Syreni śpiew Peerelu

W Warszawie coraz mocniej protestuje się przeciw burzeniu resztek powojennego modernizmu. Do głosu doszło pokolenie, któremu „minione czasy” kojarzą się wizualnie lepiej niż III RP.

19.03.2016

Czyta się kilka minut

Syreni Śpiew, 2016 r. / Fot. JACEK MARCZEWSKI/ AGENCJA GAZETA
Syreni Śpiew, 2016 r. / Fot. JACEK MARCZEWSKI/ AGENCJA GAZETA

Stoi przy ulicy Szarej na warszawskim Powiślu i do niedawna budził zainteresowanie wyłącznie garstki historyków powojennej architektury oraz filmowców, którzy kręcili wewnątrz teledyski. Dwupoziomowa, przeszklona bryła z kamiennymi elewacjami, z dwoma tarasami, ozdobiona mozaikami z epoki – łącznie 500 metrów kwadratowych z boku parkowej alei. Lekko zapuszczony, ukryty za drzewami, marniał, jak wiele budynków z lat 70., które straciły dotychczasowych właścicieli, a do nowych nie miały szczęścia.

Zaistniał trochę szerzej w stołecznej świadomości, gdy wypatrzyli go szefowie pobliskiego klubu Warszawa Powiśle, odremontowali i urządzili lokal pod nazwą Syreni Śpiew, reklamowany jako miejsce „z wyższej półki”. Tuż po otwarciu strona na Facebooku zaroiła się od kpin i narzekań na „drinki za 25 złotych”, „przestylizowane wnętrze”.

Gdy prawie cztery lata później właściciel – grupa deweloperska Radius – ogłosił zamiar wyburzenia pawilonu wraz z sąsiednim wieżowcem i postawienia w ich miejscu apartamentowców z najdroższymi mieszkaniami w Warszawie, mogłoby się wydawać, że jest to co najwyżej okazja do refleksji o genius loci przyciągającym różne oblicza blichtru. Dawniej w pawilonie mieściła się bowiem restauracja obsługująca sąsiedni hotel należący do ideologicznej szkoły PZPR, następnie stołówka dla działaczy SLD. Obecny inwestor zapowiadał już, że przy projektowaniu wnętrz oferowanych przezeń mieszkań zostaną zatrudnione „gwiazdy tej klasy co Giorgio Armani”.

Wystarczyło jednak, by na Facebooku rabanu w obronie pawilonu narobił warszawski oddział Towarzystwa Opieki nad Zabytkami do spółki ze stowarzyszeniem Miasto Jest Nasze, a sprawy przybrały zgoła inny obrót.

Z sympatii do mozaik

W wydarzenie pod hasłem „Nie dla wyburzenia Syreniego Śpiewu. Ratujmy warszawski modernizm” zaangażowało się w krótkim czasie ponad 10,5 tys. osób, w tym znane twarze warszawskiej kultury, m.in. prof. Waldemar Baraniewski z Akademii Sztuk Pięknych, autor reportaży architektonicznych Filip Springer, Marcel Andino Velez z Muzeum Sztuki Nowoczesnej, dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie prof. Andrzej Rottermund czy Bogna Świątkowska, prezeska fundacji Bęc Zmiana, nie wspominając o licznych dziennikarzach.

– Czemu jestem w tym gronie? Bo pawilon mi się podoba, lubię mozaiki. Natomiast nie znoszę drapieżnych deweloperów – mówi Piotr Skwieciński, publicysta tygodnika „wSieci”, który również zgłosił akces. Nie przeszkadza mu, że w pawilonie biesiadowali kiedyś uczniowie partyjnych kursów ideologicznych, a później działacze postkomunistycznej lewicy. – Uważam, że w mieście o tak strzaskanej przez historię ciągłości jak Warszawa należy chronić wszystko, co pamięta więcej niż jedno pokolenie. Czyli niemal wszystkie obiekty, które pamiętamy z dzieciństwa, a te sprzed 1944 r. już szczególnie – dodaje Skwieciński.

