Życie minimalne

Od stycznia płaca minimalna wynosi 1750 zł (1286 zł po odliczeniu składek). Ok. 50 zł więcej niż w 2014 r. Ile znaczy ta zmiana?

14.02.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Stewart Butterfield / FLICKR // thebeercircle.com // androidsolution.com
/ Fot. Stewart Butterfield / FLICKR // thebeercircle.com // androidsolution.com

Pytamy o to tych, którzy co miesiąc otrzymują najniższą pensję.

Tornister i bilety – Anna, 41 lat, sprzedawczyni w sklepie

Pani Anna ze sklepu naprzeciwko ma przede wszystkim cierpliwość. Cierpliwie obsługuje pijaniutkich panów w piątkowe wieczory i noce. Pakuje zakupy do torebek na wyraźne życzenie ufryzowanych pań. Znosi uwagi kierowniczki, że „z kim to jej przyszło pracować”. Anna ma również cierpliwość do męża elektryka, który w ostatnich latach poszarzał na twarzy, wieczorami wypija dwie, trzy puszki piwa i nie chce się przebadać, chociaż boli go w plecach. A także do życia w ogóle, bo nie jest to życie, które się planowało za młodych lat.
Określenie „płaca minimalna” jest według pani Anny eufemizmem. W środowisku ekspedientek częściej mówi się „najniższa”, bo to słowo ma w sobie większy ładunek negatywny. Najniższa krajowa wystarcza na jedzenie, nie można powiedzieć: nawet nie to najgorsze. Starcza też na alkohol, słodkie dla dwóch córek (wiek gimnazjalny) i – ewentualnie – jakąś apaszkę z firmowego sklepu. Część wydatków pokrywa mąż, ale nie co miesiąc, bo nie zawsze znajdzie się fucha przy zakładaniu elektryki. Poza tym mąż tankuje samochód; całe szczęście, że ropa potaniała, bo bordowy fiat uno całkiem zapuściłby korzenie na parkingu.
A więc nie jest tak, że w lodówce pani Anny jest pusto, dzieciaki nie dojadają, nie ma na komitet rodzicielski. Jest. Teoretycznie rzecz biorąc pani Anna powinna Bogu dziękować. Ludzie czasem nie mają z czego wykupić antybiotyku na receptę, pół roku chodzą z chorymi gardłami. Jednak życie nauczyło panią Annę, że zawsze jest jakiś szklany sufit. Więc wraz z przyjściem nowego miesiąca będzie próbowała ten sufit przebić. Za nowe 50 zł młodszej córce kupi tornister z Haną Montaną, starszej da kieszonkowe na pizzę. A jak zostanie, to sama kupi bilet na wystawę światowej fotografii w centrum sztuki współczesnej. Zdjęcia, jak podaje komunikat, pokazują, że na całym świecie ludzie mają gorzej, więc pani Anna chętnie zobaczy.

Piwo do stolika – Kuba, 26 lat, urzędnik niższego stopnia

Kuba zamyśla się przez dłuższą chwilę, ponieważ wcześniej sobie tego faktu nie uświadomił: pięć wolnych dych na rękę; w co włożyć taki pieniądz? Odpowiedź opiera na dziennym grafiku. Otóż rano Kuba wstaje i je śniadanie. Jedną kanapkę na sucho, bo praca w urzędzie wiąże się ze spotykaniem wkurzonych Polaków, toteż na czczo żołądek Kuby bywa ściśnięty. Nakupi więc masła orzechowego, bo lubi, i wstawi matce do lodówki (Kuba mieszka z rodzicami, ale posiłki robi sobie sam, żeby się usamodzielniać). Codziennie rano będzie smarował chleb masłem orzechowym, bo taki właśnie będzie miał kaprys.
Około dziesiątej żołądek się rozluźni i wtedy Kuba pozwoli sobie na pierwszy kubek kawy. Kuba sypie kawę do kubka, nie wyjmując go z szafki, przez co unika ciekawskich spojrzeń, bo kawa jest z tych tańszych, z czerwoną etykietą. Więc w najbliższym sklepie w drodze do pracy Kuba stanie przed półką z kawami i będzie wybierał. Kupionej paczki nie schowa w szafce, tylko postawi na kawowym parapecie, który jest wspólny dla niego i dla starszego inspektora. Inspektor pija kawę aromatyzowaną, sprowadzaną z Holandii czy skądś, Kuba nie zapamiętał.
W urzędzie jest stołówka. Jada się w niej zupy, kotlety de volaille i naleśniki. Kuba zwykle prosi o tego z cukrem pudrem po 4,50 zł. W przyszłym miesiącu, jak już wpłynie wyższa pensja, Kuba przyjdzie do stołówki i powie jak sekretarki pana prezydenta, które schodzą z ostatniego piętra: „Tego z mascarpone i wiśniowym dżemem raz”.
Może i uwidaczniają się kompleksy Kuby lub jego ukryte pragnienia, ale po naleśniku zostanie jeszcze dycha, więc Kuba pójdzie wieczorem do pubu. Stanie przed barmanem, zbierze się w sobie i powie tak, żeby wyglądało naturalnie: „Daj mi, stary, jakieś pszeniczne”. I dorzuci coś od siebie, jak koledzy po finansach i rachunkowości, którzy odchodząc od baru mówią jakby od niechcenia: „Tylko przynieś do stolika, migusiem”.

