Szukając antidotum

Ingerując w turystyczną przestrzeń Krakowa, młodzi artyści starają się ją zdekonstruować, zagarnąć. I, paradoksalnie, za pomocą anarchizujących środków uporządkować. Pytanie: na ile skutecznie?

29.06.2010

Czyta się kilka minut

Maciej Kurak, "Adin, dwa, tri", Plac Matejki w Krakowie / fot. Weronika Szmuc / Krakowskie Biuro Festiwalowe /
Maciej Kurak, "Adin, dwa, tri", Plac Matejki w Krakowie / fot. Weronika Szmuc / Krakowskie Biuro Festiwalowe /

Tego lata Kraków wygląda jeszcze dziwniej niż zazwyczaj. Na murach i słupach ogłoszeniowych widać ślady niedawnej żałoby narodowej i ogłoszenia przedwyborcze. Na bulwarach wiślanych leżą worki z piaskiem, które przed kilku tygodniami miały bronić miasta przed powodzią. Turyści z trudem próbują sobie wyobrazić, jak naprawdę wygląda Rynek, błądząc między ogrodzeniami, za którymi remontuje się Sukiennice. Krakowianie z niepokojem słuchają doniesień, że podziemna trasa turystyczna pod "największym placem XIII-wiecznej Europy" może okazać się niewypałem (podobno w podziemiach pojawił się grzyb, woda unieruchamia kosztowne urządzenia, a prezentacja, która ma się tu znaleźć, całkowicie podporządkowana została banalnym chwytom reklamowym).

Lajkonik sado-maso

Ostatnio na łamach prasy lokalnej rozgorzał spór o wygląd "zrewitalizowanego" placu Szczepańskiego. Co prawda plac przestał być parkingiem, ale miejsce samochodów zajęła kiczowata, przeskalowana fontanna w kształcie muszli, która skutecznie odwraca uwagę od architektonicznej dominanty tego miejsca - secesyjnego Pałacu Sztuki ze znakomitym, klasycyzującym fryzem Jacka Malczewskiego. Na placu Szczepańskim po raz kolejny rodzi się więc pytanie, co zdegradowało gust krakowian w ciągu ostatnich stu lat. I jeszcze jedno, bardziej praktyczne: czy w przetargach publicznych zawsze należy wybierać oferty najtańsze?

W tym kontekście festiwal sztuk wizualnych "ArtBoom" niewątpliwie wprowadza do Krakowa nową wartość. Ingerując w przestrzeń miasta, młodzi artyści starają się ją zdekonstruować, zagarnąć. I, paradoksalnie, za pomocą anarchizujących środków - uporządkować. Pytanie: na ile skutecznie?

W tym roku (to druga edycja festiwalu) najlepiej sprawdziła się chyba "Makieta projektu rozbiórki" Roberta Kuśmirowskiego. Artysta, który niedawno zrealizował pod Wawelem arcydzielną wystawę "Masyw kolekcjonerski", używając zbiorów znanego krakowskiego antykwariusza Marka Sosenki, tym razem znalazł kamienicę usytuowaną przy ulicy Szerokiej, w centrum żydowskiego Kazimierza, i zamalował jej fasadę na kolor biały. W bieli roztapiały się stopniowo ściany, okna, drzwi, dach, ba, nawet anteny telewizyjne! Budynek zanikał, zdawał się wracać do "prenatalnej" formy architektonicznej: do modelu. Ale jednocześnie stawał się coraz bardziej wyzywający. "Zobaczcie mnie!", krzyczał w kierunku kolejnych grup turystów, zajętych lekturą przewodników albo fotografowaniem Starej Synagogi.

Do myślenia dawał również projekt Kobasa Laksy, który na ulice Starego Miasta wyprowadził "LikeKonika": drapieżnego, sadomasochistycznego, wojskowego i bardzo odmiennego od Lajkonika, który rokrocznie procesjonalnie przemierza Kraków - kolorowego, estetycznego, oswojonego. Czy to prowokacja, mająca na celu wyzwolenie krakowian od sztampy i łatwo sprzedażnej "ładności"? A może raczej powrót do źródeł tradycji, która sięga XIII-wiecznych najazdów tatarskich i tak naprawdę przypomina o mordzie, gwałcie i grabieży, więc nie powinna być zbyt estetyczna? Inna rzecz, że LikeKonik został bardzo szybko zaanektowany przez turystów, dla których stał się jednym z setek mimów i aktorów, szukających w lecie szybkiego zarobku między Bramą Floriańską a kościołem Mariackim. Ale może w ten sposób objawia się jeszcze jeden sens pracy Laksy?

