Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wokale obu Panów - Lindy i Świetlickiego - też momentami brzmią a la Michael Gira (niemal w stylu jego basso profundo). Ale to nie wszystko. Szybko ukazuje się drugie dno. Jest więcej Cesarsko-Królewskiego zmęczenia, jazzu, splinu, chandry, mgły i krakowskich duszności. Słychać dystans i dojrzały eklektyzm. Objawiają się smyczki i smutne trąbienia kojarzące się ze ścieżką Milesa Davisa z “Windą na szafot". Są nawet klimaty big bandowe (“Czwartek"). Snuje się dym z “niebieskich gauloisów, zielonych LM-ów, zwyczajnych Vogue’ów". Stany chorobliwego pobudzenia - desperackie i spaghetti westernowe - sąsiadują z dojrzałym zmęczeniem bardzo dojrzałych mężczyzn, którzy “szalenie delikatni są na kacu". A kiedy Linda śpiewa, “nigdy policja nie będzie taka uprzejma, straż pożarna nigdy nie będzie taka szybka i sprawna, nigdy papieros nie będzie tak smaczny, a wódka taka zimna i pożywna [...], nigdy nie będzie takich wędlin, takiej coca-coli, takiej musztardy i takiego mleka" - to wzbudza się we mnie niepohamowana czułość i po raz któryś z rzędu uświadamiam sobie, że Marcin jest doskonale zakonspirowaną postacią tragiczną. I jak nikt umie przemycić pomiędzy prostymi słowami rodem z reklamy napoju gazowanego, że “nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza", a “cmentarz zbliża się do mnie grób po grobie".
Płyta zaczyna się i kończy dwoma wersjami tego samego kawałka. Pierwsza jest ponuro-triumfalna, w stylu szczytującego Nicka Cave’a, ale w zamykającej te same słowa (“popatrzcie na nas, jesteśmy starzy, piękni i bogaci, popatrzcie na nas, to dobrze, żeśmy młodo nie umarli") - zostają wykrzyczane w punkowej manierze Jello Biafry i Dead Kennedys. Las putas melancólicas? Z pewnością. Ale także Psy. Psy III. I teraz trzeba tę zarazę rozprzestrzeniać. Koniecznie należy kontynuować. Cóż dziś innego mogą robić Starsi Panowie niż grać w zespole rock-and-rollowym?