Arcyantykryminał

Pozostali znów sami. Wspólnicy. Duży, trochę niezdarny Robert i mniejszy, jeszcze bardziej niezdarny mistrz. Antyarcybohaterowie.Marcin Świetlicki, "Dwanaście.

17.05.2006

Czyta się kilka minut

Marcin Świetlicki /fot. P. Krzakiewicz - visavis.pl /
Marcin Świetlicki /fot. P. Krzakiewicz - visavis.pl /

W latach 60. karierę zrobiło pojęcie antywesternu i spaghetti-westernu. Sam Peckinpah ("Dzika banda") czy Sergio Leone ("Dawno temu na Dzikim Zachodzie") przeprowadzili na ciele tego dobrotliwego w gruncie rzeczy gatunku filmowego serię radykalnych operacji plastycznych, które wedle jednych zrewolucjonizowały go i odświeżyły, a według innych zabiły i nieodwracalnie pogrzebały. W efekcie wprawdzie western jako taki nieomal zniknął z horyzontu, ale za to pojawiła się nowa jakość - dla jednych pociągająca i rewelatorska, dla innych odstręczająca i niestrawna. Tak czy inaczej - nigdy nudna.

W podobny sposób z filmowym "czarnym kryminałem" rozprawił się David Lynch. Nie tak dawno zaś Quentin Tarantino wziął na warsztat azjatyckie kino z gatunku kung-fu ("Kill Bill"). Wspólną cechą łączącą te przedsięwzięcia jest miłość do gatunku poddawanego artystycznej dekonstrukcji oraz pragnienie wypowiedzenia w ramach dobrze już ustalonego idiomu czegoś nowego i artystycznie wiarygodnego.

Otóż trudno oprzeć się wrażeniu, iż "Dwanaście" Marcina Świetlickiego to opowieść w takim właśnie stylu. Można ją określić jako antykryminał, kryminał surrealistyczno-metafizyczny, postkryminał, a może nawet i spaghetti-kryminał (choć to ostatnie z pewnym dość istotnym zastrzeżeniem). Przebija z niej czułość do konwencji roman noir, ale też chęć dostosowania tej konwencji do własnego smaku, poczucia rytmu, duchowej prozodii. Książka Świetlickiego jest zatem kryminałem nader specyficznym. Nie tyle mrocznym czy trzymającym w napięciu, ile poetyckim, nieco abstrakcyjnym i dogłębnie onirycznym (a momentami okrutnym). Jest też w pewnym sensie poematem kryminalnym,

a nawet luźnym zbiorem kryminalnych haiku. Stanowi przy tym przedsięwzięcie raczej ascetyczne w formie: w przeciwieństwie do barokowo-operowej estetyki spaghetti-westernu typowe motywy czarnego kryminału zostają tu na chłodno uestetyzowane, artystowsko podrasowane, przetworzone w kierunku abstrakcyjnej groteski - o filozoficznym niekiedy zabarwieniu.

Jeśli chodzi o gatunkowe powinowactwa literackie - szukałbym ich raczej pośród klasyków czarnego kryminału, takich jak Mike "Mickey" Spillane czy Dashiell Hammett i oczywiście Raymond Chandler, niż pisarzy w rodzaju Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle'a. Świetlickiego o wiele bardziej interesuje atmosfera niż logiczna spójność, bliższa jest mu procedura konstruowania niebanalnych postaci niż obmyślanie piętrowo powikłanych intryg. Akcja jawi się raczej jako chaotyczny i niekontrolowany "strumień dziania się" - zasilany wartkimi potokami "porannej wódki z cytryną" - niż spójna i poukładana fabuła w rodzaju tych z udziałem Herculesa Poirot.

Jest jeszcze jeden istotny trop: to Boris Vian. Vian, o czym wie każde dziecko, był jedną z najbardziej fascynujących postaci literatury francuskiej po II wojnie światowej. Podobnie jak rock-

-and-rollowy Świetlicki, był związany ze sztuką popularną swego czasu (grał na trąbce w zespołach jazzowych, występował w filmach i komponował piosenki). Znany był przede wszystkim jako oryginalny pisarz ("Czerwona trawa", "Jesień w Pekinie") lubujący się w grach słownych, czarnym humorze i surrealistycznych fabułach. Poza tym, o czym dziecko już raczej nie wie, tłumaczył powieści Chandlera, a pod pseudonimem Vernon Sullivan wydał w 1946 r. czarny kryminał "Napluję na wasze groby". Jako że znalazło się w nim sporo wątków ocierających się o pornografię oraz dosadne obrazy znęcania się i przemocy - sprawa skończyła się rozprawą sądową. Później Vian opublikował jeszcze trzy inne "kryminały" - "Kolor trupiej skóry" (1947),

"I wykończymy wszystkich obrzydliwców" (1948) oraz "Damski gang" (1949). Czytając "Dwanaście", często myślałem o Vianie oraz jego alter ego Vernonie Sullivanie; powieść Świetlickiego mocno mi się z dokonaniami tej pary kojarzy...

