Święci na wynajem

Musi mieć swój wzrost i kawał łapy, nie jakieś chucherko. Ponadto – informują agencje zatrudnienia – powinien być „osobą otwartą” i „naturalnie wesołą”. Sztuczna wesołość jest przez ludzi łatwo wychwytywana.

14.12.2014

Czyta się kilka minut

Święty Mikołaj na lodowisku,  Chorzów, 06.12.2014 r. /  / Fot. Adrian Slazok/REPORTER/EASTNEWS
Święty Mikołaj na lodowisku, Chorzów, 06.12.2014 r. / / Fot. Adrian Slazok/REPORTER/EASTNEWS

Podniosła atmosfera świąt kojarzy się Mirkowi głównie z windą między piętrem pierwszym a drugim, którą już drugi rok podróżuje w tym czasie kilkadziesiąt razy dziennie. Wyżej nie jeździ, wyżej siedzi kierownictwo galerii.

Mirek sprawia, że niektóre dzieci uśmiechają się, a niektóre uciekają z płaczem, bo nie jest tak – tłumaczy – że każdy dzieciaczek na Świętego zareaguje tak samo, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że Świętemu zdarza się niekiedy brzydko pachnieć z ust.

Tomek mógłby być synem Mirka, a mówi mu po imieniu: „te, Miras”, co Mirkowi podoba się średnio. Tomek chodzi jako Święty w innym rewirze (zaraz przy pokrowcach na komórki) i tylko roznosi ulotki. Z Mirkiem, który zagaduje do dzieciaczków i bierze je na kolana, poznali się rok temu na przystanku pod galerią, z którego wsiadali do autobusu.

W autobusie jest ciepło i Mirkowi czasem leci oko. Kiedyś przespał przystanek, wracał na piechotę z pętli. Zły był, chciał do żony zadzwonić, że się spóźni. „Brak środków na koncie”, usłyszał w słuchawce, bo był koniec miesiąca, i sobie pomyślał, że takie święta to on ma w poważaniu.

Święty dochodzący

Podniosłą atmosferę świąt można zamówić przez telefon – trudnią się tym specjalne firmy. Ogłoszeń o pracę w charakterze św. Mikołaja są setki, można przebierać. Najwięcej w okresie poprzedzającym 6 oraz 24 grudnia. Mikołaja wynajmują prywaciarze, ale także duże instytucje: domy kultury, urzędy, korporacje lub galerie handlowe.

Mirka wzięła galeria. Mógłby dorabiać po domach, bo są tacy, którzy Mikołaja potrzebują na jeden wieczór (100-200 zł dniówki), ale nie musi, bo w galerii dobrze płacą: 25 zł za godzinę, co jest stawką niespotykaną w pracach sezonowych, no chyba że za granicą. Mirek i tak załapuje się na dolną granicę, bo godzinowe stawki dochodzą w tym fachu do setki.

Dobrze płatna jest również praca na ulicy, przy roznoszeniu ulotek, którą podejmują najczęściej dorabiający studenci. W całym kraju płace są na podobnym poziomie. Być może dlatego najmniej chętnych jest w Warszawie. Według specjalistów ds. rekrutacji kandydatów odstraszają niskie – w stosunku do ogólnych zarobków w stolicy – stawki godzinowe.

Firma Sedlak & Sedlak obliczyła, że św. Mikołaj wykonuje kilkanaście różnych zadań: gdyby uznać go za zawód jak każdy inny, jego posada składałaby się z dwunastu. A jeśli zliczyć wynagrodzenie za pracę na dwunastu różnych stanowiskach, uwzględniając wysokość średniego miesięcznego wynagrodzenia w Polsce, zawodowy św. Mikołaj musiałby otrzymywać około 45 tys. zł miesięcznie. Większość pracuje jednak tylko okazjonalnie i może liczyć na dużo mniejszy zysk.

Mirek jest mężczyzną postawnym i po pięćdziesiątce. Tylko takich biorą na Świętych zagadujących. Świętym roznoszącym może być nawet szczurek taki jak Tomek. Święty zagadujący musi mieć wzrost i kawał łapy, nie jakieś chucherko. Ponadto – informują agencje zatrudnienia – powinien być „osobą otwartą” i „naturalnie wesołą”. Sztuczna wesołość w podniosłym okresie przedświątecznym jest łatwo wychwytywana.

