Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla mnie zaś, w kontekście ostatnich wydarzeń związanych z nadchodzącym świętem dwudziestej rocznicy pamiętnych wyborów 4 czerwca 1989 r., natrętne wspomnienie, do którego odnosi się tytuł felietonu (ze znakiem zapytania włącznie). To też było w czerwcu, cztery lata później w wolnym Sejmie RP. Klub "Solidarności" złożył wtedy wniosek o wotum nieufności dla solidarnościowego rządu Hanny Suchockiej. I przegłosował owo wotum z radosną pomocą klubu lewicy (do uratowania rządu zabrakło jednego głosu: ministra, który ugrzęznąwszy pono w toalecie, na głosowanie się spóźnił...).
"Solidarność" była wtedy z siebie bardzo zadowolona. Zupełnie tak jak teraz, kiedy ani trochę nie ukrywa, że zamysł przeprowadzenia manifestacji protestacyjnej na historycznym placu przed stocznią gdańską właśnie w dniu rocznicowych obchodów, i to od rana do wieczora, wymierzony jest w obecnego premiera i jego ekipę. Zostało to powiedziane expressis verbis i to nie jeden raz, a kiedy premier ogłosił decyzję częściowej zmiany lokalizacji obchodów, aby święta odzyskanej wolności nie zmarnować na konfrontacjach, natychmiast związek zakomunikował, że i gdzie indziej też go w tym samym celu poszuka ("na Wawelu będzie ZOMO"). Bronić bytu stoczni można każdego innego dnia, nie wchodząc w starcie przeciw władzy, owszem, tym dobitniej dopominając się od niej pomocy. Ale do bratobójczej walki żaden dzień nie nadaje się tak dobrze jak ten, więc wszystko jest jasne.
Wszystko, oprócz słów Jana Pawła II, w tymże Gdańsku wypowiedzianych w roku 1987: "Solidarność to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy jeden przeciw drugiemu". I jeszcze: "Nie może być program walki ponad programem solidarności".
Tyle że Jan Paweł II nie używał cudzysłowu.
Wtedy, w czerwcu ’93, w przerwie obrad Sejmu zapytałam przewodniczącego klubu "Solidarność" (byłam wtedy posłem), czy naprawdę nie przeszkadza im, że samobójczą bramkę strzelą sobie z pomocą postkomunistów. Odpowiedział: "Nic pani nie rozumie". Zaraz po tamtym głosowaniu prezydent Wałęsa rozwiązał wolno wybrany Sejm, pracujący zaledwie kilkanaście miesięcy i rozpisał nowe wybory. Wygrała je lewica.
Teraz też nie rozumiem chyba nic. Jak wtedy.
PS Niedziela, 10 maja. Wiadomość, że premier ma na dniach spotkać się z gdańskimi związkowcami ze stoczni. Znak zapytania się powiększa?