Sama fabuła skonstruowana jest na bazie powyższych inspiracji - w bardzo pomysłowy i przewrotny sposób. Na pierwszym planie mamy do czynienia z wątkiem uniwersalnym - opowieścią detektywistyczną, której szczegóły zdradzają swobodę autora w poruszaniu się po meandrach klasyki czarnego kryminału oraz biegłość w przetwarzaniu jego sztandarowych wątków i motywów. Podobnie jak Lynch w "Zagubionej autostradzie", Świetlicki bierze jakiś typowy motyw z czarnego kryminału, a następnie wyostrza go, trawestuje albo kubistycznie upraszcza, dochodząc niekiedy do zaskakujących i groteskowych rezultatów.

W słynnym kryminale Dashiella Hammetta "Papierowy człowiek" głównym bohaterem nie jest samotny i małomówny detektyw, tylko szczęśliwa para - Nick Charles i jego żona Nora - posiadająca w dodatku psa. Nick ma mnóstwo poczucia humoru, pije od samego rana, a na pytanie Nory, dlaczego nie zacznie od posiłku - odpowiada zwykle, że "na śniadanie jest za wcześnie". U Świetlickiego wątek ten zostaje ekstremalnie strawestowany na pierwszych trzech stronach. "Prawdziwy bohater powinien być samotny" - mówi kobieta w zdaniu otwierającym opowieść i opuszcza go "na zawsze", parę zaś akapitów dalej pies bohatera - bezimienna suka, podczas spaceru "szarpie niespodziewanie", "wyrywa mu smycz z ręki" i także znika w mgle spowijającej Planty, a mistrz - bohater Świetlickiego - może już pić bez przeszkód samotnie...

W powieściach Chandlera detektyw Philip Marlowe zwykle trzyma w swoim gabinecie tzw. "whisky biurową" ukrytą w segregatorze. Mistrz także niemal na okrągło spija wódkę biurową, z tym że "Biurem" okazuje się lokal, w którym bohater przebywa nader często i - z racji minionej sławy aktora dziecięcego - ma prawo do spożycia owej pożywnej substancji "na krechę". Bogato reprezentowane wątki alkoholowe wykazują twórczy dialog z tradycją stworzoną przez Charlesa Bukowskiego. Jedna z powieści Bukowskiego została sfilmowana jako "Ćma barowa" ("Barfly"); czy fakt, że u Świetlickiego główna mroczna postać kobieca, ekscesywnie erotyczna i wiecznie pijana femme fatale nosi imię Ćmy, jest całkiem przypadkowy?

Perypetie bohatera, który próbuje wyjaśnić zagadkę tajemniczych morderstw członków modnego niegdyś zespołu bigbitowego "Biały Kieł", są pretekstem do ujawnienia jego poglądów. Poznajemy je poprzez poetycki, niekiedy melancholijny, niekiedy szyderczy, a niekiedy rozczarowany monolog wewnętrzny. Pobicia, spotkania w tajemniczych miejscach, soczyste dialogi i inne atrakcje klasycznej powieści sensacyjnej są tu mocno wystylizowane, jakby nieco umowne i stanowią ramy dla ekspozycji miejsca, w którym się to wszystko rozgrywa - co prowadzi nas bezpośrednio do Krakowa.

Bowiem przewrotna miłość do odchodzącego w niebyt starego Krakowa i bezsilna niechęć wobec "Krakowa nowego" - a także "nowego" jako takiego - stanowią drugi, osobisty, na zmianę trzeźwy i oniryczny wątek książki Świetlickiego. Autorowi udało się uchwycić dominantę atmosfery miasta za pomocą taktyki, którą można by porównać do sposobu, w jaki według Zygmunta Freuda powstaje marzenie senne. Otóż mamy tu do czynienia z wyjściowym, surowym materiałem, zwanym przez ojca psychoanalizy "resztkami dziennymi", który następnie zostaje przetworzony w tajemniczy i niezrozumiały dla "widza" sposób - niekiedy w męczący koszmar, uporczywy majak, ciąg absurdalnych, groteskowych scen. A dzieje się tak dlatego, powiada Freud, że w konstrukcji snu biorą udział siły związane z najbardziej przerażającymi i mrocznymi stronami ludzkiej duszy, których prawdziwe, rozpasane oblicze jest przed nami litościwie zakryte, spowite w zasłonę nieświadomości.