Wielu uczestników akcji, którzy przed ulokowaniem się w nim klubu nie zdawali sobie nawet sprawy z istnienia pawilonu, zelektryzowało przede wszystkim hasło o ratowaniu modernizmu. W Krakowie czy Poznaniu nie wzbudziłoby ono może żywszego bicia serca, lecz stolica jest miastem nietypowym. Większość przedwojennych budynków, które przetrwały bombardowania we wrześniu 1939 r. i powstanie warszawskie, a potem nie dostały się pod kilof z polecenia Biura Odbudowy Stolicy, to dość przeciętni przedstawiciele swojego gatunku, najczęściej czynszowej kamienicy-studni z przełomu wieków. Najważniejsze obiekty odbudowywano, swobodnie nawiązując do pierwowzoru, jak w przypadku Zamku Królewskiego. Nieraz, próbując wypełnić lukę, tworzono historyzujące makiety w rodzaju – skądinąd uroczego – Mariensztatu.

Stąd też za autentyczne dziedzictwo architektoniczne stolicy należy uznać właśnie modernizm, głównie powojenny, oraz socrealizm, co jeszcze do niedawna nie mogło przejść przez gardło wielu warszawiakom nastawionym wrogo do PRL-u jako fazy dziejowej.

Być może dlatego nie krzyczano głośno, gdy najwybitniejsze budynki znikały po kolei z miejskiej przestrzeni. Warszawskie ikony modernizmu zwyczajnie nie miały szczęścia, jak wcześniej pionierzy tego gatunku w Polsce. Przed wojną zbyt awangardowi dla zleceniodawców, by budować na większą skalę, a ponadto zbyt kojarzeni z radykalną lewicą (co nie przeszkadzało sanacyjnym rządom, owładniętym ideą wielkiego budowania, sięgać po ich projekty); po wojnie zaś, po krótkim okresie twórczej euforii, dowiedzieli się, że reprezentują wynaturzone idee kapitalistycznego Zachodu, i trafili na boczny tor, jeśli nie zdecydowali się zaprzeczyć wyznawanym pryncypiom.

Tu było, tu stało

Powyżej: kolejka po bilety na „Pół żartem, pół serio” z Marilyn Monroe, kino Moskwa, 1962, widok z okna Melchiora Wańkowicza. / Fot. Melchior Wańkowicz / Muzeum Literatury / EAST NEWS

„Po wyburzonym w 1996 r. kinie Moskwa pozostały dzisiaj tylko dwie rzeźby lwów, które inwestor »wspaniałomyślnie« wkomponował w nowy obiekt gigantycznej kubatury. Nowemu właścicielowi, który chciał zarobić na inwestycji, nie uśmiechało się dostosowywanie wielosalowego budynku do nowych funkcji. Autorami nieistniejącego gmachu kina byli Stefan Putowski oraz Kazimierz Marczewski. Wspólnie projektowali także obiekty warszawskiej Bellony [chodzi o budynek na Woli mieszczący do niedawna siedzibę wydawnictwa – red.], które dzisiaj zagrożone są niemal doszczętnym zniszczeniem, co jest wynikiem niewłaściwego wpisu do rejestru zabytków, obejmującego tylko tzw. ściany elewacyjne” – piszą obrońcy Syreniego Śpiewu w liście do władz miasta, stołecznego i wojewódzkiego konserwatora zabytków.

Galeria handlowa na miejscu kina Moskwa, 2012 r. / Fot. Krzysztof Chojnacki / EAST NEWS

Podobnych przykładów jest więcej. Zniknęło kino Skarpa projektu Zygmunta Stępińskiego, doskonale wpisane w otaczającą je przestrzeń. Zastąpił je apartamentowiec. Mimo protestów zniknął pawilon Supersamu przy placu Unii Lubelskiej – wymieniany w międzynarodowych podręcznikach architektury jako jedno z najwybitniejszych osiągnięć naszego modernizmu, o nowatorskiej konstrukcji, z dachem wzniesionym z wykorzystaniem układu tensegrity – po raz pierwszy w Polsce. Nie pomogły opinie fachowców, w tym jednego z projektantów, o dobrym stanie technicznym budynku. Nie zadziałały również jako argument za pozostawieniem na miejscu Pawilonu Chemii przy Brackiej. Brutalna renowacja niweczy właśnie oryginalny kształt gmachu dawnego Centralnego Domu Towarowego, a późniejszego Smyka.

