Sygnał ostrzegawczy

Prof. Leszek Balcerowicz: Sytuacja w strefie euro pokazuje, jak wielkim ryzykiem jest tolerowanie zagrożeń w finansach publicznych. Rozmawiała Patrycja Bukalska

23.11.2010

Czyta się kilka minut

Patrycja Bukalska: Wiosną kraje strefy euro musiały ratować finanse Grecji, teraz pomoc otrzyma Irlandia. Pojawiło się pojęcie dla zwykłego obywatela abstrakcyjne: państwo w Unii Europejskiej może zbankrutować.

Leszek Balcerowicz: Dlaczego abstrakcyjne? Najpierw trzeba wyjaśnić, co znaczy bankructwo: to procedura prawna. Trzeba ją odróżnić od niewypłacalności, czyli sytuacji, gdy dłużnik nie honoruje swych zobowiązań. Dłużnikiem może być osoba fizyczna, firma lub państwo. Niewypłacalność państw już się zdarzała, np. wskutek gierkowskiej "bonanzy" Polska zadłużyła się tak bardzo, że w latach 80. staliśmy się krajem niezdolnym do obsługi i spłacania długów. W programie przyjętym po 1989 r. dążyliśmy do redukcji zadłużenia zewnętrznego, co się udało.

W potocznym rozumieniu bankructwo kojarzy się z osiedlowym sklepem, który nagle znika.

Gdy firma bankrutuje, może przestać istnieć jako podmiot prawny. Tego rodzaju bankructwo nie jest możliwe w odniesieniu do osób fizycznych i państw. Na skutek nadmiernych długów nie zamyka się państwa ani gospodarstwa domowego. Co jest wtedy możliwe i konieczne, to bolesne leczenie: restrukturyzacja, redukcja długu, reformy.

Reformy były warunkiem udzielenia Grecji "pakietu pomocowego" przez Unię. Czy to zadziałało?

Pakiet został wymuszony przez narastanie problemów w Grecji. Ich źródłem nie była strefa euro, lecz sama Grecja. Albo raczej: ci Grecy, którzy głosowali na polityków zachowujących się jak święty Mikołaj. Zadłużali oni kraj w skali większej, niż podawali oficjalnie, aż państwo stanęło przed krachem. Unijny "pakiet pomocowy" nie rozwiąże problemów, on może złagodzić objawy, lecz nie usunie przyczyn choroby. Nie zastąpi reform, które Grecy muszą podjąć. Pytanie, czy one będą dostatecznie głębokie i trwałe. Na razie to pytanie otwarte.

A co będzie z Irlandią?

W Irlandii jest inny problem. W Grecji główną chorobą były nadmierne wydatki budżetu, kosztem narastania długu publicznego. W Irlandii to nie występowało na taką skalę. Tam dopuszczono do nadmiernego wzrostu kredytów udzielanych przez irlandzkie banki, zwłaszcza kredytów mieszkaniowych. Duża ich część okazuje się niespłacalna, banki mają spore straty. Tymczasem 2-3 lata temu irlandzki rząd udzielił pełnych gwarancji bankom. To był błąd, bo dziś rząd odpowiada za wszystkie straty banków. Straty te oznaczają zaś, że jest za mało kapitału. Trzeba zatem uzupełniać kapitał. Jeśli rynki finansowe z jakichś powodów tego nie robią, musi robić to państwo, które przez swe działanie dopuściło do tak ryzykownej działalności banków. Podobnie jak w Grecji, także w Irlandii żadna siła zewnętrzna, żadna Unia, nie rozwiąże wewnętrznych problemów. Muszą to zrobić sami Irlandczycy.

Jakie będą skutki sytuacji w strefie euro dla Polski?

To, co dzieje się w strefie euro, należy traktować jako sygnał ostrzegawczy: jak wielkim ryzykiem jest tolerowanie zagrożeń w finansach publicznych, które objawiają się dużym deficytem i narastaniem długu publicznego. Widać, że lepiej reagować na czas, dopóki nie jest za późno. To sygnał nie tylko dla polskich polityków, ale też dla społeczeństwa, bo w demokracji to, co robi państwo, powinno zależeć od woli ludzi.

Ale co ludzie mogą zrobić - poza oddaniem głosu?

W demokracji obowiązki obywatelskie nie kończą się na wyborach, w których zresztą wielu Polaków nie uczestniczy. Można np. włączyć się w działalność jakiejś organizacji, która pilnuje państwa, obserwuje, ostrzega. Są też media, opinia publiczna.

1 stycznia 2011 r. Estonia przyjmie euro, choć miała wielkie kłopoty finansowe. Polska powinna spieszyć się do euro?

Aby przyjąć euro, trzeba spełnić kryteria z Maas­tricht. Mimo kryzysu, Estonia je spełniła. Ma niższy deficyt niż Polska i o wiele niższy dług publiczny. Ona się kwalifikuje, a my nie.

Dywagacje o przyjmowaniu euro to dziś dla nas teoria?

Można nawet powiedzieć: abstrakcja - przy deficycie budżetu, który w tym roku sięgnie 8 procent PKB. Maksimum, jakie dopuszcza unijny Pakt Stabilności i Rozwoju wynosi - przypomnę - 3 procent.

Mamy się czego bać?

Nie ma się czego bać, trzeba tylko się mobilizować, obserwować rządzących, naciskać na reformy. W demokracji to konieczne, bez tego niemal każdy rząd będzie odsuwać leczenie. Na tym polega rola społeczeństwa obywatelskiego: trzeba naciskać, aby tworzyć przeciwwagę dla nacisków populistycznych.

Prof. LESZEK BALCEROWICZ był w latach 1989-91 ministrem finansów i autorem reformy gospodarki socjalistycznej w wolnorynkową, a w latach 2001-07 prezesem NBP. Jest założycielem i przewodniczącym rady Forum Obywatelskiego Rozwoju (www.for.org.pl ).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2010