Scenariusz: Quebec

Co się stało z katolickim narodem, który jeszcze przed pół wiekiem zapełniał tutejsze kościoły? Co stało się z quebecką duszą, co do której wszyscy byli pewni, że jest "naturaliter catholica? Nie są to tylko pytania natury historycznej, a z odpowiedzi mogą płynąć lekcje dla Polski.

14.08.2006

Czyta się kilka minut

Droga krzyżowa podczas Światowych Dni Młodzieży w Toronto, lipiec 2002. Fot. KNA-Bild /
Droga krzyżowa podczas Światowych Dni Młodzieży w Toronto, lipiec 2002. Fot. KNA-Bild /

Charles Taylor, kanadyjski filozof z Quebecu, mówiąc przed kilkoma laty podczas Dni Tischnerowskich o sekularyzacji, wspomniał o podobieństwie, które istnieje między francuskojęzyczną Kanadą (Quebekiem), Polską i Irlandią. We wszystkich trzech przypadkach mamy do czynienia z "uciemiężonymi narodami katolickimi", w których obudziło się "pragnienie wyzwolenia" spod obcego jarzma, ściśle związane z katolicyzmem. "Przynależność do narodu jest bardzo mocno spleciona z poczuciem przynależności do Kościoła" - mówił Taylor.

Dzisiaj, po blisko 40 latach od tzw. "cichej rewolucji" (Révolution Tranquille), można powiedzieć, iż katolicki naród Quebecu de facto nie istnieje. Konstatację, że tutejszy Kościół umiera, słyszy się bez przerwy. Trwa dyskusja o przyszłości budynków kościelnych: świątyń, klasztorów i plebanii. Wiele kościołów i klasztorów zamieniono na ekskluzywne apartamenty, niektóre przeznacza się do wyburzenia. Wraz z wieżami świątyń znika duchowy wymiar życia. Jak pisze Daniel Tanguay, filozof z uniwersytetu w Ottawie, "ultranowoczesny człowiek Quebecu jest nagi, a jego nagość jest nagością trupa spoczywającego na stole sekcyjnym, oświetlonego bladawym światłem neonów".

Wielka czerń

Quebecki związek Kościoła ze społeczeństwem nie przetrwał próby czasu wcale nie dlatego, że był za słaby, ale dlatego, że był za silny, a jednocześnie - choć brzmi to paradoksalnie - niezwykle powierzchowny. Jeśli można zaryzykować stwierdzenie, że wiara jest sposobem życia, to w tej kanadyjskiej prowincji wiara była sposobem życia społecznego. Niewiele było sfer, które nie podlegałyby bezpośredniemu wpływowi Kościoła: katolickie były szkoły, szpitale i to, co nazywamy dzisiaj opieką społeczną, a także kasy oszczędnościowe czy związki zawodowe. Na terenach wiejskich proboszcz organizował bez mała całość egzystencji: wszystko to stworzyło w końcu wrażenie nieustannej kontroli ze strony Kościoła, który w społecznym odbiorze stawał się coraz bardziej opresywny.

W 1936 r. premierem Quebecu został konserwatysta Maurice Duplessis, który zdominował lokalną politykę na blisko 20 lat. Ten gorliwy orędownik niepodległości prowincji opierał swoją wizję państwa na rolnictwie i kulturze wiejskiej oraz na Kościele. Według niego państwo nie powinno wkraczać w domenę socjalną, pozostawiając ją Kościołowi, który winien być w działalności społeczno-charytatywnej wspierany przez rząd. Za czasów Duplessisa - pisał jeden z komentatorów - księża odgrywali rolę ministrów, a biskupi książąt. I nawet jeśli tak nie było do końca, w przekonaniu mieszkańców Quebecu ostatecznym ośrodkiem władzy nie był lokalny rząd, ale Kościół, który zresztą publicznie nawoływał do głosowania na Unię Narodową, partię Duplessisa.

Ocena tamtych czasów do dziś dzieli historyków. Nie ulega wątpliwości, że był to okres olbrzymiej koniunktury ekonomicznej, do której przyczynili się zwłaszcza zagraniczni inwestorzy. Z drugiej strony jednak, stanowczy opór Duplessisa wobec nowoczesności i faworyzowanie Kościoła zaowocowały tym, iż okres jego rządów określa się najczęściej jako "Wielką Czerń" (Grand Noirceur).

