Trąba nasza

Wobec ostatnich wydarzeń wraca prędko zarzucona, a niegdyś napięta i przez tydzień wiecowana sprawa nauczania historii.

26.11.2012

Czyta się kilka minut

Wiele wtedy teoretyzowano, ale i nawiązywano do praktyk, przywoływano zawzięcie duchy przodków, zaklinano rzeczywistość, a wręcz ją wyklinano. Jak to u nas bywa, rzecz, raz poruszona i odcumowana, uniosła się w odlocie kompletnym, tamże na wysokościach egzaltacji pękła i sflaczała, by ostatecznie spłynąć ku ciemnym dolinom, gdzie osiadła w mule, zahaczając o szuwary spraw odłożonych na później. Niedobrze, bowiem widać dziś okiem nieuzbrojonym, że braki w wykształceniu historycznym mają zarówno ci, którym historia lata koło pióra, jak i ci, którym lata przed oczyma. Zanim jednak powstanie siłami wspólnymi program nauczania historii zadowalający i leniucha, i pracusia, człowieka tradycyjnego i nowoczesnego, warto sporządzić rodzaj jej jednokartkowego streszczenia. Jest to dzieło dziś niezbędne, które winno powstać bez zbędnej zwłoki dla zdrowia publicznego i które należałoby powielić i rozesłać aż po krańce Rzplitej.

W pierwszej kolejności – ze szczególną troską – należy obsłużyć rozumy endekoidalne. Publiczne i nauliczne śpiewanie przez wielbicieli Romana Dmowskiego pieśni „My, Pierwsza Brygada” jest przecież zachowaniem zupełnie niezwykłym. Pierwsze ćwiczenie, które winno znaleźć się w nowoczesnym projekcie nauczania historii, musi być proste. Niech by to było zadanie polegające na narysowaniu miny Pana Romana, przyoblekającej jego oblicze na wieść, że jego wyznawcy śpiewają ów hymn z nabożeństwem. Pieśń ta – czego można się dowiedzieć z dokumentów epoki – była symbolem wszystkiego, co endecy lubili nienawidzić. Nie bez powodu w międzywojniu rozpowszechniali plotę, że melodia pochodzi z austriackiej operetki „Die blauen Husaren”, jakby było im mało, że jest ona w istocie marszem de domo rosyjskim. Składanie endeckich wieńców pod pomnikiem Piłsudskiego jest podobnież czymś, czego sensu, posługując się rozumem, opisać się nie da. Mógłby to być skądinąd akt uchodzący z powodzeniem za historyczny gest pojednawczy, niemający w świecie swego odpowiednika, ale, co wiemy dobrze, absolutnie nim nie był.

Inna sytuacja wymagająca troski edukacyjnej jest nieco świeższa, ale wymagająca nieco większej uwagi i nakładów. W Gdańsku parę dni temu tłumy wzniosły ku niebu hasło „Powstań, Polsko, skrusz kajdany”, będące, co wie garstka, cytatem z pieśni ściśle rewolucyjnej, w dodatku o proweniencji francuskiej. Tłumy – co dziwne – były raczej konserwatywne, mające do demokracji stosunek co najmniej krytyczny, oczekujące raczej królestwa czy ołtarza dla swego kandydata niźli władzy ludu. Winny one zatem śpiewać coś z repertuaru mniej antypapieskiego. Tu edukatorom historycznym wypadałoby działać bardziej dynamicznie – powinni rozrzucić wśród zebranych powieloną encyklikę papieża Grzegorza XVI „Cum primum”. Z niej dowiedzieliby się, komu owa „trąba nasza” grzmiała i co papiestwo dzięki wstawiennictwu feldmarszałka Paskiewicza sądziło o Powstaniu Listopadowym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2012