcy, jak mówił, są zapatrzeni w Zachód i jego techniczny postęp, ale zarazem są przerażeni tym, jak w krajach zachodnich "nauka i rozum zostają zawężane", a Bóg jest "spychany w sferę subkultury". To Zachodowi Benedykt XVI zarzucał arogancję i "głuchotę" wobec Boga.
Można by powiedzieć, że wyznawcy innych religii, gdyby słuchali Papieża (także jego wystąpienia na Uniwersytecie w Ratyzbonie, z którego pochodzą powyższe cytaty), powinni być wręcz usatysfakcjonowani. A piętnowana zachodnia cywilizacja? Ona przyjmowała krytykę tak jak zawsze: raczej obojętnie. Żaden oburzony demonstrant nie palił kukieł Benedykta na ulicach europejskich miast; żaden zachodni parlament nie wezwał Papieża do przeprosin; żadne zachodnie państwo nie odwołało ambasadora z Watykanu.
Starczyło jednak kilka zdań, by sytuacja się zmieniła - tyle że nie na Zachodzie. Zdania te nie dotyczyły bowiem Zachodu, lecz dżihadu, a zostały wypowiedziane także w Ratyzbonie: mówiąc o problemie religii i przemocy, o "świętej wojnie" i nawracaniu siłą, Benedykt XVI przywołał spór intelektualny, który w 1391 r. bizantyjski cesarz Manuel II toczył z pewnym perskim teologiem. Można się domyślać, dlaczego z licznych źródeł, którymi mógł zilustrować swój tekst, Papież wybrał ten akurat przykład: 62 lata po tamtej debacie (toczonej przez cesarza i teologa w obozie wojskowym pod Ankarą) wyznawcy islamu zdobyli Konstantynopol, zamieniając jego kościoły na meczety, a miasto w Stambuł, stolicę Imperium Osmańskiego.
Papież zacytował cesarza, który tak mówił do zaprzyjaźnionego muzułmanina: "Wskaż mi proszę, co nowego przyniósł Mahomet, a znajdziesz tylko rzeczy złe i nieludzkie. Ujrzysz nakaz szerzenia nowej wiary za pomocą miecza". Cesarz uzasadniał następnie, dlaczego nawracanie siłą jest sprzeczne z istotą Boga oraz z istotą ludzkiej duszy.
Były to mocne słowa - i zapewne dlatego Benedykt XVI natychmiast zdystansował się od cytatu, nazywając go "niesłychanie szorstkim" sposobem stawiania "centralnego pytania" o relację między religią a przemocą.
Ale nawet gdyby się nie zdystansował, to czy sensem dialogu religii - jeśli w ogóle ma on sens - nie powinna być otwartość i dopuszczanie krytyki? Zwłaszcza gdy mowa o "centralnym pytaniu": o istotę wiary, o (bez)sens jej narzucania ludziom. Zwłaszcza że papieskiej krytyce islamu i koncepcji dżihadu (bo oczywiście była to krytyka) towarzyszyła krytyka wad własnej, zachodniej cywilizacji.
Musiały minąć dwa dni, zanim w papieskim wykładzie z Ratyzbony, liczącym kilka stron trudnego tekstu, ktoś - trudno teraz powiedzieć, kto i gdzie: czy w państwowym urzędzie ds. religii w Turcji (w listopadzie Benedykt ma odwiedzić ten kraj), czy w biurze Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie - dostrzegł tych parę zdań i uznał, że należy zaprotestować. Trudno też powiedzieć, w którym momencie dynamika wydarzeń zaczęła przybierać podobny charakter jak jesienią ubiegłego roku podczas awantury o karykatury Mahometa. Być może granica między intelektualną dyskusją nad istotą religii a fanatyzmem była już przekroczona w chwili, gdy telewizja Al-Dżazira, zwana "arabską CNN", streściła papieskie rozważania zdaniem: "Papież krytykuje islam i cytuje sformułowania obraźliwe dla jego Proroka".
Zadziałał mechanizm reakcji łańcuchowej, jak podczas wspomnianej awantury o karykatury: od Maroka przez muzułmańskie kraje Afryki, Bliski i Środkowy Wschód aż po Indonezję ruszyła licytacja potępień i protestów. Bractwo Muzułmańskie, jedna z najbardziej wpływowych organizacji w krajach arabskich, zażądało od Benedykta przeprosin. Dyrektor państwowego urzędu ds. religii w Turcji uznał, że Papież szerzy nienawiść. Król Maroka odwołał "na konsultacje" swego ambasadora z Watykanu. Parlament Pakistanu przyjął rezolucję, wzywającą Papieża do wycofania się z "pogardliwych" sformułowań. Na Zachodnim Brzegu Jordanu spłonęły dwa kościoły, rzymsko- i greckokatolicki; podpalacze ogłosili, że to zemsta za papieskie słowa. Rzecznik prezydenta Autonomii Palestyńskiej zaznaczył, że papieska mowa nie odpowiada duchowi tolerancji. A na ulicach wielu miast płonęły kukły Benedykta.
O ile w czasie "awantury o karykatury" politycy z krajów muzułmańskich nie wysuwali się na pierwszy plan protestów, a nawet tonowali nastroje, teraz - jak widać - polityka stanęła ramię w ramię z ulicą. Głos zabrała nawet Organizacja Konferencji Islamskiej (OIC), zrzeszająca 57 państw z przewagą ludności muzułmańskiej: "OIC ma nadzieję, że ta kampania [ papieska mowa - red.] nie jest prologiem nowej polityki Watykanu wobec islamu, zwłaszcza po wielu dekadach dialogu, który zbliżył duchownych Watykanu oraz wiodących myślicieli i uczonych muzułmańskich".
Oczywiście: Papież powiedział "przepraszam". Ale czy mógł postąpić inaczej w sytuacji, gdy realnym zakładnikiem tego, co teraz powie (albo nie powie), są chrześcijańskie mniejszości od Maroka po Indonezję?
Rokuje to fatalnie. Bo gdzie leży granica między fanatyzmem a racjonalnością? Jakie będą skutki tego, co stało się po 12 września 2006 r.? Jeden ze skutków widać już teraz - sukces napędza fanatyków. Dzisiaj strona, której zależało na eskalacji, musi przecież dojść do wniosku, że zmusiła Benedykta do ustępstw.
To, co stało się po 12 września 2006 r., wiele mówi o współczesnym islamie i jego wyznawcach. Czy dialog między dwiema religiami ma w ogóle sens, skoro krytykę wolno kierować tylko pod adresem jednej strony (chrześcijańskiej)? Czy istnieje jeszcze jakaś przestrzeń dla takiego dialogu, skoro każde zdanie może zostać przekręcone i zinstrumentalizowane politycznie?
12 września, przed 323 laty, europejska armia pod wodzą polskiego króla ocaliła Wiedeń i przetrąciła kręgosłup Imperium Osmańskiemu, zapoczątkowując jego odwrót z Europy. Co wynika z tej zbieżności dat? Może nic. Ale fakt, że jednym z pierwszych, którzy rzucili w Benedykta XVI kamieniem, był turecki polityk, raczej nie pozostanie bez wpływu na szanse tego kraju w staraniach o wejście do UE.
Benedykt XVI nie musiał przepraszać. A cała ta sytuacja może mieć także, paradoksalnie, efekt pozytywny, i to w krajach zachodnich: bez wątpienia przysporzy Papieżowi sympatii i, być może, zmusi niejednego Europejczyka do refleksji. To też już coś.