Świadomość tego, jaką rolę spełniał wówczas Kościół, przypomina coś na kształt zbiorowej traumy. Mówi się, że dzisiejsza niechęć do katolicyzmu jest "viscérale", tzn. głęboka, wyrastająca gdzieś z wnętrzności. Nie ma oczywiście aktów agresji czy publicznych aktów antyklerykalizmu. Kościół został po prostu wtrącony w społeczny niebyt.

Kościół - społeczeństwo - władza

Mówiąc o Irlandczykach, Polakach i mieszkańcach Quebecu, Taylor użył pojęcia "uciemiężonego narodu". W przypadku francuskojęzycznej prowincji nie było to jednak uciemiężenie natury stricte politycznej. Mimo niepodległościowej polityki Duplessisa, w Quebecu dominowało poczucie bycia kimś gorszym we własnym kraju, który poddany był ekonomicznej i w pewnym sensie intelektualnej dominacji brytyjskiej i amerykańskiej. Od czasów przegranej wojny Francji z Anglią i traktatu z 1763 r. Kościół był jedynym azylem dla francuskojęzycznego żywiołu.

Po II wojnie światowej Kościół w Polsce nigdy nie spełniał takiej funkcji, jak tutaj. Owszem, był azylem narodowej tożsamości, ale nigdy nie zaistniał triumwirat: Kościół - społeczeństwo - władza, do którego doszło w Quebecu za czasów Duplessisa. Kościół w Polsce wraz ze społeczeństwem (narodem) stał zawsze w opozycji wobec władzy. W Quebecu rząd dusz był zaś tak silnie powiązany z porządkiem doczesnym, a władza duchow(n)a ze świecką, że trudno było określić, gdzie kończy się jedna, a zaczyna druga.

Śmiem jednak twierdzić, iż Kościół w Polsce i polskie społeczeństwo stoi przed niebezpieczeństwem powtórzenia quebeckiego scenariusza. Po upadku komunizmu i uzyskaniu władzy przez polityków odwołujących się wprost do tradycji katolickiej, koncepcja państwa fundowanego na wartościach religijnych zdaje się odżywać. Oczywiście, budowanie katolickiego państwa jest ideą utopijną, choć istnieją w Polsce grupy, którym jest ona bliska. Ale pokusa budowania idealnego społeczeństwa katolickiego dotykać może obie strony: i Kościół, i władzę. Każda z tych instytucji może chcieć skorzystać z drugiej dla realizacji własnych celów, pod pozorem wzajemnej służby. Obserwacja życia kościelno-politycznego w Polsce, a zwłaszcza coraz większej troski Kościoła instytucjonalnego o uregulowanie politycznego zaangażowania środowiska Radia Maryja, pokazują, iż biskupi coraz lepiej zdają sobie sprawę z realnego niebezpieczeństwa, jakie niesie jednoznaczne wiązanie się z jakąś opcją polityczną i aktualnie sprawującymi władzę. Politycy mają prawo konstruować taką wizję państwa, jaką chcą. Miarą roztropności Kościoła jest ocena spodziewanych korzyści i strat.

Mając to na uwadze, trzeba powiedzieć, że dobrze się stało, iż kuria krakowska z rezerwą odniosła się do pomysłu ministerstwa edukacji, dotyczącego obowiązkowego zakupu dzieł zebranych Jana Pawła II dla wszystkich szkół ponadgimnazjalnych. "Nakazowe rozdzielanie i wprowadzanie obowiązku uważam za daleko niefortunne" - powiedział jej rzecznik, ks. Robert Nęcek. Ta reakcja jest przykładem, który dobrze pokazuje, w jaki sposób Kościół jako stuktura zbudowana na wolności winien dystansować się do władzy państwowej, która jawi się społeczeństwu jako struktura przymusu. Historia Quebecu pokazuje, iż mariaż ołtarza z tronem odbywa się ostatecznie ze szkodą dla Kościoła, bo to właśnie Kościół staje się przedmiotem społecznej niechęci albo nawet nienawiści.

Kościół ma prawo i obowiązek być obecnym w przestrzeni publicznej. W odniesieniu do Quebecu mówi się często o obecności nadmiernej, wyrażającej się choćby w bezkrytycznym łączeniu uroczystości państwowych, patriotycznych z liturgią Mszy św., co stawało się narzędziem społecznej legitymizacji polityków. Trzeba mieć świadomość, że strukturalna sakralizacja świata, chociażby przez łączenie Eucharystii z życiem publicznym, wcale nie musi zaowocować nawróceniem wiernych.