Kino i spacer – Rafał, 30 lat, ochroniarz

Rafał widzi, co ludzie wkładają do koszyków w supermarkecie. Nie, żeby był ciekawski; z natury ma wręcz awersję do podglądactwa. Taka praca. Rafał jest ochroniarzem i do jego podstawowych obowiązków należy dowiadywanie się, czy delikwent nie schował np. snickersa do kieszeni. Najczęściej chowają dezodoranty i sosy do makaronu. Rafał twierdzi, że nic dziwnego: tyle nędzy w tym kraju, że ludzie muszą kradzionym kluski polewać.
Czasem, jak Rafał się napatrzy, co ludzie kupują, przychodzi mu myśl, że nic dobrego go w życiu nie spotka. Nawet tego fileta z dorsza norweskiego nie spróbuje. Z taką pensją, jak przyznaje, może sobie co najwyżej etykiety poczytać.
Począwszy od technikum budowlanego, przez praktykę na budowach, po różne liche posady, Rafała uczono, że życie to nie serial: że jak wieje wiatr, to w twoje, Rafał, oczy. Będzie 10 lat, jak żyje w poczuciu szarzyzny. Więc jak przyjdzie te pięć dych, to Rafał kupi bilety do kina i zaprosi żonę Arletę. Potem pójdą do miasta na lody lub piwo, posiedzieć nad wodą, jak będzie lato. Jak zima, to wejdą i zamówią grzane wino, żeby Arleta poczuła atmosferę i zechciała się przytulić. Dzieciak zostanie w domu, szef nie będzie dzwonił, że jest nocka do stróżowania. Tak sobie Rafał planuje. Generalnie jest z niego kawał chłopa, ale czasem sobie myśli, że co z tego, skoro na życie to z niego ciapa jest.

Książka albo dwie – Marta, 24 lata, pracownica call center

Marta jest mądra, głupią udaje na Facebooku. Pisze tam o narkotykach, śmiesznych kotkach i rumuńskich filmach. Używa angielskich wulgaryzmów. Śledząc jej wpisy można stwierdzić, że w modzie jest bycie cynikiem, ale w rozmowie okazuje się, że nie całkiem. Marta przyjęła postawę obronną wobec świata, bo na co dzień spotyka się z ciągłym atakiem. Pracuje „na słuchawkach”, czyli w call center dużej firmy z branży telekomunikacyjnej. Dzwonią do niej frustraci, alkoholicy i erotomani gawędziarze. Leją do jej uszu historie o nieudanych życiach, odwiecznym polskim losie – mówi mądrze Marta – spalonym jak las w Australii. Kiedy człowiek wraca do domu, nastawia się na obronę przez atak.
Marta mówi, że żyje minimalnie. Wynajmuje mieszkanie z koleżanką ze studiów, razem zapełniają lodówkę. Starcza jej na komunikację miejską i pociąg do miasta rodzinnego. Stara się wychodzić na koncerty i sety didżejskie. Ma swój ulubiony klub, w którym można wyglądać, jak się chce, i nikt się nie przygląda. Filmy ogląda w internecie, przez co limit się kończy w połowie miesiąca i Marta musi dopłacać. Czasem chodzi do kina, w torebce przemyca chipsy, żeby nie płacić za popcorn.
Kiedy cynizm, Facebook i gadki o twardych narkotykach zaczynają ją nudzić, Marta sięga po książkę. Za te pięć dych Marta kupi książkę albo dwie tańsze. Lubi mądre powieści, klasykę i non-fiction. Docenia autorów amerykańskich, którzy lecą po schematach, zachowując niezbędną dozę realizmu. Marta w sztuce lubi właśnie realizm, ponieważ według niej nie ma nic ciekawszego od ludzkiego losu. Najchętniej czyta autobiografie ludzi, którzy wzięli się za fraki i wyciągnęli z codzienności. Np. Patti Smith albo Andy Warhol. Marta twierdzi, że ona się już nie wyciągnie, raczej nie ma szans. Gdyby było inaczej, życie dawałoby znaki. A obecnie daje tylko kopa w tyłek.

