Tka, tkę, tki

Żeńskie końcówki powracają do debaty publicznej z pewną regularnością, zazwyczaj w tej samej formie, określonej – uznanym przez wszystkie strony wszelkiego sporu – słowem „gówno­burza”.

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /
Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /

Słowem niby nowym, niby będącym prostacką kalką z angielskiego shitstorm, niby nawet wulgarnym, a jednak mimo tych wad tak doskonale zaadaptowanym w dyskursie, jakby je nam sam Jan Kochanowski darował w swej słynnej, pisanej pod czarnoleską lipą fraszce „Na fejsbuka”.

Nie wszystkie jednak słowa występujące w rodzaju żeńskim mają tyle szczęścia. Feminatywy, niby tylko małe niepozorne końcóweczki, krótkie zbitki liter, a ile z wami ojczyzna ma teraz problemu!

Ostatnio „architektki”, „adiunktki” i „gościnie” przemazywały się przez publiczne dyskusje tak gremialnie w roku 2012, bo to wówczas postawiona pod ścianą Rada Języka Polskiego orzekła, by feminatywów używać, jak ktoś chce, albo nie używać, jak komu nie pasują, i się zobaczy potem, czy się przyjmą. Wbrew bowiem jaczejkom domorosłych prawackich językoznawców język to żywa sprawa i nieustająco się zmienia, a czasem nawet zaczyna dążyć do pewnego wyrównania w mniej wyrównanych do tej pory obszarach. Jest więc ryzyko, że zacznie się zmieniać, bo połowa mieszkańców Polski to mieszkanki Polski i niektóre z nich odczuły w końcu pewną niespójność swojej treści ze swoją formą, widząc siebie jednak bardziej pisarką niż pisarzem, architektką niż architektem etc. 

Jaczejki szczególnie aktywne są przy „posłankach”, „reżyserkach” i „adiunktkach”, ale – jak słusznie zauważyła analizująca aktualną awanturę pisarka Renata Lis – słabo walczą z problemem słów takich jak „pielęgniarka”, „sprzątaczka” i dajmy na to „przedszkolanka”, czyli na froncie zawodów tradycyjnie sfeminizowanych i (dlatego) słabo opłacanych. Czyli jak zawsze to samo – klasa, kasa, dystrybucja prestiżu i kontrola.

A taka na przykład „himalaistka”? Byłoby to słowo możliwe do przyjęcia? Ot, choćby dla poseł Krystyny Pawłowicz, której przecież słowo „posłanka” stawało w gardle niczym źle pogryziony kawałek ziemniaka z sałatki kartoflanej? Zdaje się bowiem, że „himalaistka” musi oznaczać kogoś innego od „himalaisty” i mam na to dowody. 

45-letnia Lhakpa Sherpa zdobyła Mount Everest już dziewięciokrotnie, co czyni ją mistrzem świata pośród kobiet (mistrzynią?). Wychowała się w nepalskiej wiosce w regionie Makalu, pośród jedenaściorga rodzeństwa, tata prowadził tam herbaciarnię, mama wychowywała tę potężną gromadę w domu bez prądu i bez pomysłu na prawo do edukacji dla córek. Lhakpa – podobnie jak jej rodzeństwo – zaczęła się więc wspinać, już jako nastolatka pomagała wujowi w organizacji wypraw dla himalaistów z Zachodu (możliwe, że również dla himalaistek).

Góry stały się dla niej największą miłością i obsesją, ale także wielką szansą, z której skorzystała, zdobywając mistrzostwo. Choć zarzekała się, że nie wyjdzie nigdy za mąż, na jednej z wypraw poznała swojego przyszłego męża i razem z nim wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Niestety ukochany okazał się klasycznym domowym tyranem, któremu bicie żony przychodziło łatwo nawet na wspólnych wyprawach w Himalaje. Lhakpa uciekała więc z domu, szukając schronienia w przytułkach dla samotnych kobiet, tułając się po Ameryce z trójką dzieci, do których miała już teraz wyłączne prawo, bowiem sąd pozbawił ojca praw rodzicielskich.

By móc żyć i trenować, mistrz świata (mistrzyni?) w himalaizmie (himalaistka?) Lhakpa Sherpa pracuje obecnie na zmywaku (pomywaczka?) w sieci Whole Foods. Reporterowi „Guardiana” Megan Mayhew Bergman (reporterce?), która odwiedziła ją w jej domu, powiedziała niedawno, że wspinaczka to dla niej ucieczka od zmywaka. Bez zmywaka i innych dodatkowych prac, typu mycie podłóg w biurach (sprzątaczka?), ciężko byłoby jej po prostu utrzymać rodzinę, prowadzenie biznesu wspinaczkowego bez jakiegokolwiek wsparcia nie jest proste, zwłaszcza kiedy się jest samotną matką.

Lhakpa usiłuje właśnie zorganizować kolejną, jubileuszową wszak dla siebie, dziesiątą wyprawę na dach świata, ale himalaistce z Nepalu żyjącej w Ameryce za najniższą krajową, próbującej wiązać koniec z końcem, by wyedukować swoje trzy córki, łatwo nie jest. Nawet jeśli jest mistrzem tego świata (mistrzynią?). Znacznie fajniej jest być po prostu himalaistą niż himalaistką, daj Boże jeszcze niepochodzącym z żadnej kolorowej mniejszości, wtedy to już w ogóle nic tylko się wspinać, nie narzekać.

Odpowiednie dać rzeczy słowo, powiadał poeta, i coś w tym może być. Panowie! My, panie, mówimy wam – pora wpuścić więcej światła (mehr Licht!) i pokazać w języku całą złożoność świata, który nas otacza. Jest bogaty również w doświadczenia inne niż te zdobyte niegdyś przez białych heteroseksualnych mężczyzn. Polacy nie gęsi i swój język mają, ale Polki też by chętnie w tym języku w końcu się odnalazły. Podpisano uprzejmie: Anna Dziewit-Meller, pisarka, felietonistka, dziennikarka, politolożka, absolwentka, matka, córka, siostra, wnuczka, kobieta,

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019