Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zakończyliśmy część kameralną II etapu Konkursu Wieniawskiego. W takich turniejach tak naprawdę nie jest istotne, kto wygrał – choć życząc jak najlepiej tym, których uważa się za najlepszych, naturalnie życzy się im głównych nagród. Największą wartością jest odkrycie kogoś nowego, kto ma do powiedzenia coś specjalnego. A jeżeli wypowie się przy tym w utworze grywanym sporadycznie, ma szansę pokazać w nim potencjał, jakiego dotąd w ogóle nie znaliśmy. Ma szansę odkryć dzieło. Wczoraj Quingzhu Weng, z udziałem Grzegorza Skrobińskiego na fortepianie, odkrył Sonatę skrzypcową a-moll Ignacego Jana Paderewskiego.
Owszem, istniała ona dotąd w dobrych wykonaniach. Zdawało się, że nawet w bardzo dobrych – lecz wciąż sprawnie zagrane tematy pierwszej i drugiej części pozostawały jakoś mało przekonujące; muzyka nie porywała, choć warsztat budził szacunek. Dopiero trzecia część, efektowna i pełna napięcia, przemawiała donośnie. Tym razem było inaczej.
Tym razem Sonata zaczęła się rzeczywiście od swojego początku, wraz z narastającym, retorycznie wyśpiewanym pierwszym tematem. Właśnie ten sposób kształtowania tematów, z użyciem właściwej artykulacji, ale przede wszystkim frazowania wrażliwego na każdy punkt muzycznej dykcji, wyróżnia grę 21-letniego Chińczyka. Nie oznacza to, że jest to skrzypek idealny – można byłoby mieć więcej swobody, pewności, a czasami może i śmiałości (finałowi zdarzało się już w przeszłości brzmieć bardziej efektownie... choć czy bardziej intrygująco?), aczkolwiek... wtedy być może Quingzhu Weng zamieniłby się właśnie w skrzypka? Teraz jest muzykiem.
Pozostałe punkty jego programu potwierdzały tę tezę: Szymanowskiego „Driady i Pan”, zbudowane na dwóch planach, melodycznym (ukazanym wyraziście) i barwowym, oraz „Tzigane” Ravela, w którym kolejne cząstki zaskakująco różniły się charakterem, wykraczając nawet poza muzykę cygańską – niemalże w kierunku (niespodzianka?) muzyki chińskiej.
Z wczorajszego dnia chętnie pochwalę też Maksa Tana ze Stanów Zjednoczonych, który sprawnie i energicznie (szybkie tempo – w przeciwieństwie np. do Karen Su) zbudował wielką III Sonatę skrzypcową d-moll Brahmsa, brzmiąc przekonująco także w Romansie D-dur Szymanowskiego i w Poemacie Chaussona. Jedyny Polak w drugim etapie, bardzo gorąco oczekiwany Wojciech Niedziółka, na szczęście po Sonacie G-dur Brahmsa nabrał więcej śmiałości i przekonania.
KONKURS WIENIAWSKIEGO: KOGO USŁYSZYMY W DRUGIM ETAPIE? >>>
Teraz czekają nas trzy dni z Symfonią koncertującą KV 364 Mozarta. Jakie to szczęście, że Mozart się nie nudzi. Nie zapominajmy o tym!