Świat przestawiony

Bieda. Bezbronność, słabość, okaleczenie. Natłok ludzkiej nędzy, którą większość polskich dokumentalistów w tegorocznym konkursie wprost epatowała, znieczulił mnie, zmęczył, w końcu kazał odwracać wzrok od kolejnych obrazów parszywych dzielnic, bezdomnych lub kalekich dzieciaków, bezrobotnych i apatycznych dorosłych.

08.06.2003

Czyta się kilka minut

Jakby każdy chciał sfotografować swojego Wykluczonego, jakby stało się to obowiązkiem, nakazem, obsesją. Ale może tak musi być - może tylko wtedy, gdy oglądniemy jeden po drugim te skrawki życia bez prawa do zasiłku, te dni organizowane wokół pustawego gara, dotrze do nas siła rażenia recesji.

Nie pamiętam konkursu, w którym byłoby tyle filmów przygnębiających. Stąd efekt gombrowiczowskiego żuczka - widząc dziesiątki wyciągniętych po pomoc rąk staję się bezradny, bo gdzieś jest punkt graniczny, ten pierwszy, któremu nie pomogę. Zebrzących jest tak dużo, że - choć zostali zepchnięci na śmietnik przez system promujący konkurencyjność, choć odmówili stawania w szranki, z własnej woli lub z braku kompetencji - teraz muszą konkurować na własnym żebraczym poletku. Koszmar.

Takie mnie gryzły uczucia po kolejnych projekcjach: każdy obnosił swojego napiętnowanego, w kolejce po laury wystawiając ułomnych pielgrzymów w drodze do Lourdes, dworcowe dzieciaki odurzone butaprenem, dzieci głuche, dzieci niewidome, dzieci gwałcone. Efekt żuczka. Znużenie. Wstydliwe, bo przecież nad każdym z tych obrazów winienem zapłakać - a z części po prostu uciekłem, by nie zasnąć; snu wstydziłbym się bardziej. Niewiele było filmów, które czystym tonem opowiadały o rzeczywistości brudnej; niewiele filmów, które zmyślnie przedstawiały świat bezmyślnie przestawiony. Na obcy tor. Na zły czas.

Okiem rachmistrza

Jacek Bławut nakręcił swój wielki film o nienormalnych, kiedy wielu jego obecnych konkurentów jeszcze pisało klasówki z rosyjskiego. W tym roku pokazał „Kraj urodzenia”, skromne, ale świetnie pomyślane dzieło wieńczące telewizyjny cykl dokumentujący nasz spis powszechny. Każdy z reżyserów miał towarzyszyć z kamerą wybranym rachmistrzom, by zza ich pleców rejestrować stan świadomości Polaków. Ale Bławut osiągnął prostym zabiegiem znacznie silniejszy efekt - u niego rachmistrz jest nie tylko anonimowym mediatorem, torującym drogę do ludzkich domostw, ale z czasem staje się bohaterem.

To młody bezrobotny, jeden z wielu w swoim miasteczku. Chwilowe zatrudnienie nie zmienia jego statusu; w finale filmu sam wypełnia formularz spisowy i z gorzkim uśmiechem rejestruje swój „majątek”.

Bezrobotny polonista na utrzymaniu matki. Naoglądał się i nasłuchał biedy piszczącej, więc teraz wie, że sam stanowi fragment większej całości. I z tym mu lżej zdobyć się na ironię.

Nim wypełni rubrykę „kraj urodzenia”, będzie się droczył: „Wcale nie mam ochoty napisać, że jestem Polakiem”.

Bohater Pawła Łozińskiego, oporny rolnik ze „Spisu z natury ze wsi Łeźno Małe” odmawia spełnienia obywatelskiego obowiązku, bo pojęcie ojczyzny go drażni, nie doczekał się od niej dotąd żadnego gestu. Tylko w Boga wypada wierzyć na Słowo, ojczyzna musi dowieść swego istnienia, nie może wymownie milczeć... Skoro reaguje tylko na obywatelskie nieposłuszeństwo, może warto w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę.

Jacek Hugo-Bader, autor „Zamku”, jako jedyny odważył się wejść z kamerą do mieszkań tych, którzy mają co rejestrować. Warszawski apartamentowiec zaludniają ludzie zamożni - i, jak się okazuje, małomówni. Jakby zastraszeni, niepewni, czy nie powiedzą za dużo, czy ten spis nie jest aby podstępem, przecież wszystko, co powszechne, pachnie rewolucją... Dopiero bieda naprawdę otwiera usta; bohaterowie Badera jakby zgodnie stwierdzali: „dorobiłem się, nie ma o czym mówić”; bohaterowie Łozińskiego, Bławuta mówią o tym, że nic nie mają.

