Święte czy przeklęte?

W pewien majowy weekend przed montrealską katedrą i bazyliką św. Patryka zawisły wielkie billboardy. Na czarnym tle wypisano czerwienią trzy słowa z kościelnego słownika: hostie (hostia), ciboire (cyborium, puszka) i tabernacle (tabernakulum). Poniżej umieszczono wyjaśnienia tych terminów. Identyczne plansze zawisły na stacjach montrealskiego metra.

19.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Prasa okrzyknęła kampanię jako szokującą. Co w niej szokującego?

Zbiórka i kampania

Od 1989 r. diecezja montrealska organizuje w maju wielkie zbiórki na swoje utrzymanie (Collecte annuelle de l'Église catholique de Montréal). Zwraca się zarówno do wiernych, jak i do wszystkich ludzi dobrej woli o finansowe wsparcie, z którego utrzymywana jest edukacja katolicka, działalność charytatywna, dzieło powołań, jak i pomoc dla emerytowanych kapłanów.

W 2005 r. zebrano sumę 1 719 578 dolarów kanadyjskich - to prawie 4,8 mln zł.

Każdego roku zbiórce towarzyszy kampania reklamowa, zazwyczaj oceniana jako interesująca i prowokująca, od 1992 r. przygotowuje ją agencja reklamowa BOS; kampania. W roku 2000 był to granatowy plakat z białym napisem: "2000 apr?s qui?" (2000 lat po kim?). Rok wcześniej w mieście zawisły białe billboardy z czarnym napisem "collecte annuelle" (zbiórka roczna), gdzie literę "t" zamieniono na mały krzyżyk, podobny do tych, jakie zawiesza się na różańcu. Bardzo dobrze odebrano akcję z 2004 r.: obraz Maryi z Dzieciątkiem oraz napisem "Nous avons une famille ? faire vivre", co można przetłumaczyć: "Mamy rodzinę do utrzymania". Z kolei w 2003 r. kampanię oparto na zdjęciu przedstawiającym układający się w krzyż wycinek błękitnego nieba ograniczonego przez cztery wieżowce. Na tle nieba wpisano tekst: "L'Église vous fait signe", odwołujący się do pojęcia Kościoła, jak i znaku krzyża (interesująca była wersja angielskojęzyczna tej kampanii: na takim samym plakacie umieszczono słowa: "A sign from above", co oznacza "znak z góry").

Angielskie wersje billboardów zazwyczaj różnią się nieznacznie od o wiele bardziej widocznych w mieście plakatów francuskojęzycznych. Jednak w tym roku plakaty anglojęzyczne są zupełnie inne, a to dlatego, że francuska kampania jest po prostu nieprzetłumaczalna. Ale cóż nieprzetłumaczalnego w słowach "hostia" czy "tabernakulum"?

Szpetnie po francusku

Wielu z nas przypomina sobie film "Przygody rozbójnika Rumcajsa", w którym księżna pani zwykła "szpetnie kląć po francusku". Owo przekleństwo brzmiało "sacrebleu" - zostało urobione z dwóch słów: sacré (święty, poświęcony) i bleu, które jest alternacją słowa Dieu, czyli Bóg. Otóż do najpopularniejszych przekleństw w języku francuskim należą terminy ze słownika kościelnego. Tak więc wspomniane już ciboire, tabernacle czy hostie, a także bapt?me (chrzest) czy calice (kielich) to przekleństwa typowe na ulicach Montrealu.

Zwyczaj używania terminów religijnych do przeklinania, rozumianego tutaj jako wyrażanie negatywnych emocji, a nie jako bluźnierstwo, wywodzi się ze średniowiecznej Francji. Jak twierdzą socjolingwiści, przeklinanie ma bardzo ścisły związek z pojęciem kulturowego tabu, a najsilniejszym i najbardziej rozpowszechnionym tabu jest sfera religijna. Istotą przekleństwa jest naruszenie tej sfery, jej desakralizacja, naruszenie zakazu. W ostatnich latach daje się zresztą zauważyć pewną zmianę kulturową dotyczącą przekleństw: w coraz bardziej zsekularyzowanym świecie religia przestaje być sferą zakazaną, a miejsce przekleństwa o charakterze religijnym zastępuje przekleństwo o charakterze seksualnym. Jak to określiła Nancy Huston, jedna z badaczek problemu, przechodzi się "od ołtarza do łóżka".

Co do kontekstu religijnego, Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że niewłaściwe wzywanie świętych imion jest naruszeniem drugiego przykazania, zaś przekleństwa, w które wtrącone jest imię Boże, choć bez intencji bluźnierstwa, są brakiem respektu wobec Pana. Język polski, inaczej niż języki romańskie, nie przyjął przekleństw o charakterze religijnym. I tak np. formuła przysięgi "klnąć się na rany Chrystusa" przeobraziła się w wykrzyknik "o rany!", a mało kto dzisiaj wie, że ma on sakralne pochodzenie. Do polskich przekleństw religijnych należą wykrzykniki typu "Boże!", "Jezu!", "o Matko Boża!", których znaczenie zależy od kontekstu - mogą one równie dobrze stać się pobożnym westchnieniem czy nawet aktem strzelistym.

