Monolog Solidarności

Czerwcowe obchody to również święto Solidarności. Jaki jest największy polski związek zawodowy dwie dekady po odzyskaniu niepodległości?

29.05.2009

Czyta się kilka minut

Pracownicy PKP Energetyka w pociągu relacji Lublin-Warszawa, 29 sierpnia 2008 r. Ponad 200 związkowców NSZZ Solidarność wyjeżdża porannym pociągiem na manifestację w stolicy. / fot. PAP / Mirosław Trembecki /
Pracownicy PKP Energetyka w pociągu relacji Lublin-Warszawa, 29 sierpnia 2008 r. Ponad 200 związkowców NSZZ Solidarność wyjeżdża porannym pociągiem na manifestację w stolicy. / fot. PAP / Mirosław Trembecki /

Władysław Frasyniuk, jedna z legend Solidarności, spędzi 4 czer­wca w rodzinnym Wrocławiu: - Nie wybieram się ani do Krakowa, ani do Gdańska. W regionie jest wiele ciekawych spotkań. Ludzie chcą ten dzień przeżyć bez wojny i konfliktu. Chcą wreszcie poczuć radość i własną wartość.

Ale Frasyniuk nie ma złudzeń: 4 czerwca święta nie będzie. - Zostało dawno zabite - mówi.

Pęknięcie elit 

Krzysztof Piesiewicz, adwokat, scenarzysta filmowy, senator, w latach 80. obrońca strajkujących robotników: - To jedna z najważniejszych dat w naszej historii. Zwieńczenie wielkiej drogi od heroicznego powstania pięknych ludzi w 1944 r., przez lata przedziwnych form, które ukształtowały pokolenie. Święto wspólnoty polskiej, która przeszła tragiczne koleje losu. Być może właśnie wtedy, po raz pierwszy świadomie, uruchomiliśmy mechanizmy rzeczywistego zaakceptowania i wessania przez cywilizację łacińską, nie w przestrzeni werbalnej, ale faktycznej. To, co się zwieńczyło w 1989 r., ma w wymiarze cywilizacyjnym i ludzkim być może większy wymiar niż rewolucja Ghandiego - uważa Piesiewicz.

Nawet w 2000 r., niewolnym przecież od konfliktów w postsolidarnościowym obozie, ówczesny przewodniczący związku Marian Krzaklewski w przemówieniu z okazji 20. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych mówił: "Dziękuję tym, którzy tutaj w Gdańsku zakładali Solidarność, zwłaszcza Tobie, drogi Lechu!", i jednym tchem wymieniał ludzi o tak różnych poglądach jak Andrzej Gwiazda czy Bogdan Lis.

Dziś nie ma szans na podobne przemówienia. Ich miejsce zajęły spory: o miejsce i sposób świętowania, o to, kto ma prawo świętować, a kto nie, nawet o to, czy 4 czerwca jest powodem do radości.

Władysław Frasyniuk za konflikt wokół obchodów wini obie strony. ­

- Premier Tusk, zmieniając Gdańsk na Kraków, wytworzył pole do konfliktu, które natychmiast zostało wypełnione - mówi. - Ale swój wkład w awanturę ma też Solidarność, choćby przez głupie wypowiedzi pana Guzikiewicza o ZOMO.

Janusz Śniadek, obecny przewodniczący związku, zapytany, czy dzisiaj ludzie Solidarności mogliby stanąć w jednym szeregu, rozwiewa wątpliwości: - O jedność będzie trudno. Ale związku nie należy personalizować, bo jest sumą kilkuset tysięcy istnień.

Pęknięcie solidarnościowych elit widać również w ocenie, jaką rolę Solidarność powinna spełniać w  czerwcowych obchodach.

Prof. Paweł Śpiewak, socjolog z UW, członek Solidarności w latach 80. i dziś: - Ustalenia Okrągłego Stołu zapadły pod auspicjami Solidarności. Gdyby nie ona, zmiany nie miałyby takiej siły. To autorytet związku stworzył przestrzeń wolności, a więc to przede wszystkim święto Solidarności, i to ona powinna być gospodarzem obchodów. Jeśli ktoś ma prawo do tego dziedzictwa, to właśnie dzisiejszy związek.