Od cywilnej religii do spotkania Boga

Ferdinand Dumont, kanadyjski socjolog, który przygotował w latach 60. pierwszy raport o sytuacji tutejszego Kościoła, stwierdził, iż skolonizował on świadomość mieszkańców Quebecu, ale jej nigdy uprzednio nie wykarczował. Stwierdzenie to rzuca cień na cały system edukacji katolickiej, który istniał w prowincji jeszcze do końca lat 90., gdy przystąpiono do dekonfesjonalizacji szkół.

Od roku 2008 we wszystkich szkołach podstawowych i gimnazjach obowiązywał będzie ten sam program nauczania etyki i kultury religijnej, a jedynym miejscem nauczania religii i katechizacji stanie się wspólnota parafialna. Inna sprawa, że radykalna i niezwykle brutalna laicyzacja społeczeństwa, które przez lata było poddane kościelnemu systemowi edukacji, każe stawiać pytanie o skuteczność nauczania religii. W ostatnim raporcie o sytuacji lokalnego Kościoła, pt. "Zaryzykować przeszłość", zaproponowano nawet, by de facto zrezygnować z katechizowania dzieci, gdyż - jak pokazuje doświadczenie - nie można jednoznacznie określić związku między edukacją religijną dzieci a ich wiarą w życiu dojrzałym. Wszyscy, którzy w latach "Cichej Rewolucji" porzucili Kościół, chodzili przecież na religię. Okazało się, że katolicki system katechizacyjny nie był w ogóle ewangelizacyjny, nie wzbudzał wiary, nie budował więzi wspólnotowych, ale "produkował" katolików kulturowych, którzy z czasem zmienili przestrzeń wiary na przestrzeń zlaicyzowaną, jak się zmienia garderobę, z której się wyrosło. Wiara jako dziedzictwo rodzinne i kulturowe przekształciła się w - jak to określił Gilles Routhiers z Uniwersytetu Laval - cywilną religię o chrześcijańskiej symbolice.

Przypadek Quebecu każe więc zapytać o miejsce i sposób katechizacji dorosłych i dzieci. Uwaga, iż Kościół nigdy nie wykarczował świadomości ludzi, lecz jedynie ją skolonizował, jest przede wszystkim upomnieniem się o katechezę inicjacyjną, budzącą wiarę. Bardziej bowiem niż wierzyć, Kościół uczył tego, w co wierzyć oraz tego, jak być katolikiem, albo - jeszcze prościej - jak zachowywać się po katolicku. Czy da się dłużej utrzymać założenie, które podskórnie drzemie w polskim Kościele, że polska dusza - jak niegdyś kanadyjska - jest "naturaliter catholica" i wiara jest czymś bez mała przyrodzonym, a więc wystarczy tylko nauczyć katechizmu i udzielić sakramentów? Ci, którzy katechizują w szkole, mieliby wiele do powiedzenia na ten temat.

Doceniając ogromne zaangażowanie katechetyczne księży i świeckich, a także szansę dotarcia z nauczaniem religii do wszystkich, jaką daje katecheza szkolna, samego faktu nie należy jednak przeceniać. Okazuje się bowiem, że np. kandydatów do bierzmowania, którzy mają już za sobą kilka lat katechizacji, trzeba dzisiaj w Polsce de facto ewangelizować. Niektóre diecezje sobie już to uświadomiły i wprowadzają programy przygotowujące do bierzmowania bazujące na metodologii ewangelizacyjnej.

Przeorientowanie polskiego duszpasterstwa z katechizacyjno-szkolnego na parafialno-ewangelizacyjne, które będzie zdolne budzić wiarę, wydaje się konieczne. Czym jednak wypełnić to duszpasterstwo? W jaki sposób wiara jest przekazywalna? Szukając odpowiedzi na to pytanie, warto zacytować Normanda Provancher, oblata i profesora Uniwersytetu św. Pawła w Ottawie. Wiara, rozumiana jako osobista odpowiedź na inicjatywę Boga w Jezusie Chrystusie, jest czymś więcej niż zbiorem prawd, które trzeba uznać, i przykazań, według których trzeba postępować. Provancher porównuje wiarę do przyjaźni. Nie można jej przekazać, ale można się nią dzielić. W jaki sposób? Stwarzając okazję do spotkania Boga żywego. W tej perspektywie Kościół musi stać się przede wszystkim miejscem duchowego doświadczenia wiary tych, którzy tworzą jego wspólnotę.

