Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Londyn odrzucił w minionym tygodniu wniosek z Edynburga o rozpisanie nowego referendum w sprawie niepodległości Szkocji. Premier Boris Johnson przypomniał, że Szkoci już raz wypowiedzieli się w tej sprawie, i że miało to być głosowanie „raz na całe pokolenie”. Faktycznie, w 2014 r. trochę ponad połowa mieszkańców Szkocji (55 proc.), którzy wzięli udział w tamtym referendum, zdecydowała, że kraj – mający dziś szeroką autonomię w obrębie Zjednoczonego Królestwa – pozostanie jego częścią. Jednak w międzyczasie coś ważnego się zmieniło: z końcem stycznia Wielka Brytania opuszcza Unię, podczas gdy większość Szkotów tego nie chce (co wyrazili w referendum brexitowym). Liczą, że jako niepodległe państwo będą mogli wrócić do Unii.
Zdaniem Nicoli Sturgeon, stojącej na czele szkockiego rządu autonomicznego, decyzja Johnsona jest nie do utrzymania, a Szkocja ma prawo decydować o sobie. Jak? Sturgeon wyklucza referendum bez zgody Londynu – Szkocji nie grozi więc powtórka z Katalonii. Natomiast może ona próbować powalczyć w sądzie. To jednak potrwa.
Nicola Sturgeon chciała, by referendum odbyło się w drugiej połowie 2020 r. Teraz to już niemożliwe. Paradoksalnie jednak swoją bezceremonialną odmową Johnson wyświadczył jej przysługę – bo choć poparcie dla niepodległości w Szkocji rośnie, to wciąż nie na tyle, by jej zwolennicy mogli być pewni zwycięstwa w głosowaniu. Czas działa na ich korzyść – zwłaszcza jeśli pojawią się odczuwalne negatywne skutki brexitu. ©