Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zapewne tak odpowiedziałbym na teście skojarzeń. Kiedy myślę o 13 grudnia, „upokorzenie” zjawia się przed słowami „przemoc”, „niesprawiedliwość” czy „bieda”. Przemoc uderza, żeby zniszczyć od razu. Upokarzanie niszczy latami. Przemoc można w jakimś stopniu zrozumieć; nawet wtedy mówiło się, że „biją, bo się boją”. Upokarzanie zrozumieć trudniej; nie wystarczy coś człowiekowi odebrać albo go zastraszyć, trzeba jeszcze poniżyć dodatkowo i to tak, żeby na długo zapamiętał. I rzeczywiście – pamięta się potem długo.
Upokarzające było już samo to, że swój swojego… Świadomość, że to jest robione przez naszych, polskimi rękami, uderzała w samo serce doświadczenia Solidarności. Tak jakby władzy zależało, żeby zniszczyć nie tylko Solidarność jako organizację, ale i jej etos. Jedni drugich ciężary noście? My wam pokażemy, jak to naprawdę wygląda! Kto wierzył w dobrą wolę drugiej strony, przekona się, jaki był naiwny. Kto myślał, że Polska jest – mimo wszystko – jedna, pozbędzie się złudzeń. Kto ufał w międzyludzką solidarność, zdziwi się, gdy nagle zostanie sam, opuszczony przez wszystkich. Socjalizm jest utopią? Kogo obchodzi socjalizm… Solidarność – to dopiero utopia! Władze stanu wojennego – przede wszystkim ustami swego rzecznika – robiły wiele, by złamać ludzi wewnętrznie, skłonić do wyznania: „Byłem głupi, że w to wierzyłem…”. Podciąć ludzkie nadzieje, zasiać w ich miejsce zwątpienie i rozpacz – oto największy grzech tych, którzy wprowadzili stan wojenny.
Upokarzająca była codzienność, ta trudna do zapomnienia mieszanina biedy, brzydoty i kłamstwa. Jak myśmy wtedy wyglądali? Jak chodziliśmy ubrani? Co jedliśmy? Ile godzin stało się po kawałek słonego masła? Upokarzające sceny w kolejkach: przeklinanie tych, którzy stawali w ogonku dla uprzywilejowanych, sprawdzanie przez samozwańcze kierowniczki kolejek, czy ciężarne na pewno są w ciąży… Uciekałem wtedy w lektury, stojąc w kolejce czytałem Verne’a, Maya, „Przygody Sokolego Oka” czy „Jeźdźca znikąd”. Zdarzało się, że – zaczytanego – wypychano mnie z szeregu i wracałem do domu z niczym.
Było też mnóstwo drobniejszych upokorzeń. Nawet podczas zwykłego legitymowania mogłeś paść ofiarą złego (albo dobrego – właściwie bez różnicy) humoru funkcjonariuszy. Takie straszenie lub znęcanie wydawało się bezcelowe i może dlatego zostawało w pamięci jak osad. Bezinteresowna nienawiść budzi lęk zmieszany z obrzydzeniem; osady z takiej mieszaniny niełatwo wypłukać.
A potem były jeszcze różne opowieści o stanie wojennym. Sprawę najlepiej – bo najzwięźlej – ujął Leszek Kołakowski. „Generał Jaruzelski powiada”, pisał w 1995 r., „że przed stanem wojennym rozważał różne możliwe opcje. Nie wątpię, że tak było, lecz jednej opcji nie rozważył, bo mu to do głowy przyjść nie mogło: żeby mianowicie powiedzieć ludziom całą prawdę. Jest to zresztą normalna część mentalności komunistycznej: żeby prawdę powiedzieć – prawdę, a nie to, co »politycznie słuszne« – jest to poza zasięgiem ich wyobrażeń”.
Piszę to przed tegorocznym 13 grudnia, kiedy media w napięciu oczekują na kolejny marsz. Ja nie oczekuję w napięciu. Nie sądzę, żeby ten marsz różnił się od wcześniejszych: politycznie niczego nie zmieni, bo nie wyłoni przecież żadnej nowej siły. Jest mi przykro, że na czele największej opozycyjnej partii stoi człowiek, który o urzędującej pani premier powiedział, że jest „Urbanem w spódnicy”. Zapomniał, kim był Urban? Jeśli zapomniał, to może sobie przypomni i przeprosi? Ktoś, kto występuje w obronie pamięci o tamtych czasach, nie powinien opowiadać andronów.