Więc Mirek chodzi po centrum i zagaduje. Nie ma problemów z nawiązaniem rozmowy. Jak teraz, do tej rodziny z małym blondynkiem, na oko pięcioletnim. Widzą Świętego z daleka. Mały się boi, wtula w maminą spódnicę. Ojciec się śmieje, wypycha małego do przodu, mówi: „Podejdź, Marcel, powiedz panu życzenie”. Święty, czyli Mirek, pyta, co by Marcel chciał dostać pod choinkę, ale Marcel zaczyna płakać, więc Mirek odchodzi, bo gdyby kierowniczka zobaczyła, że się gówniarz rozryczał, to by potrąciła z dniówki. „Klient jest twoim panem”, powtarza po kierowniczce Mirek i wzrusza ramionami na znak, że nic na to nie poradzi.

Z drugą rodziną się uda, gówniarz jest już trochę wyrośnięty. Na oko dwunastoletni, może już nawet nie wierzy w Świętego. Mirek zagaduje: „Co byś, chłopie, chciał w tym roku dostać?”. „Tableta”, odpowiada chłopiec. Rodzice się śmieją, że jeszcze nie w tym roku. „To perkusję elektryczną”, chłopiec próbuje dalej. „Żebyś nas po nocach budził”, śmieją się rodzice. „To dostaniesz cukierka”, mówi Mirek. Chłopiec przestaje się uśmiechać.

Święty zapraszający

Damian marznie na rogu deptaku i bocznej uliczki. Dzisiaj w mieście tłumy. Przeważają zakochane pary i rodziny z dziećmi. Damian ma wołać „ho, ho, ho” i zapraszać do jednej z restauracji. Dostanie 30 zł za godzinę, więc lepiej, żeby ludzie spacerowali do późnego wieczora. Wtedy zrzuci biało-czerwony strój, brodę z waty (strasznie gryzie w szyję), ale nie pójdzie na piwo, jak inni studenci.

Damian jest człowiekiem młodym i zaradnym. Ma nie tylko plan dnia, ale i życia. Więc będzie tak: zanim skończy studia, dostanie staż w korporacji. Obroniony dyplom przyniesie szefowi na biurko, to się pośmieją. Będzie zarabiał dużo pieniędzy. Zanim założy rodzinę, kupi sobie mazdę MX5, taką niską na dużych kołach, jak ferrari. Wyszaleje się do trzydziestki i wtedy pozna tę jedyną.

Na razie Damian studiuje ekonomię i deklaruje, że w życiu trzeba umieć się ogarnąć. „Ogarnąłem się – mówi – już w pierwszej klasie liceum”. Udzielał korepetycji z matematyki, sam zarobił na wakacje. Teraz też na coś zbiera, ale jeszcze nie wie, na co. Na pewno swojej dniówki nie przepuści. Nie po to się ogarnął i wynajął na Świętego, żeby potem cały pieniądz przechlać.

Maciej, kiedyś student, dziś chwilowo bezrobotny, jako Święty chodzi różnie: do przedszkoli, szkół w klasach 1-3 i prywatnych domów. Dostaje 100, 150 zł za wieczór, tydzień przed mikołajkami i tydzień po. Nie wybrzydza, bo raczej nie może. Pieniądz jest pieniądz, zwłaszcza w kryzysie.

Maciek skończył marketing i zarządzanie, ale na studiach usłyszał, że prawdopodobnie jeszcze długo po dyplomie niczym nie będzie zarządzał. Magistrów jest za dużo, wszyscy chcą dziś robić kariery. Profesorowie mówili, że rynek, zwłaszcza jeśli chodzi o stanowiska kierownicze, jest mocno przesycony.

Więc Maciek zaplanował, żeby układać sobie życie inaczej. Kombinował: w wakacje kładł pustaki na budowach, po sezonie handlował kosmetykami. „W branży dają ci nadzieję”, mówi. Sprzedasz sto fiolek, dostaniesz kubek. Sprzedasz tysiąc, dostaniesz mercedesa. Maciek na własne oczy widział takich, którzy pod blok na toruńskim Rubinkowie podjeżdżali takimi mercedesami i mówili: „patrzcie, można?”.

Ale tysiąca fiolek nie sprzedał i usłyszał, że sprzedaż, jak i zarządzanie, to nie dla niego. Nadzieja pojawiła się dwie zimy temu. Maciek jest facetem słusznej budowy, ma niski głos i własną brodę – na Świętego nadawał się idealnie. Pracę w branży naraiła mu znajoma mamy, z którą mieszka do dziś.

Na początku wstydził się ciekawskich spojrzeń. Jeszcze nie był dobrym Świętym, nie rozsiewał miłej atmosfery. Przed lustrem uczył się uśmiechać, ćwiczył przytulanie. Nie wychodziło. Dzieci zadawały trudne pytania, te najprostsze, a Maciek czasem nie znał odpowiedzi. Potem było już łatwiej, bo zrozumiał, że daje tym dzieciakom radość. Bo one jeszcze w coś wierzą, choćby w św. Mikołaja.