Frasyniuk: - Solidarność chce zawłaszczyć święto. Pojawili się w tym związku kolejni "właściciele" Polski.

Związek z polityką

Kontrowersje wokół obecności Solidarności na scenie politycznej trwają, od kiedy  związek wypłynął na głębokie polityczne wody, wspierając w 1989 r. bolesną dla wielu swoich członków transformację gospodarczą. Jak mówi prof. Wiesława Kozek, socjolog z UW, członek Solidarności w latach 80. i dziś, wsparcie reform było naturalną koleją rzeczy. - Kto miał to zrobić, jeśli nie Solidarność? Związek oddał wówczas swoje najlepsze kadry: ludzi młodych, zdolnych, z aspiracjami.

Jak mówi Władysław Frasyniuk, ludzie do dziś miewają pretensje do Solidarności, że zaangażowała się w rządzenie. - Ale to w pewnym sensie mit, bo ta wielka Solidarność, drużyna Lecha, wcale się do władzy nie garnęła. Dawała jedynie przyzwolenie na daleko idące zmiany. Nieraz słyszałem: "Władek, ja nie mogę, jestem spawaczem". To był mit Solidarności: oczekiwanie na światłych ludzi, którzy pokierują sprawami kraju - mówi Frasyniuk.

Wsparcie dla przemian nie trwało długo. W 1993 r. Sejm na wniosek NSZZ "Solidarność" przewagą jednego głosu uchwala wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej. Po okresie rządów lewicy w 1997 r. do władzy dochodzi Akcja Wyborcza Solidarność, a związek bezpośrednio angażuje się w rządzenie.

Prof. Kozek: - To zaangażowanie również było zjawiskiem naturalnym. Solidarność uznała, że w Polsce źle się dzieje i trzeba stworzyć silne zaplecze polityczne dla lepiej pomyślanych zmian.

Dzisiejszy przewodniczący, Janusz Śniadek, jest innego zdania: - Choć przeprowadzono reformy, Solidarność zapłaciła za nie ogromną cenę, jednocześnie mając niewielki wpływ na przemiany.

Dla Frasyniuka rządy AWS to początek końca dawnej Solidarności. - Wtedy związek zaczął myśleć kategoriami władzy: "przejmujemy ją, bo nam się należy". Byłem jednym z niewielu, a może jedynym przewodniczącym, który idąc do polityki wyszedł ze związku. Uważałem, że normalność nakazuje trzymać się żelaznego podziału na partie, związki i organizacje pozarządowe.

Po eksperymencie z AWS związek formalnie wycofuje się z polityki, jednak nowe kierownictwo i niektórzy członkowie nie kryją bliskich relacji z Prawem i Sprawiedliwością (związki te widać choćby w 2006 r., kiedy PiS otrzymuje zgodę na wiec na terenie Stoczni Gdańskiej, podczas gdy jej prezesem jest ówczesny kandydat partii na prezydenta miasta).

Politycznym sympatiom nie zaprzecza sam przewodniczący. - Kto ma czelność odmawiać w wolnej Polsce siedmiuset tysiącom obywateli poglądów politycznych? - pyta Śniadek. - Rzeczywiście, w badaniach większość członków deklaruje, że to PiS jest mu najbliższy programowo, ale to nie oznacza upartyjnienia - komentuje.

Prof. Śpiewak: - Nie chcę powiedzieć, że wpływów PiS-u nie ma. Solidarność, wprost czy nie wprost, udziela PiS-owi wsparcia, i związek przez to traci, jednak zarzuty o upolitycznienie są bezpodstawne. To wygodna strategia rządzących, łatwe ustawianie sobie wroga. Według mnie ludzie dzisiejszej Solidarności mają silne poczucie własnej podmiotowości.