Już tylko na zdjęciach można pooglądać sobie również kino W-Z, jedno z pierwszych powstałych w Warszawie po wojnie, a na pewno pierwsze na warszawskiej Woli. Zaprojektował je Mieczysław Piprek, autor kilku innych modernistycznych kin w stolicy: Ochoty, Stolicy oraz 1 Maja (w którym mieści się teraz supermarket). Ostatni film wyświetlono tutaj w 1991 r., w kolejnych latach próbowano znaleźć dla budynku nowe zastosowanie, ale ani muzyczne kluby (m.in. kultowy Fugazi), ani supermarket się nie utrzymały.

Kiedy dekadę później znalazł się kupiec, pracom rozbiórkowym przy budynku kina przyglądała się z okna swojego mieszkania Patrycja Jastrzębska, współzałożycielka stowarzyszenia Masław. Widok stał się impulsem do stworzenia strony internetowej i przedsięwzięcia pod nazwą „Tu było, tu stało”, dokumentującej wyburzone po 1989 r. stołeczne obiekty o wartości zabytkowej – architektonicznej lub historycznej.

Próby unicestwienia kolejnych – jak określają je ich przeciwnicy – „symboli minionej epoki” budzą jednak coraz silniejszy opór. Dzieje się tak, odkąd w proces przekształcania stołecznej tkanki miejskiej wmieszali się przedstawiciele generacji, dla której przykłady powojennego modernizmu budzą nostalgię za dzieciństwem spędzonym wśród dekoracji schyłkowego peerelu. Z biegiem czasu odkrywają ich urok na tle banalnej lub kiczowatej architektury późniejszych dekad. A jednocześnie jest to generacja warszawiaków bez kompleksów deklarujących zauroczenie stolicą, aktywnych w różnego rodzaju organizacjach pozarządowych czy innych formach wspólnotowej działalności. Bronili już zabudowy osiedla Latawiec, zachowania drewnianych domków fińskich na Jazdowie i odtworzenia zabytkowej Hali Koszyki z wykorzystaniem elementów jej oryginalnej konstrukcji. A teraz sprawa stojącego na uboczu pawiloniku ma szansę stać się momentem przesilenia.

Lista ostatniej szansy

Do tej pory walka o tego rodzaju obiekty rozbijała się o brak przepisów chroniących je przed wyburzeniem lub nieudaną modernizacją. Pawilon Syreniego Śpiewu w momencie sprzedaży też nie był wpisany do rejestru, choć stołeczny konserwator zabytków postulował w 2011 r. o ujęcie go w gminnej ewidencji. Tak się jednak nie stało.

Na dodatek rok później generalny konserwator uznał, że budynki współczesne nie przynależą do ewidencji zabytków, lecz można je co najwyżej wpisywać na listę dóbr kultury współczesnej. To przesądziło o losach pawilonu meblowego Emilia, w którym tymczasowo działa siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Inwestor dostał prawomocne pozwolenie na budowę biurowca.

W przypadku pawilonu przy ulicy Szarej pojawiły się też wątpliwości, czy przybudówkę do dziewięciopiętrowego wieżowca należy uznać za wystarczająco wybitny przykład modernizmu, by mógł podlegać ochronie. Nieznane jest nawet nazwisko architekta-projektanta obiektu, trwają dopiero jego poszukiwania.

Grzegorz Piątek: – Ale o wartości zarówno budynku z Syrenim Śpiewem, jak i Emilii nie decydują tylko względy architektoniczne. Dopóki modernistycznych obiektów z czasów powojennych było wiele, można było wybrzydzać. Teraz te, które ocalały, są jednymi z ostatnich reliktów swojej epoki. Oba są przykładami lekkich, wolnostojących pawilonów o ciekawej konstrukcji, nowoczesnym standardzie wykończenia i, co najważniejsze, oryginalnym wyposażeniu, którego nie zaburzono późniejszymi interwencjami. Pawilon na Powiślu ma wdzięk, został wyremontowany z dużym wyczuciem. Jeśli takie przykłady architektury użytkowej znikną, grozi nam amnezja.