Nieświadomie "po québecku"

Do Québecu, czyli ówczesnej Nowej Francji, przekleństwa o charakterze religijnym przybyły wraz z pierwszymi osadnikami. W potocznym języku leśników, rolników, a potem robotników były bardzo popularne. Inwazja angielska i odpływ księży francuskich do Europy spowodował brak kontroli nad językiem i religijnymi zwyczajami, zaś od lat 60. ubiegłego stulecia, a więc od czasu tzw. Révolution tranquille, drastycznie spadła w tej kanadyjskiej prowincji religijność.

Proces sekularyzacji widać także na przykładzie przekleństw religijnych. Według badań poczynionych w Montrealu w roku 1982, jedynie 14 proc. ludzi starszych

i 3 proc. młodzieży kojarzyło przeklinanie z grzechem. O tym, że przeklinanie jest obrażaniem Boga, było przekonanych 3 proc. wszystkich badanych. Tak więc, jak podkreśla Diane Vincent z Uniwersytetu Montrealskiego, przeklinanie z użyciem terminów religijnych wciąż istnieje, ale bez związku z ideą sankcji religijnej. Sytuacja jest więc w pewnym sensie paradoksalna. O ile starsi, w większości jeszcze religijni i praktykujący, nie przeklinają, choć znają teologiczny sens przekleństw, o tyle młodsze pokolenie, zasadniczo zsekularyzowane albo nawet niewierzące, przeklina, choć używa w tym celu słów, których albo nie zna, albo które nie mają dla niego znaczenia sakralnego. Wielu zresztą ze wzmiankowanych pojęć używa się w formach zniekształconych, zeufemizowanych.

Według Diane Vincent, nie chodzi tu już o prowokowanie Boga czy wchodzenie na teren zakazany. Sens pozostaje w emocjonalnej sile przekleństw, która wynika nie z religii, ale z nakazów kulturowych, reguł językowych i smaku społeczeństwa.

Normy społeczne są jednak zmienne, także w Québecu. W 2002 r. słuchacz jednej z francuskojęzycznych stacji radiowych zaprotestował przeciwko użyciu przekleństw religijnych w programie. Chodziło o program satyryczny, w którym autor, naśladując znaną postać ze świata sportu, użył jako przekleństwa słowa tabernacle, hostie i calice. Sprawą zajęła się Rada do spraw norm etycznych w radiu

i telewizji (Conseil canadien des normes de la radiotélévision). W dokumencie z 12 lutego 2003 r. stwierdziła, że użycie wspomnianych przekleństw nie narusza norm etycznych. Przyznała, że słowa te są nie do przyjęcia w niektórych środowiskach i ich użycie nie należy zapewne do dobrego tonu, ale w obecnej świadomości społecznej nie jest to zbyt poważnym naruszeniem norm, zwłaszcza podczas emisji radiowej o godz. 5.00 nad ranem.

Odebrać swoje

Tegoroczna kampania reklamowa nie jest, jak sądzą niektórzy, "puszczeniem oka" do mieszkańców Montrealu. O wiele bardziej chodzi o próbę podjęcia dialogu ze społeczeństwem, a nawet może o rodzaj społecznej rewindykacji. Jak napisał komentator montrealskiego wydania "The Gazette" - Kościół chce odebrać to, co mu ukradziono.

Według autorów koncepcji, zadaniem tegorocznej kampanii jest przede wszystkim edukacja. "Trzeba mieć czasami odwagę zwrócić się wprost do dorosłych, którzy być może zapomnieli, i do młodszych, dla których być może te słowa nigdy nie miały właściwego sensu" - czytamy na oficjalnej stronie diecezji montrealskiej. Inicjatorzy kampanii są przekonani, że dzięki niej niejedno dziecko będzie miało okazję nauczyć się, co naprawdę oznacza słowo "tabernakulum" czy "hostia".

Jak bardzo prowokująca jest to kampania, może świadczyć choćby reakcja prasy. "La Presse" artykuł pt. "Sacrée publicité" (co można przetłumaczyć jako "przeklęta reklama") zaczyna od słów: "Cyborium. Tabernakulum. No i mamy, nawet arcybiskup Montrealu wziął się za przeklinanie". Według Michela Ostiguy z agencji BOS, jedynie Kościół może się odważyć na kampanię reklamową opartą na słowach przyjętych powszechnie jako przekleństwa.

By się przekonać, że kwestia wymaga od Kościoła odwagi, wystarczy posłuchać opinii publicznej. Jedna z gazet cytuje wypowiedź przechodnia, który stwierdził, że wolałby oglądać na tych reklamach święte obrazy, bo - jak powiedział - przekleństw mamy wystarczająco dużo w telewizji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2006