Święty zagadujący

Teraz Mirek ma chwilę czasu, więc wspomina. Skończył zawodówkę w kierunku mechanika. Bywał tu i ówdzie. Dorabiał po budowach, tynkował ściany. Wiele rzeczy Mirek umiał zrobić, nie można powiedzieć. Tyle że prywatnie mu nie szło. Teraz dochód idzie w alimenty, zasępia się Mirek, by za chwilę się uśmiechnąć na wspomnienie Beaty, konkubiny, którą nazywa żoną, bo to kobieta dobra, troskliwa, cierpliwa.

Teraz, w przerwie od zagadywania, Mirek obserwuje ten świat, do którego wchodzi w czerwonym stroju i sztucznej brodzie; nigdy po cywilu. W tym świecie jest ciepło i czysto, w łazienkach pachnie lawendą. Mirek spojrzy w prawo i za szybą widzi drogie futra, buty po 600 zł, garnitury w kompletach, albo same marynarki za tyle, ile on wyciągnie przez cały grudzień. Spojrzy w lewo na manekiny. Według Mirka są nienaturalnie szczupłe. „W prawdziwym świecie takich ludzi nie ma”, mówi Mirek.

Mirek dziwi się też, skąd taki tłum między tymi wieszakami. Skąd ci ludzie na to biorą? Wchodzą i przebierają, mówią: „Ten kostiumik wezmę, proszę mi zapakować”. „Zaobserwowałem – twierdzi Mirek – pewną prawidłowość. Wszyscy mają portfele tak grube, że aż im się odznaczają na dżinsach. Ja pieniądze trzymam w pokrowcu na dowód i się mieszczą”.

Święty roznoszący

Tomek jest cwaniak, to widać od razu. Niby patrzy ci w oczy, ale kątem obcina dziewczynę, co przymierza kozaczki. Zdaniem Mirka to źle, że Tomek nie martwi się życiem. Należy do pokolenia, które się nie przejmuje.

Pochodzi z małego miasta. Jako Święty roznoszący chodzi już drugi grudzień. „Wezmą ulotkę, to wezmą, nie to nie”, komentuje swoją pracę. Ludzie są chamy, potrafią zaraz ulotkę do kosza wrzucić. Wolni ludzie, więc robią, co chcą. Tomek mówi, że też czuje się wolny. Bo gdyby nie chciał, to by jako Święty nie chodził. Zaraz by sobie coś wynalazł w internecie. Norwegia, Holandia, Francja, Niemcy – ma wybór. „Na Wyspy się już nie jeździ – twierdzi – tam już »Pakistany« wchodzą naszym na głowę”. Dzisiaj Tomek robi w ekipie remontowej. Zdolny jest, precyzyjny, ręce mu się nie trzęsą. Jak chirurg. Dobrze zarobi, jeszcze matuli dołoży.

Tomkowi zagranica się po prostu znudziła. Pobudka o szóstej, robota do dwudziestej. Kilka dni wolnego w miesiącu, ale nawet się wtedy nie napijesz, bo rano na bramie stoją z balonikiem i każą chuchać. Tomek kładł już druty telegraficzne, malował niby-polskie kiełbasy na czerwono, czyścił supermarkety na nocnych zmianach. Dużo widział i dużo wie o życiu. Więc wie, że nie należy się zbytnio napinać. Wrócił z saksów, był grudzień. W galerii zobaczył gościa przebranego za Świętego. Popytał, gdzie trzeba. Ludzie mówili, że na tym jest dobry zarobek. Poszedł. Na rozmowie młoda dziewczyna była pod wrażeniem jego gadanego. Przyjęła go z miejsca.

Tomek w wigilię zje kolację z matulą. Pasterkę przeczeka za kościołem i jak co roku z kumplami obali dwie połówki pod nektar z antonówek. Taka tradycja. W Boże Narodzenie pójdzie posiedzieć „na osiedlu”, a wieczorem zaliczy imprezę w centrum miasta. „Tradycja – mówi Tomek – to rzecz święta”. Trzeba ją pielęgnować. Święci na telefon to żadna tradycja, to tylko zarobek. „W święta najważniejsze jest z kimś bliskim pobyć”, mówi Tomek.

A nie z jakimś przebierańcem.

Imiona bohaterów zmieniłem na ich prośbę, ponieważ – jak deklarują – chcą pracować w charakterze św. Mikołajów również za rok.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2014