Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czytają podpisy, o, to jest znane, trzeba zrobić, klik, mam. Więc jednak te nazwiska coś im mówią. Tylko co? To samo, co etykiety z opakowań.
O wielkim pechu mógłby powiedzieć Bronzino. Jego piękne portrety i obrazy religijne wiszą na wysokości „Mony Lisy”. Przed „Moną Lisą” tłum z wysuniętymi aparatami, komórkami, tabletami. Na Bronzina „Portret rzeźbiarza” nikt nawet nie spojrzy, choć to świetny obraz. Przyglądam mu się z uwagą, potem odwracam głowę w stronę ludzi za barierką. Każdy wpatrzony w małe okienko przed sobą, kadruje. Przychodzi mi ochota utrwalić ten widok. „Zwiedzających nie fotografujemy” – upomina pani.
Ale co tam Bronzino. Nie lepiej ma się Tycjan, choć przecież „sławna marka”. Stałem dłuższą chwilę przy „Koncercie wiejskim” – nikt się nie zatrzymał. „Śmierć Marii”, pociemniałe arcydzieło Caravaggia – jedna osoba, zapewne dlatego, że przysunąłem się blisko, żeby przyjrzeć się rozpaczającemu apostołowi. Przed wejściem do Luwru kolejka na godzinę stania, ale w pawilonie Richelieu pustawo; jeszcze przy „Koronczarce” Vermeera ktoś zrobi sobie zdjęcie (żona też mi robi), ale już Terborch czy Steen nie mogą liczyć na podobną uwagę. Gerard Dou, „ten czarujący szczęściarz” (jak napisał Herbert), tu szczęścia nie ma. Pojedynczych zwiedzających zatrzymuje na chwilę „Rozpłatany wół” Rembrandta, może dlatego, że wydaje się zbyt współczesny, by wisieć w galerii XVII-wiecznych mistrzów.
Doskonale to wiem. Sam jestem w stanie wypatrzyć pięć, dziesięć, góra trzydzieści obrazów. Tyle że tych, których nie widzę, nie fotografuję.
Tego dnia upał jest rekordowy; schronienia najlepiej szukać w dolnych partiach Luwru, mocno klimatyzowanych. Sztukę islamu można podziwiać, nie przeszkadzając tym, którzy spieszą do „Wenus z Milo”. Do sal poświęconych Koptom nikt nie zagląda, a strażnik śpi.
Być maleńką figurką z utrąconą głową w muzeum, które eksponuje 35 tysięcy dzieł sztuki. Być maleńkim fragmentem rzeczywistości, której śladów coraz mniej i która interesuje nielicznych. Ale być też dziełem niegdyś podziwianym, zamówionym za wiele tysięcy guldenów czy franków i umieszczonym w głównym ołtarzu, które dziś wisi pod sufitem, w miejscu omijanym przez zmęczone oczy. Przeklęta ilość, która rozpuszcza nie tylko – jak u Gombrowicza – cnoty i grzechy, ale również zachwyty. Nec Hercules contra plures. Rzeczywiście, potężne Herkulesy Guida Reniego tłumy mijają jak niezamalowaną ścianę.
Skądś (bodaj czy nie z któregoś eseju Czapskiego) wypisałem sobie przed laty takie zdanie: „Przez pierwsze dni chodzi po Luwrze z rozpaczą, nic nie rozumiejąc”.