Rekordy gadatliwości pobija bohaterka filmu Karoliny Bandery „Co dalej z tobą, Karolinko?”, wychowująca synka w zakazanej dzielnicy Kutna. Ale to postać niezwykła, świetna aktorka-naturszczyk, nagrodzona w Hollywood za rolę w filmie Roberta Glińskiego. Oscaropodobna statuetka i dyplom Akademii nijak się nie mogą wpasować w przestrzeń kutnieńskiego getta - chyba że da się to zastawić w lombardzie. Ta pyskata blondynka z „Tereski” zapadała w pamięć, chciało się wiedzieć więcej o jej losach pozaekranowych. Mówiło się wiele o odtwórczyni głównej roli, Oli Gietner, która jakoby nie skorzystała z szansy, jaką jej dano i zagubiła się gdzieś między aresztami i poprawczakami. No to teraz widzimy, jak żyje ta, która z szansy chciała skorzystać. Urodziła dziecko, chce normalnie żyć. I żyje w nędzy, nachodzona przez pijanych sąsiadów-recydywistów, sama popada w załamanie nerwowe i anoreksję. Nie roi sobie kariery aktorskiej, chce niewiele, a i tego raczej dla dziecka. Gra swoją rolę przed kamerą dokumentalistki, płacze, kiedy zdjęcia się kończą. Kamera nobilitowała parszywą codzienność, kiedy kamery zabraknie, może zabraknąć sił, żeby życie znosić...

Spojrzenie innego

Marcin Koszałka, autor „Imienin”, nie wymusza wzruszeń, ale stara się dostrzec fenomen Innego. Jego świetna operatorsko opowieść o krakowskim domu opieki daje złapać oddech, zwalnia z obowiązku powagi, powala się zaśmiać tam, gdzie pokraczna normalność napotyka urokliwą odmienność. Tam, gdzie świat jest przestawiony, gdzie spogląda nań psychika odmieńca, wystarczy z uwagą wyłapywać „wistość rzeczy”, jakby to ujął Witkacy. Tam, gdzie mamy do czynienia z żywymi monumentami, postaciami wybitnymi, stanowiącymi chwalebne wzorce - sztuka polega na przestawianiu obiektywu. Tak długo, póki się nie przyłapie pomnika na tym, jak dopina guzik, jak bezwiednie stroi miny. Taką fenomenologię spojrzenia uprawia Borys Lankosz z pomocą Koszałki w filmie „Polacy, Polacy”, dokumentując pracę znanego fotografika Krzysztofa Gierałtowskiego, któremu pozują Stanisław Lem, Krzysztof Penderecki i Wisława Szymborska.

O Innym można też opowiadać ciepło, niemal z zazdrością obserwując jego odmienny stan ducha. Takiego bohatera pokazał przed laty Tomasz Gliński w etiudzie „Drewniane oko Krzysztofa”, teraz wrócił do niego w towarzystwie Małgorzaty Łupiny, by przekonać nas, że „Marzyć każdy może”. Wiejski amator filmowania wystrugał sobie kamerę z drewna i, jak powiada, „zrobił na niej gdzieś tak ze pięćdziesiąt filmów”. Ale sprzęty przepadły - albo powódź zabrała drewnianą „montażownię”, albo nieświadomy ojciec porąbał kawałki drewna. Zapał wraca, kiedy bohater dostaje prawdziwą kamerę, ale - rzecz ciekawa - o ile klocek drewna służył wyobrażonej rejestracji otoczenia, obiektyw prawdziwej kamery Krzysztof kieruje wyłącznie na siebie... Prosty, ale efektowny film - są bohaterowie, do których chce się wracać...

Niepokoje

Czasem sami do siebie wracają, przeglądając archiwalia domowe, a jeśli mieli „szczęście” trafić do urzędowych archiwów, taka retrospekcja staje się całkiem ciekawa dla widza. Jak w „Pokoleniu 89” Marii Zmarz-Koczanowicz, znakomicie zmontowanym filmie o tym, jak niewielka w gruncie rzeczy odległość dzieli kabaret od rewolucji, podwórkową zabawę zbuntowanych młodzieniaszków od patriotycznej konspiracji, zmieniającej bieg historii. Za młodzi, by zasiąść przy Okrągłym Stole, ale zbyt zaangażowani, by w przełomowych chwilach ignorować politykę - dzisiejsi 35-latkowie wspominają czasy zadym i Pomarańczowej Alternatywy. Ale im bliżej współczesności, im bliżej władzy i polityki, tym bardziej ich historie tracą na powabie, tym bardziej opowiadający gorzknieją.