Solidarność dziś

Jaka jest siła Solidarności dwadzieścia lat po przełomie? Według danych z końca 2008 r. to największy polski związek zawodowy, zrzeszający ok. 700 tys. członków (najliczniej  reprezentowany region to śląsko-dąbrowski ze 100 tys. członków, a najliczniejsze branże to górnicy, energetycy i stoczniowcy).

Choć od początku lat 90. związek notuje sukcesywny spadek liczby członków (w 1991 r. było ich jeszcze ponad dwa miliony, w 1995 r. ok. 1 mln 300 tys., a w 2000 r. liczba po raz pierwszy spadła poniżej miliona), to regres ten jest częścią szerszego zjawiska w Polsce: ogólnego spadku uzwiązkowienia po 1989 r. - W Europie budzi to wielkie zdziwienie: jak kraj, w którym ruch Solidarności skupiał większość pracowników, mógł doznać takiego ciosu? - mówi prof. Kozek. - W porównaniu z większością krajów europejskich poziom uzwiązkowienia jest w Polsce niski.

Jak dodaje prof. Kozek, przyczyny regresu były różne. Pierwsza to prywatyzacja gospodarki i brak zwyczaju zakładania związków w sektorze prywatnym. Druga to brak wiary Polaków w sens organizowania się. I trzecia, dotycząca już samej Solidarności, to oderwanie się związkowych elit od bazy członkowskiej - zjawisko opisane w głośnej "Klęsce Solidarności" przez amerykańskiego politologa Davida Osta.

Prof. Śpiewak: - Niski w porównaniu z latami 80. stopień uzwiązkowienia nie powinien dziwić: fenomen lat 80. nie był fenomenem związkowym, lecz politycznym.

Choć Solidarność skupia dziś coraz mniejszą liczbę członków, cieszy się stosunkowo stabilnym poparciem społecznym. Nie przeszkadzają jej żywiołowe protesty, choćby zaangażowanie w akcję przeciwko ograniczaniu emerytur pomostowych (jak pokazały przeprowadzone po protestach badania CBOS-u, dobrze działalność związku oceniało wówczas 31 proc. pytanych, a źle 33 proc.).

Jak mówi Paweł Śpiewak, pojawiające się po wiecu pod Pałacem Kultury zarzuty o brutalizację i roszczeniowość Solidarności są przesadzone. - To populizm - ocenia. -  Sposób postępowania z partnerem społecznym, próba zastraszenia go. Jesteśmy niesłychanie spokojnym krajem, choćby w porównaniu z latami 90. Ten rząd potrzebuje dobrej i merytorycznej opozycji, a Solidarność, w osobie Janusza Śniadka, jest do tej roli dobrze przygotowana.

Inaczej dzisiejszą Solidarność postrzega Władysław Frasyniuk: - Jest roszczeniowa i populistyczna. Niektórzy jej członkowie myślą, że wystarczy trzasnąć bramą, wywiesić obraz Matki Bożej, zrobić Mszę świętą, a wszyscy klękną i złożą się na muzeum Stoczni, by można było produkować statki, do których będziemy dopłacać. W interesie związkowca nie powinno być wydarcie czegoś na siłę, ale budowanie nowoczesnego miejsca pracy.

Krzysztof Piesiewicz: - Dzisiaj tryby gospodarki są poruszane przez korporacje, które nie bronią się przed dialogiem. Oczywiście, każdy działa we własnym interesie, ale nie ma radykalnego zderzenia kapitału i pracy. Związki muszą współpracować z pracodawcami. Przykładem jest Huta Warszawa, gdzie udało się wypracować układy zbiorowe. W stoczni, jak wszędzie indziej, chodzi przecież o wydolność produkcyjną. Można rozmawiać z rządem, jak zrobić, żeby to się zaczęło kręcić, ale to musi być poważna debata.