Golfiści w Bunkrze

Wymiar absurdalnej zabawy ma z kolei pomysł Cezarego Bodzianowskiego. Artysta postanowił zagrać słowem "bunkier", które krakowianom kojarzy się z galerią sztuki współczesnej, zaś coraz liczniejszym graczom w golfa - z przeszkodą, zagłębieniem wypełnionym piaskiem. Artysta, ubrany w strój sportowy, wielokrotnie próbował pokonać opór, który stawiał mu budynek Bunkra Sztuki...

Tyle pozytywów (do których dołączyć jeszcze trzeba kilka ciekawych wydarzeń towarzyszących: spotkań z artystami, paneli dyskusyjnych, projekcji filmowych czy debiutów, prezentujących laureatów konkursu Fresh Zone). Jednocześnie podkreślić trzeba, że kończący się właśnie ArtBoom powtórzył kilka błędów poprzedniej edycji (notabene: jej efektem stał się po roku katalog - istna perełka sztuki edytorskiej).

Po pierwsze, dla wielu potencjalnych odbiorców festiwal pozostawał niezrozumiały. Konia z rzędem przypadkowemu przechodniowi, który bez podpowiedzi zrozumie, o co chodzi w projekcie "Adin, dwa, tri", który zaproponowali Maciej Kurak i Max Skorwider. Na placu Matejki, tuż obok Akademii Sztuk Pięknych, ustawili oni strukturę, której zadaniem było przeniesienie atmosfery i sensów poznańskiej Galerii Niewielkiej. Podobny problem dotyczy - intrygującej estetycznie - pracy "Hypnos" Kerima Seilera. Skąd przechodzień ma wiedzieć, że chodzi w niej o to, by "odzwierciedlać analogię między mikro- i makrokosmosem oraz fascynację artysty naturą, związkami chemicznymi i ich wpływem na codzienne życie"? Nie każda sztuka tłumaczy się sama. Niekiedy potrzebuje przewodnika. A organizatorzy festiwalu znów nie zapewnili potencjalnemu przechodniowi solidnego wsparcia. Owszem, można było pobrać odpowiednią ulotkę albo zgłosić się na spacer z kuratorem, ale najpierw trzeba było wiedzieć, że artystyczne ingerencje w miasto stanowią element festiwalu.

Kolejny problem pojawia się w przypadku Aleksandra Janickiego. Tego multimedialnego artystę można szanować za wiele realizacji, jednak tym razem coś nie zagrało. To określenie wydaje się adekwatne, bo chodzi przecież o sfery muzyki, stworzone np. na przystanku tramwajowym z pomocą najnowocześniejszej techniki, o przestrzenie, w których mieszkańcy miasta i turyści mogą posłuchać utworów Chopina. Niestety, projekt ten po raz kolejny dowodzi, że Rok Chopinowski skupia się na tym, by skomercjalizować i uprościć dzieło kompozytora. Pytanie: po co?

Sponsor

Wreszcie, co zrobić z nachalnością, z którą bez przerwy, na różne sposoby, festiwal epatuje nazwą tzw. "sponsora tytularnego"? Z jednej strony, w tej nachalności gubi się świadomość, że ArtBoom nie jest wyłącznie przedsięwzięciem jednej tylko firmy. Z drugiej, powstaje pewna dwuznaczność. Artystyczne ingerencje w tkankę miasta są wszak m.in. poszukiwaniem antidotum na jej zawłaszczenie przez reklamę. Czy można zachować czystość intencji, tak agresywnie promując nazwę sponsora?

Krakowski ArtBoom rodzi się w bólach. Ale mimo wszystko należy mu kibicować, bo daje szansę, że miasto nie skiśnie w poczuciu samozadowolenia, które dają historyczne mury i dochody zabezpieczane przez hotele i restauracje.

"ARTBOOM. TAURON FESTIVAL", Kraków, 11-27 czerwca 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2010