Od byłego prezydenta stolicy Pawła Piskorskiego po szefa działu opinii w największej gazecie Krzysztofa Vargi - każdy znalazł swoje miejsce we współczesnej Polsce, ma stanowisko, pieniądze, rodzinę. Współtworzyli historię, teraz każdy z nich chce współtworzyć normalne państwo. I tylko Varga trafia w dziesiątkę, werbalizując niepokój, że coś jednak jest nie tak: „Polska męczy”. Komunistyczna czy kapitalistyczna, zniewolona czy suwerenna - już tak ma, że męczy. Pamiętajmy jednak, że to pokolenie swoje pięć minut wygrało - byli po '89 w najlepszym wieku do robienia karier, do zajęcia ciepłych posad, skoro już z posad ruszyli świat. Pierwsze takie pokolenie i jak dotąd ostatnie.

Punkowe „no future” nastoletniego Vargi jakoś mu się nie sprawdziło, za to gnębi dziś legion młodszych, mniej szczęśliwie urodzonych. Bohaterowie „Eutanazji” Ewy Swiecińskiej przed kamerą spędzali ostatnie chwile życia, śmiertelnie chorzy i śmiertelnie przerażeni. „Życie przed sobą” mają za to niewidome dzieci z filmu Macieja Adamka, rejestrującego proces przygotowywania ich do samodzielności przez wychowawców w Laskach. Adamka fascynu-je bohater najmłodszy, czego dowodzi precyzyjna psychologia dziecięca zawarta w jego drugim filmie konkursowym, poświęconym wyborom mini Miss Polski.

„Adrenalina” Krzysztofa Langa to prosty zapis wypowiedzi pensjonariuszy schroniska dla nieletnich przestępców - ale to, co te dzieciaki mówią, przeraża i budzi zwątpienie w sens resocjalizacji. Więzienna Msza czy lekcja religii zdają się być dla nich ledwie tolerowanym urozmaiceniem nudnej codzienności, zwykłą szopką. Podobnie porażające studium zła pokazał Adam Guziński w imponująco wyreżyserowanym „Antychryście”, opowieści o demonicznym herszcie podwórkowej bandy, który swoją władzę ostatecznie potwierdza przez paradoks spełnionego rozkazu unicestwienia. Zarażenie złem dopełnia się przez zbrodnię na samym przywódcy. I choć konkursowy rywal Guzińskiego, Marek Lechki, dysponował aż dwiema fabułami (przyjęcie „Mojego miasta”, mającego już za sobą laury festiwalu gdyńskiego, uważam za kuriozalną decyzję komisji selekcyjnej), „Antychryst” jest filmem ważniejszym.

Najbardziej przejmujący moment tegorocznego festiwalu przytrafił się podczas projekcji „Liturgii” Stanisława Kubiaka o ikonach Jerzego Nowosielskiego. Sztuka mistrza wypełniała ekran bez reszty, jej wielbiciele mieli czym sycić oczy, ale w kategoriach czysto filmowych ten dokument wypadł dość przeciętnie - do chwili, kiedy w elegijny ton opowieści o chorobie artysty nie wdarła się metafizyka. Awaria techniczna spowodowała samoistne zasunięcie się kurtyny, przez dłuższą chwilę obrazy Nowosielskiego otulał żałobny kir...

Ważne były też „Tajne taśmy UB” Piotra Morawskiego - ocalałe resztki materiałów operacyjnych Zespołu Filmowego Sektor (tak określali swoje towarzystwo operatorzy na usługach bezpieki). Wśród tych skrawków bodaj przez przeoczenie uchowały się m. in. wstrząsające nagrania samo-spalenia Ryszarda Siwca. Dotąd znaliśmy tylko niewyraźny obraz ze słynnego filmu Macieja Drygasa i głos człowieka, który złożył ofiarę życia w proteście przeciw „braterskiemu” wkroczeniu LWP do Czechosłowacji. Teraz mamy przed oczyma doskonale zachowane ujęcia z dwóch kamer, szamotaninę żywej pochodni, która nie chce dać się ugasić...

*

Obecność polskiej animacji w konkursie była symboliczna - „Katedra” Tomasza Baginskiego z całą pewnością nie należy do filmów niedocenionych, wolę więc napomknąć o tym, co wyrosło w jej cieniu. Piękny, króciutki film Wojtka Wawszczyka o tym, jak pingwina wydostać z depresji nielota, był moim faworytem. W szeregu filmów interwencyjnych, rozliczeniowych, ważkich społecznie frywolność i optymizm tego drobiazgu zdała mi się zbawienna. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2003