Jeszcze o Pokoleniu JP2

Dlaczego system, który funkcjonował w tylu katolickich krajach, nagle się załamał i nie wytrzymał próby czasu? Na laicyzację kanadyjskiego społeczeństwa złożyło się wiele czynników. Oprócz przemian społecznych, które wywołało przebudzenie narodowe i językowe Quebecu, należy wymienić gwałtowną modernizację i urbanizację kraju. Jeszcze do lat 50. ubiegłego stulecia statystyczny mieszkaniec Quebecu był rolnikiem, żyjącym daleko od centrów cywilizacyjnych i kulturowych. Dzisiaj prowincja liczy 7,6 mln mieszkańców, z czego 5,1 mln zamieszkuje regiony miejskie (67 proc.), a aż 3,6 mln - samą aglomerację montrealską. Nancy Huston, pisarka i intelektualistka z Alberty, pisze, iż problemem Kanady jest to, że stała się "bezlitośnie, rozpaczliwie, niebezpiecznie nowoczesna; wymazała swoją - i tak wystarczająco mizerną - przeszłość i żyje jedynie w przestrzeni swej teraźniejszości".

Tak więc dotychczasowy horyzont kulturowy się załamał. Świat przestał być jednorodną christianitas: rozpadł się na kościelny i niekościelny, dawny i nowy, przeszły i przyszły. Ślady pozostawione przez Kościół w kulturze i społeczeństwie szybko zniknęły z życia instytucjonalnego i z codzienności. W wyniku "sekularyzacji do kwadratu" (pojęcie Danieli Hervieu-Leger), kultura i społeczeństwo stały się zupełnie obce Kościołowi, który - jak pisze Tanguay - nie zrozumiał, że społeczeństwo wkroczyło w ultranowoczesność i że młode pokolenie należy już do zupełnie innego świata.

W Polsce mówi się dużo o Pokoleniu JP2, i na pewno jest nad Wisłą wielu młodych ludzi, dla których Kościół, Bóg i Jan Paweł II to życiowe punkty odniesienia. Trzeba jednak mieć świadomość, że to nie jest jedyny obraz polskiej młodzieży. Nie dajmy się zwieść tłumom obecnym na papieskich liturgiach. Uczciwa matematyka, o której wiele mogli by powiedzieć proboszczowie, każe przyznać, że to tylko część i może wcale nie ta najbardziej liczna polskiego społeczeństwa.

Ostatnio ukazała się książka Piotra Czerskiego pt. "Ojciec odchodzi", specyficzny zapis ostatnich dni życia Jana Pawła II widzianych oczami młodego Polaka, coś pomiędzy blogiem a dziennikiem. Można się na jej autora obrazić, zarzucić mu, że nadużywa słów powszechnie uważanych za nieparlamentarne. Można powiedzieć, że to, co opisuje, nie jest prawdą, bo nie tak przeżywaliśmy te dramatyczne dni. Ale można też zauważyć, że taka Polska również istnieje i że istnieje taki katolicyzm. Czerski bardzo dobrze, moim zdaniem, pokazuje, jakim traumatycznym wspomnieniem może stać się dla człowieka religia, i jaki ocean dzieli religię dzieciństwa od współczesnego życia młodego Polaka.

Nie znaczy to wcale, że musimy stać się ultranowocześni. Przeciwnie, Kościoła, który "podlizuje się" społeczeństwu, nikt nie chce: ani w Quebecu, ani w Polsce, ani nigdzie. Można by powiedzieć, iż zadaniem Kościoła jest spowalnianie zbyt szybkiego tempa zmian społecznych. Nie można tego jednak robić jedynie przez zdystansowaną krytykę i - nie daj Boże - pogardliwe wydęcie warg, ale przez zauważenie, że świat się zmienił i nawiązywanie z nim cierpliwego dialogu. Istnieje nie tylko pokolenie JP2. Istnieje także (wrzucę kamyk do własnego ogródka) pokolenie Przystanka Woodstock, o którym zresztą wspomina również Czerski. Z tym pokoleniem trzeba rozmawiać tak długo, jak tylko się da nawiązać dialog.

