Trawiasty smak

Wychyleni w przyszłość, która ma nas nareszcie zaspokoić ciepłem i bujnością bodźców, przegapiliśmy wczesną fazę, najdramatyczniejszą ze wszystkich, gdy przez parę tygodni, o ile dobrze nadstawić ucha, wszystko dookoła huczy od rozmnażania.

01.05.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. EAST NEWS
/ Fot. EAST NEWS

Minus cztery. Tyle trzeba, żeby winogrodnik przypomniał sobie o Bogu. Na stronach Falstaffa, austriackiego serwisu informacji winnej, nastroje dalekie od rechotu szekspirowskiego opoja, od którego przedsięwzięcie wzięło swą nazwę. W Austrii zeszły tydzień był fatalny, rozległe jęzory lodowatego powietrza rozlały się szerzej niż zazwyczaj. Nocami w winnicach pali się bele słomy, w nadziei, że dym zadziała jak poduszka przed chłodem, a przede wszystkim zapobiegnie zbyt szybkiemu ogrzaniu zmarzniętych pączków, gdy rano mocniej przyświeci słońce. Albo spryskuje pędy wodą, żeby wytworzyła się na nich ochronna warstewka lodu. Frenetyczna krzątanina bardziej służy pocieszeniu zdesperowanych właścicieli, że „coś” próbowali zrobić. Poniżej minus czterech pozostaje, jak pisze reporter Falstaffa, tylko się modlić.

Podobnie w Burgundii, która po zmierzchu wygląda teraz jak stukilometrowy cmentarz w zaduszki. Między rzędami latorośli stoją tysiącami małe, proste naftowe palniki, które całą noc płoną i kopcą, ogrzewając z lekka powietrze w bezpośrednim sąsiedztwie. Idzie z tego w niebo mnóstwo dymu i smrodu, na pewno wygląda to jak porządny rytuał, a co do skuteczności głosy są podzielone. Na pewno cieszą się fotografowie – mogą nocami robić szalenie efektowne zdjęcia.

No cóż, jak chłód potrzyma jeszcze kilka dni, będziemy musieli znaleźć inne niż chablis wino do popijania śniadaniowych ostryg. Dlaczego mnie to wcale nie martwi? Winiarska bitwa o każdy pączek przypomina jednak o czymś ważniejszym: zupełnie wychyleni w przyszłość, która ma nas, już zaraz, nareszcie zaspokoić ciepłem i bujnością bodźców, przegapiliśmy wczesną fazę, najdramatyczniejszą ze wszystkich, gdy przez parę tygodni, o ile dobrze nadstawić ucha, wszystko dookoła huczy od rozmnażania.

Zawodowi tropiciele zgorszenia i publicyści trąbiący o seksualizacji przekazu w przestrzeni publicznej powinni na razie nie wychodzić z domu i nie wyglądać przez okno. Mamy rok Sienkiewicza, to bez skrępowania powiem: ruja i porubstwo. Z lekcji i filmów lubimy ładne opowieści o rozwlekłych niczym rycerski turniej rytuałach godowych niektórych zwierząt. Strategii przetrwania większości gatunków nijak się nie da w ten sposób schować pod estetyczny płaszczyk, a już świat roślin to w ogóle jedno wielkie mieszanie pyłków, byle szybko, byle do właściwego słupka.

Za dużo mija czasu od rozkwitu jabłoni do dzikiej radości z pierwszych papierówek, żeby ścisły związek rozmnażania z jedzeniem narzucał się nam z całą oczywistością. Ale nie możemy udawać, że nie widzieliśmy tych drzewek obsypanych organami płciowymi, choćby na zdziczałych resztówkach sadów na peryferiach. Efekciarstwo owocowego kwiecia przypomina mi powiedzenie Oscara Wilde’a, że piękne kobiety są dla mężczyzn bez wyobraźni. Tymczasem od przyrodników trzeba się z pokorą uczyć uważności, patrzenia pod nogi i przykucnięcia bliżej świata, którego mała skala nie powinna nam zakrywać ogromu życiowego przedsięwzięcia.

Ostatnio zaniosło mnie na Podlasie, hen tam, gdzie kwietniowa puszcza pachnie czosnkiem. Niedźwiedzim, rzecz jasna, rozlewającym się łanami mięsistych liści u podnóża jeszcze bezlistnych drzew. Nie on jeden zresztą musi wykorzystać krótkie okienko między odejściem zimowych chłodów a momentem, kiedy drzewa się wybudzą i okryją listowiem, co odetnie dopływ światła niżej. Cały mikrokosmos na poziomie naszych kostek i łydek albo uwinie się teraz z reprodukcją, albo do widzenia za rok.

Czosnek musiałem zostawić w spokoju, w lesie jest chroniony, na szczęście można go kupić legalnie od dobrych ogrodników. Ale że była to wyprawa po jedzenie, to pod okiem przyrodników ze szkoły swego syna rwałem inne listki, pędy i zarodnie. Szczawik zajęczy, krwawnik, mniszek, polny skrzyp i pokrzywa, taka młodziutka, z listkami jeszcze ciemnymi od spodu. I wreszcie macierzanka, zwana pogardliwie przez Francuzów „fałszywym tymiankiem”, chociaż to raczej ich tymianek trzeba by określić łże-macierzanką. Szczaw przy nasypie zostawiliśmy dla polityków opozycji, jak wiadomo, przywraca on wspomnienia z dzieciństwa i odmładza, bardzo się im to dziś przyda.

Rzadko jeżdżę do lasu, jak często można potem tracić wieczór na wydłubywanie z siebie kleszczy? Przecież i tak nie chodzi o to, by udawać, że ktokolwiek z nas potrafiłby na serio wytrzymać w dziczy pół roku i nie paść z głodu. Jednak kiedy zjadaliśmy nasz urobek – aromatyzowane liśćmi krwawnika placki, sałatkę z surowego mniszka i szczawiku, pesto z pokrzywy – miałem wrażenie, że wcale niegłupio jest na wiosnę wyzerować sobie zmysł smaku, zaczynając znów od podstaw, zjadając to, co jako pierwsze wychodzi z ziemi żywe.

Zielony, trawiasty smak: ten termin pojawia się nieraz w języku opisu win i jeśli ten rok będzie dalej równie pechowy jak jego początek, za parę lat będziemy mówili o trawiastym chablis 2016. Ale kudy mu tam do podlaskiej pokrzywy! ©℗

Co roku będę wam przypominał, że ze wszystkich łatwych w znalezieniu, wszędobylskich roślin mniszek jest najciekawszy (może niekoniecznie na trawniku przed blokiem). Ważna jest tylko obróbka termiczna młodych listków – najlepiej krótkie blanszowanie i podsmażenie na oliwie. Dodany w niewielkiej ilości do szpinaku (oraz np. sera) zmienia ciekawie jego nudny smak. Pokrzywę (rwiemy liście od spodu!) też musimy sparzyć (parę sekund starczy), po czym odczekać, aż trochę ostygnie, i solidnie odcisnąć ją z wody, najlepiej jeszcze osuszyć w papierowym ręczniku. To ważny zabieg, jeśli zamierzamy ucierać w moździerzu pesto, bo przy mokrych liściach wyjdzie nam błotnista papka. Nie należy przesadzać z czosnkiem (na początku ucierania) i oliwą (na koniec), za to orzechy włoskie drobno posiekane i podprażone na suchej patelni trochę podkręcą ten – nie oszukujmy się – dość krowi w istocie przysmak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2016