Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kto zagra w finale Konkursu, czyli wyniki, na które w tej chwili czekamy, podamy Państwu oddzielnie, a omówimy je w podkaście, na który zapraszamy już dziś po południu.
Tymczasem ostatnie już podsumowanie II etapu, ostatnie spotkanie z Symfonią koncertującą Es-dur na skrzypce i altówkę Mozarta, w której skrzypkowie mierzyli się z wymaganiami współpracy zarazem kameralnej (z altowiolistą), jak i z orkiestrą, ale także z legendarną mozartowską naturalnością. Czy wystarczy tę muzykę zagrać tak, jak jest napisana, rzecz jasna, bez przesładzania, ale też bez poszukiwania emocji i treści?
KONKURS WIENIAWSKIEGO: BĄDŹ Z NAMI NA BIEŻĄCO >>>
Symfonia koncertująca to nie romantyzm, to apogeum klasycyzmu – i najwyraźniej wielu skrzypków ma głęboko wdrukowane obowiązywanie tu „obiektywizującego” paradygmatu wykonawczego. Mozarta należy grać więc z maksymalną prostotą. Nie przynosi to złych efektów, muzyka tej jakości zawsze w jakiś sposób żyje, ale czy Mozart nie był też autorem najbardziej poruszających, emocjonalnych oper? Czy nie pisał w nich muzyki pełnej marzeń, miłości, pożądania, dramatów, tragedii, wściekłości, lęków, a nawet autentycznej grozy i przerażenia? Właśnie opera wyznaczała sposób jego myślenia o muzyce – i słychać to znakomicie także w muzyce instrumentalnej.
Czyli być może Symfonia Es-dur KV 364 również jest mową dźwięków, a nie pustką ładnych brzmień? Jeżeli już nie początkowe Allegro maestoso (choć tytuł sugeruje także charakter, nie tylko tempo!), nie radosne finałowe Presto, to przynajmniej środkowe, powolne i nastrojowe Andante powinno przekazywać jakieś emocje? Niechby choć melancholię, jeżeli już nie czysty płacz i wątpliwości nieledwie tragiczne.
Zabrakło mi tej treści w ciepłej i poprawnej interpretacji Wojciecha Niedziółki, zabrakło też w bardziej nieco energicznej (na początku jednak i cięższej), ale nie bardziej ujmującej Karen Su. Przełomem był występ Maxa Tana.
RELACJE Z KONKURSU WIENIAWSKIEGO: OGLĄDAJ NA ŻYWO! >>>
Skrzypek podszedł do Mozarta z konieczną śmiałością (Mozart nie lubi, gdy się go boi), starając się nadać tematom charakter, a następnie układać je w przekonujące frazy. Zgodnie z XVIII-wieczną praktyką odważył się też dodać kilka ozdobników, przez co prędki finał wesoło się rozświergotał, nabierając specjalnego uroku.
Interpretacja Shihana Wanga była pewnym krokiem wstecz: starał się o subtelności, ale nie zawsze kończyło się to szczęśliwie (drobne poślizgi), a na domiar złego w II części stał się tak mało wyrazisty, że przestał w ogóle skupiać na sobie uwagę. W tym momencie głównym aktorem stała się altówka, dla której skromne skrzypce przestały być partnerem – w muzyce taka uprzejmość niestety się nie sprawdza.
Puentą był – ponownie – występ Qingzhu Wenga. Tu wreszcie od pierwszej frazy mieliśmy Mozarta nie tylko wyśpiewanego, ale i mówiącego, a niekiedy wręcz perorującego. Znaczące dźwięki dążą do celu, ich logika prowadzi je ku kulminacji wypowiedzi i ku jej podsumowaniu. Czy opowiadają coś, czego nie wiedzieliśmy dotąd o Symfonii Mozarta?
Raczej niewiele, może poza zatrzymaniem kadencji w Andante, która zabrzmiała jak czuła fantazja, rosnąca z pianissimo i zamierająca, bo westchnienia Andante są znanym sposobem odczytania – ale przede wszystkim w ogóle mówiła. A to najważniejsze.