Krawat – Damian, 25 lat, przedstawiciel handlowy

Damian handluje sprzętem biurowym, i to w całym województwie. Rynek zbytu jest duży, bo dzisiaj każdy – mówi Damian – wyrabia pieczątkę i papier firmowy. Damiana to nie dziwi, każdy chce się w życiu ustawić. Chłopak już w trakcie studiów ekonomicznych zaczął kształtować siebie jako lidera. Jego postać wraz z kolejnymi szkoleniami on-line nabierała pewności siebie oraz niezbędnej motywacji do działania. Jakoś między drugim a trzecim rokiem Damian stał się osobą kreatywną, gotową na wyzwania i świetnie odnajdującą się w zespole. Tak napisał w CV. Któregoś ranka odebrał telefon od Leszka, właściciela hurtowni z papierem kancelaryjnym i spinaczami. Leszek zapytał: „A prawo jazdy masz?”. Zaproponował Damianowi stałe wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej i prowizję od sprzedanych towarów. Damian się zgodził.
Lubi spać w hotelach, które opłaca mu hurtownia. W hotelach najbardziej lubi śniadania, bo pachną parówkami i świeżą kawą. Lubi też patrzeć na ludzi przy innych stolikach, bo zazwyczaj mają kaca, a on, rześki, zwarty, za chwilę rusza dalej, w Polskę. Nie wszyscy klienci zamykają mu drzwi przed nosem. Nie wszyscy też używają słowa „akwizytor”. Damian ma dar przekonywania i czasem udaje mu się sprzedać cztery ryzy papieru naraz. Szef docenia go. Czasem mówi: „ładnie, młody”, i klepie po plecach.
Jeśli chodzi o nowe 50 zł w pensji, to Damian się jeszcze nie zdecydował. W życiu zawsze jest kilka możliwości – powtarza za poradnikiem dla ludzi sukcesu. Może kupi inny podręcznik, a najlepiej audiobook, żeby słuchać w samochodzie. W jednym ze sklepów widział też chabrowy krawat, który odtąd śni mu się po nocach. W filmie dokumentalnym o amerykańskich prezydentach mówili, że niebieski kojarzy się z profesjonalizmem.
©

Imiona bohaterów zostały zmienione.

KTOŚ TRACI WIĘCEJ

Hanna Listek, dyrektor zarządzający w agencji Polski HR Doradztwo Personalne: Głównym celem narzucenia płacy minimalnej jest zagwarantowanie pewnego poziomu płac wśród pracowników narażonych na obniżanie wynagrodzeń – w teorii chodzi o zapobieganie wyzyskowi pracowników przez nierentowne i nieinnowacyjne przedsiębiorstwa. W oparciu o płacę minimalną wyliczane są też świadczenia socjalne, więc jej wysokość ma pośrednie znaczenie także dla osób niepracujących.
Czy poziom 1750 zł brutto jest wystarczający? Moim zdaniem nie: ani dla pracownika, ani dla pracodawcy. Niecałe 1,3 tys. zł „na rękę” często nie pozwala na zaspokojenie wszystkich podstawowych potrzeb. Z drugiej strony pracownik z płacą minimalną, po doliczeniu obowiązkowych składek, „kosztuje” pracodawcę ponad 2,1 tys. zł. 800 zł to duża rozbieżność, szczególnie w obliczu nie najlepiej funkcjonujących mechanizmów socjalnych państwa. Ów klin podatkowy – różnica pomiędzy kosztem zatrudnienia pracownika (2112 zł) a jego faktycznym wynagrodzeniem netto (1286 zł) – to moim zdaniem jeden z powodów, dla których płaca minimalna jest tak niska. Wydaje się, że najłatwiejszym sposobem na jej podniesienie to reforma obciążenia wynagrodzeń.
Podwyżka płacy minimalnej o 70 zł brutto powoduje, że zwiększają się wpływy podatkowe i składkowe do budżetu państwa. Faktycznie pracownicy zarobią więcej, ale większe będzie też obciążenie pracodawców: zapłacą o ok. 85 zł więcej składek. Uważam więc, że głównym celem podniesienia płacy minimalnej jest podreperowanie budżetu państwa kosztem przedsiębiorców. Pracownikom nie przynosi realnej korzyści, a jedynie zwiększa koszty całkowite zatrudnienia, czyli zmniejsza konkurencyjność, szczególnie małych i średnich przedsiębiorstw.
©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2015