Na razie ochronie podlegają jedynie umieszczone w pawilonie mozaiki. Władze miasta z początku wypowiadały się ostrożnie (wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowski: „Jeszcze się zastanowimy. Ostatecznej decyzji nie ma”), lecz w ostatnich tygodniach sprawy zaczęły nagle zmierzać w pozytywnym kierunku.

Przełomem było niespodziewane ogłoszenie przez Michała Krasuckiego, zastępcę stołecznego konserwatora zabytków, listy obiektów modernistycznych, powstałych głównie po 1956 r., które należałoby objąć ochroną. Znajdują się na niej 54 obiekty, w tym pawilon z Syrenim Śpiewem.

– To zmiana podejścia do architektury powstałej po 1956 r. – zapewnia Krasucki. – Dla wielu osób to cały czas zbyt nowe, świeże, zbyt obskurne, proste, czasami też zbyt „peerelowskie”. Szczególnie w społecznym odbiorze, choć również w gronie historyków sztuki, konserwatorów i architektów zdarzają się kontrowersje. Chciałem do tego podejść od razu systemowo. Stąd tak duża lista – wyjaśnia. – Oczywiście ewidencja to nie rejestr, ale mam nadzieję, że wojewódzki konserwator będzie systematycznie wpisywał najbardziej wartościowe obiekty do rejestru.

Jaka jest różnica między rejestrem a ewidencją?

– Wymiar praktyczny jest taki, że wydanie pozwolenia na przebudowę bądź rozbiórkę obiektu ewidencyjnego wymaga uprzedniego uzgodnienia go przez dzielnicowy wydział architektury ze stołecznym konserwatorem zabytków. Czyli ochrona jest, ale znacznie słabsza i bardziej ogólna, mniejsze są też konsekwencje ewentualnego złamania prawa – wyjaśnia Wojciech Wagner, naczelnik wydziału estetyki przestrzeni publicznej w stołecznym biurze architektury i planowania przestrzennego.

Michał Krasucki zastrzega, że przedstawiona lista jest propozycją wyjściową, którą teraz trzeba będzie omówić w gronie eksperckim. – Z początkiem kwietnia chcemy zorganizować wspólnie z SARP warsztaty eksperckie, po nich szerszą dyskusję na temat proponowanej listy, a dopiero potem po uzupełnieniach zostanie ona uzgodniona z wojewódzkim konserwatorem i włączona do gminnej ewidencji przez prezydent miasta. To wszystko powinno się wydarzyć w ciągu najbliższych dwóch miesięcy – zapowiada.

– Jeśli byłaby wola polityczna, można to wszystko przeprowadzić błyskawicznie – mówi Grzegorz Piątek.

A polityka – konkretnie zaś rywalizacja o względy warszawiaków między rządzącą miastem Platformą a PiS-em, nieukrywającym zakusów na „odbicie” stolicy – może mieć wpływ na przyspieszenie działań. Nowa generalna konserwator i zarazem wiceminister kultury, Magdalena Gawin, wydała już okólnik znoszący interpretację statusu powojennych obiektów przedstawioną przez swego poprzednika. Dobra kultury współczesnej mogą więc trafiać do rejestru zabytków i gminnej ewidencji. Mniej więcej w tym samym czasie doszło do zmiany na stanowisku mazowieckiego konserwatora: PiS-owski wojewoda powołał na to stanowisko Barbarę Jezierską, piastującą wcześniej ten urząd w latach 2007-11 i dobrze ocenianą przez społeczników.

Wskutek tych roszad również Emilia dostała ostatnią szansę na ratunek. Jednym z pierwszych ruchów nowej konserwator było wszczęcie procedury wpisania pawilonu do rejestru zabytków. Zaledwie dzień wcześniej Michał Krasucki wystąpił z pomysłem, by pawilon przenieść bliżej Pałacu Kultury, a firma Griffin podjęła z miastem negocjacje w tej sprawie. Ewentualny wpis do rejestru zablokowałby takie przenosiny. Można by wtedy odetchnąć: tu było, tu stoi. Druga strona medalu jest taka, że władze miasta mogłyby przegrać proces o słone odszkodowanie dla inwestora, któremu wcześniej wydały prawomocne pozwolenie na rozbiórkę.

Trwa wyścig na pomysły. Dobrze, że jeszcze jest co ratować. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2016