Jak dodaje Piesiewicz, kryzys to czas odpowiedzialności wszystkich. - I tych, którzy kładą glazurę, i tych, którzy produkują statki, i tych, którzy rządzą - mówi. - Mam niekiedy wrażenie, że jeżeli ten kryzys jest naprawdę głęboki, to wszyscy muszą wstrzymać oddech, być czujni, bo za rogiem, jak to bywało w XX wieku, stoją ci, którzy wiedzą najlepiej i proponują nowy, wspaniały świat.

Znaki czasu

Ile w dzisiejszym związku z obywatelskiego ruchu początku lat 80.? Również tu odpowiedzi nie dają zapomnieć o podziałach.

Frasyniuk: - Nie zostało nic. To był związek z charakterem: nowoczesny, otwarty, tolerancyjny. Związek, który myślał w kategoriach społeczeństwa i państwa, w którym silniejsze branże wspierały te słabsze.

Śniadek: - To ten sam samorządny, niezależny związek, który walczy o prawa ludzi.

Z pytaniem o pozostałości Sierpniowego etosu w dzisiejszym związku wiąże się ryzyko ahistoryczności: Solidarność zmieniły nieporównywalne z tamtym okresem okoliczności.

Prof. Tomasz Nałęcz, historyk, znawca okresu międzywojennego, przywołuje analogiczny przykład debaty o etosową ciągłość sprzed II wojny światowej. - Kiedy patrzymy na młodych chłopców, którzy na czele z Piłsudskim wyruszają z Krakowa 6 sierpnia 1914 r., by walczyć o wolną, sprawiedliwą Rzeczpospolitą, a potem na tych samych ludzi po dwudziestu, dwudziestu pięciu latach, musimy zauważyć, że są to już zupełnie inni ludzie - mówi Nałęcz. - Noszą generalskie lampasy, uznają Polskę za swoją własność, mają w swoim doświadczeniu zamach majowy i wybory brzeskie. Ich już historia wciągnęła w swoje tryby, przemieliła, by stworzyć zupełnie nową jakość. Podobnie jest z Solidarnością. To nie żaden upadek etosu, ale naturalna kolej rzeczy - stwierdza Nałęcz.

Jak mówi, Solidarność zupełnie innym ruchem była już w 1989 r., po doświadczeniach stanu wojennego i lat 80. - Największa zmiana to przekształcenie się wielomilionowego ruchu obywatelskiego w zwarty, wręcz kadrowy ruch, który w swoim działaniu masami posługiwał się już z rzadka i z pewną obawą. Poza wielką mobilizacją wyborczą, po 4 czerwca obóz "S" mas już właściwie nie angażował.

Główny zarzut wobec dzisiejszej Solidarności dotyczy według Nałęcza anachronicznego charakteru działania i złego odczytywania współczesności. - Dzisiejsza Solidarność przywdziewa kostium sprzed lat - zauważa. - Interpretuje współczesność tak, jak interpretowali ją jej wielcy poprzednicy. Pan Guzikiewicz udaje Lecha Wałęsę. Staje przy bramie stoczni, nazywa premiera komunistą. I choć jest przed tą samą bramą, wspiera go ten sam prałat Jankowski, przywódca ten musi dziś wyglądać żałośnie.

Krzysztof Piesiewicz przywołuje "swój" Sierpień’80: piękni, młodzi ludzie, rozmodleni w kościołach, śpiewający, grający na gitarach. - Nie mieli pał ani koktajli Mołotowa - wspomina. - Skąd się wzięli? Skąd się wziął wielki długopis Wałęsy, skąd przyszli ludzie, którzy potrafili ten długopis wydobyć, i taki podpis złożyć? Skąd się wzięło tak piękne pokolenie, które gdzieś z chrześcijaństwa, z godności człowieka wyprowadziło filozofię dialogu?

- Ta empatia i filozofia gdzieś się nam zgubiły - dodaje. - Dzisiejszy związek przyjmuje takie formy działania, jakby nie było demokratycznego rządu wybranego w wolnych wyborach i jakby nie istniały instytucje niepodległego państwa. Potrzebujemy powrotu do filozofii dialogu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2009