To dlatego fałszywie brzmi hymn z Wieży Mariackiej, podupadłe resztki hotelu Forum nasuwają na myśl ryciny Böcklina, Mały Rynek jawi się jako Itaka zaprojektowana przez Giorgia de Chirico, gdzie dominująca perspektywa jest zaprzeczeniem praw optyki, a w zadymionych knajpach wokół Rynku znienacka (z towarzyszeniem nieziemskiego światła i ogłuszających syren) pojawiają się zamaskowani najeźdźcy z kosmosu. Nie tylko architektura jest tu mroczna, zatrważające są również opisy postaci zaludniających powieść. Przypominają one potępieńczy korowód przemierzający szachownicę uliczek wokół "płyty głównej" w postmodernistycznym danse macabre.

Jest bowiem "Dwanaście" także nieco Dantejską z ducha podróżą przez piekielne kręgi starego Krakowa, gdzie można spotkać potępionych naszych czasów: nachalnych turystów i zaaferowanych pracowników "popularnej stacji telewizji komercyjnej", dziennikarzy pism lokalnych oraz "ilustrowanych czasopism z Warszawy", gwiazdy popkultury, feministyczne performerki i gejowskich aktywistów, muzyków i rowerzystów, rzeźbiarzy i moralistów. Wszystkie te "infernalne" wątki są również nieco ponowocześnie zdystansowane, podlane nie tyle resentymentem, co kwaśnym humorem, choć może niektórym poczucie humoru Świetlickiego wyda się nieco niezrozumiałe albo i nazbyt osobiste. Wywołuje raczej "post-śmiech" czy nawet "post-uśmiech" niż zwykłe roześmianie się czy, nie daj Boże, rechot.

I tak dochodzimy do motywu centralnego dla "czarnego kryminału", a mianowicie głównego bohatera, którego u Świetlickiego anonsuje katarynkowo powtarzany lejtmotyw: "spuchł, postarzał się, posiwiał". Jeśli u Mike'a Spillane'a Mike Hammer to prawie on, zaś Madame Bovary to Flaubert - nasuwa się pytanie, czy mistrz to Świetlicki? Naiwni czytelnicy mogliby powziąć takie podejrzenie, jednak należy je stanowczo odrzucić. Mistrz jest postacią dekadencką, zawsze zmęczoną, niezdolną do zaangażowania się w cokolwiek, trochę jak korek od szampana miotany falami Morza Północnego. Nie na miejscu i nie u siebie, niby działający i mobilny, ale w gruncie rzeczy bezwolny, raczej ofiara splotów okoliczności - i w tym na swój sposób godny pożałowania, jednak bardziej groteskowy niż tragiczny. Nie byłby w stanie napisać powieści czy wydać wielu zbiorów wierszy, występować w zespołach rock-and-rollowych i innych ani prowadzić audycji radiowych - bo by mu się nie chciało. Zaryzykowałbym twierdzenie, że mistrz to Świetlicki, jakim go sobie wyobrażają czytelnicy "ilustrowanych czasopism". I autor korzysta z tego obiegowego stereotypu, aby powiedzieć: myślicie, że taki jestem? To sobie myślcie nadal...

Obiło mi się o uszy, że recenzent z jakiegoś "kolorowego warszawskiego tygodnika" boczył się na czas powstania tej książki - jego zdaniem nazbyt krótki. Wedle tej opinii, gdyby Świetlicki popracował ze dwa lata dłużej - mogłoby powstać "arcydzieło", a tak mamy co najwyżej "szkic". Zarzut uważam za rozczulający. Trochę jakby powiedzieć, że Tom Verlaine i zespół Television powinni nagrywać album "Marquee Moon" dłużej niż jedno legendarne popołudnie. Albo że Thelonious­ Msonk powinien był w swoim czasie popracować nad techniką pianistyczną, bo stanowczo zbyt często się myli... De gustibus aut nihil aut bene - jak mawiał jeden z bohaterów Czechowa. Dla mnie największą zaletą książki Świetlickiego jest właśnie forma (nie wiem, czy określiłbym ją jako szkicową) - a jej smakowanie dostarczało mi perwersyjnej przyjemności. Największą wadą książki Marcina wydaje mi się jej objętość - ona jest po prostu zbyt krótka... Może "Dwanaście II"?

Marcin Świetlicki, "Dwanaście", Kraków 2006, Wydawnictwo EMG. Polskiej Kolekcji Kryminalnej tom II

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (21/2006)