W marszu za Ewangelią

Socjologia religii analizuje mechanizmy społeczne, biorąc jednocześnie w nawias czynnik nadprzyrodzony. Historia Kościoła nie jest więc zdeterminowana socjologicznymi czynnikami. Nie znaczy to jednak, iż każe nam je zignorować. Tak głębokiego kryzysu Kościoła w Quebecu nikt nie przewidział. Dostrzegano zmiany, które niosła nowoczesność, ale je ignorowano w przekonaniu, że Kościół jest wystarczająco głęboko zakorzeniony w sercach wiernych, by móc natychmiast się odrodzić w nowych realiach społecznych i kulturowych. Stało się inaczej. Jak pisze Tanguey, dziś trudno nawet wymienić nazwisko katolickiego intelektualisty, z którego opinią liczono by się w publicznej debacie.

Kościół tutejszy stoi przed realnym niebezpieczeństwem. Pokusa nadrobienia straty do ultranowoczesności owocuje utratą katolickiej tożsamości, co widać chociażby w różnego rodzaju nowinkarstwie eklezjologiczno-teologicznym. Z drugiej strony coraz bardziej powszechne są przejawy konserwatywnej kontrutopii, wyrażającej się w radykalnej negacji nowoczesności i ucieczce w wyimaginowaną przeszłość, którą próbuje się rekonstruować. W ten sposób wytwarza się mentalność oblężonej twierdzy, która - owszem - pomaga w zachowaniu depozytu wiary, ale jednocześnie w żaden sposób nie wzmacnia pragnienia dzielenia się nim ze światem.

Wydaje się, że w Polsce stoimy wciąż jeszcze przed rewolucją nowoczesności. W paradoksalny sposób Opatrzność uchroniła nas przed nią "dzięki" komunizmowi, ale wraz z upowszechnieniem się pluralizmu i nieograniczoną dostępnością do mediów bariera przestała istnieć. Dzisiaj nowoczesność wlewa się do ludzkich dusz z ekranu telewizyjnego i komputerowego monitora. Wyraźne zmiany na płaszczyźnie kultury, moralności i religii dostrzegane są wśród polskiej młodzieży. Kto ich nie dostrzega, niech poczyta np. toczoną w "Gazecie Wyborczej" dyskusję o współczesnej młodzieży czy książkę toruńskiego socjologa Tomasza Szlendaka pt. "Supermarketyzacja". To trochę inny obraz niż ten, który mamy przed oczyma, gdy patrzymy na krakowskie Błonia czy pola lednickie.

"Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej" - mawia pewien znajomy proboszcz. 50 lat temu w Quebecu pewno mówiono podobnie. Nic tak nie usypia Kościoła jak dobre samopoczucie. Nic tak nie stymuluje do poszukiwania nowych dróg jak niepokój. Wciąż mi się wydaje, że tego niepokoju nam brakuje, że usypiają nas tłumy, wciąż jeszcze obecne na niedzielnej Eucharystii. Madelaine Delbrel, francuska mistyczka XX w. pisała, że wobec Ewangelii groźne nie jest być nielicznym, ale pozostawać nieruchomym albo iść jak starzec. Utrzymując się w tej metaforze, można powiedzieć, iż w Quebecu jedni znieruchomieli i zestarzeli się w marszu za Ewangelią, a pozostali odeszli. Przy Ewangelii i Eucharystii pozostało niewielu.

Kościół odrzucił społeczno-kulturowy pancerz. Wyzbył się już chęci nawracania świata "od góry", konstruując instytucje, struktury, ogarniając swoją siecią świat. Coraz częściej powraca się do obrazu zaczynu, do myśli o wspólnocie Kościoła, która przemieniać będzie świat "od dołu", która sprawi, że ten świat zafermentuje. To prawda, że kategorie ilości i jakości nie są ewangeliczne. I ta reszta, która pozostała, wcale się nie cieszy, że jest mała. Trzeba zrobić wszystko, by w polskim marszu za Ewangelią było jak najmniej znieruchomiałych i tych o chwiejnym kroku zmęczonego starca. By odeszło jak najmniej i jak najwięcej poszło dalej. By nie trzeba było powtarzać quebeckiego scenariusza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2006