Styczniowe remanenty

Styczeń, po orgii przedświątecznych premier książkowych, jest czasem remanentów i drzemki. Nowości jakby mniej, ale urobku grudniowego starczy na długo. Zakończona niedawno edycja konkursu "Książka Roku" Sekcji Polskiej IBBY (International Board on Books for Young People) potwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że książka dla dzieci ma się coraz lepiej, a kicz ustępuje pola tytułom, których nie trzeba się wstydzić. Nowy Rok rozpoczynamy czterema rekomendacjami - każda z innej parafii.

01.02.2011

Czyta się kilka minut

Elsa Beskow, Słoneczne jajo

przekład Katarzyna Skalska,

Poznań 2010, Wydawnictwo Zakamarki

Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy wydania tej książki. Nareszcie! Elsa Beskow to bardzo szczególny przypadek na polskim rynku wydawniczym. Talent tej artystki, zmarłej w roku 1953, poznałam w powijakach. W mojej generacji, ale i w pokoleniu naszych rodziców i dziadków, nie było niemal dziecka, które nie znałoby Elsy Beskow, na ogół nic o tym nie wiedząc. Uporczywie nazywana ilustratorką książki "Na jagody" Marii Konopnickiej, w istocie była... hmmm... kimś więcej niż autorką obrazków.

Jak to możliwe? Otóż dwudziestosiedmioletnia Elsa Beskow, absolwentka sztokholmskiej uczelni artystycznej, wydała w roku 1901 autorską książkę "Puttes äventyr i bl?bärsskogen" ("Przygody Puttego w lesie jagodowym"). Fabuła opisywała przemianę chłopca w krasnoludka i dzień spędzony przez niego w lilipucim, jagodowym towarzystwie. Obrazkowa książka spodobała się tak bardzo, że stała się wręcz ikoną szwedzkiej literatury dla najmłodszych i stworzyła zaczyn rozpoznawalnego, skandynawskiego stylu ilustracji. Przetłumaczono ją na wiele języków. Czym Beatrix Potter dla Brytyjczyków, tym Elsa Beskow stała się dla Szwedów.

Zaledwie dwa lata po szwedzkiej premierze, w Polsce (wówczas pod zaborami) ukazał się przedruk książki Elsy Beskow z rymowanym tekstem Marii Konopnickiej. Znamy go wszyscy, jako że do dziś "Na jagody" figuruje na liście lektur szkolnych. Trzeba przyznać, że poemat Konopnickiej był obszerniejszy i wyższej klasy literackiej od oryginału. W ówczesnym wydaniu książki, opatrzonej oryginalnymi ilustracjami, nie było nawet wzmianki o Elsie Beskow - wedle dzisiejszych standardów przypadek skandaliczny. Jednakże z punktu widzenia ówczesnych obyczajów edytorskich Maria Konopnicka nie popełniła plagiatu; na progu XX wieku częstą praktyką było sprzedawanie przez wydawcę ilustracji anonimowo, "z metra" niejako, bez ochrony praw autorskich, po czym dopisywanie do nich nowego tekstu.

Epizod być może przeszedłby bez echa, gdyby nie ogromna popularność książki w Polsce, trwająca od przeszło stu lat (!!!).

"Na jagody" miało dziesiątki wznowień. Szkoda zatem, że nazwisko Marii Konopnickiej, jeśli pojawia się w szwedzkiej publicystyce, to w takim dwuznacznym kontekście. Powojenne ilustracje, autorstwa Zofii Fijałkowskiej, ładne i nastrojowe, silnie nawiązywały do akwarel Elsy Beskow. Niestety, dziś dość wklepać tytuł do wyszukiwarki, aby wysypały się z niej dziesiątki straszliwych kiczów ilustratorskich, które tej szkolnej lekturze towarzyszą. Zęby bolą i włos się jeży na widok ilustracyjnych krzywd, jakie książce wyrządziły różne Zielone Sowy, Sary, Gammy i Siedmiorogi...

Tym bardziej cieszy fakt, że wydawnictwo Zakamarki sięgnęło po "Słoneczne jajo" ("Sol agget") Elsy Beskow i wydało je starannie, w niezmienionym kształcie i formacie, tak właśnie, jak życzyłaby sobie tego autorka. Fabuła jest prosta: oto córka elfów znajduje w lesie pomarańczową kulę. Szybko dochodzi do wniosku, że to jajo należące do Słońca i że wykluje się z niego małe słoneczko. Nawet zaprzyjaźnione skrzaty, Szyszka i Korzonek, nie wiedzą, co z tym fantem zrobić. Dopiero wybryk wiewiórki i ekspertyza zięby ujawnią prawdę o pomarańczowej kuli.

Książka wydana została z górą trzydzieści lat po debiucie Beskow. Duży, poziomy format, typowy dla tej artystki. Twarda oprawa, gruby, matowy papier. Na lewych stronach rozkładówki - tekst i ilustracje czarno-białe, na prawych - piękne akwarele w odcieniach umbry i sepii, z jaskrawopomarańczowymi akcentami. Jak zawsze ilustratorka zadbała o botaniczną akuratność - wszystkie jej książki mogłyby posłużyć za podręczny zielnik. Skromność tych ilustracji, ich logika i przejrzystość, a przy tym swojski, intymny charakter sprawiają, że fabułę pojmą nawet pieluchowe maluchy. Przypisywane artystce inspiracje secesją i sztuką Waltera Crane’a ("Arts and Crafts") nie są tu już tak widoczne, jak we wcześniejszych książkach - zniknęły bordiury i ozdobne winiety, layout jest prostszy.

Obrazy Elsy Beskow mają siłę evergreenu - chce się do nich wracać po wielekroć. Jakkolwiek opowiastki są poczciwe, to przecież jest w nich przestrzeń dla niezależności dziecięcych bohaterów, sowizdrzalskiego poczucia humoru i indywidualizmu. Bezpretensjonalny, ciepły realizm rysunków balansuje na granicy kiczu, ale jej nie przekracza.

Kristin Dahl, Matematyka ze sznurka i guzika.

Zabawy w liczenie, mierzenie i układanie

ilustracje Mati Lepp, przekład Agnieszka Stróżyk,

Poznań 2010, Wydawnictwo Zakamarki

Do listy zasług Wydawnictwa Zakamarki dorzućmy i tę książkę, tym razem współczesną, znakomicie oswajającą dzieci z matematyką. Za pomocą prostych zabaw domowych z użyciem guzików, sznurka, ciasteczek, zabawek, a nawet rolek papieru toaletowego, mały czytelnik jest zachęcany do wysiłku umysłowego z ukrytym matematycznym podtekstem. Przy czym autorka przestrzega rodziców przed nadużywaniem groźnego słowa "matematyka", które ma zdolność onieśmielania i odbierania dzieciom motywacji.

Oprócz zadań czysto rachunkowych, których tu niewiele (np. odliczanie metodą jaskiniowców), są gry i łamigłówki dotyczące grupowania różnych obiektów w zbiory, szacowania liczby możliwych kombinacji kilku elementów, rozpoznawania figur geometrycznych, porównywania objętości... Zabawy są arcyproste i ciekawe, nie wymagają wielu rekwizytów. Na końcu książki dorzucono fachową poradę autorki dla rodziców: "Jak rozmawiać z dziećmi o matematyce", a także listę podpowiedzi i rozwiązań zamieszczonych w książce zadań. Miłe, czytelne ilustracje.

Martin Fritz, Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Poznaj zagadki codzienności

przekład Barbara Niedźwiecka, Kraków 2010,

Wydawnictwo Literackie

Jako nastolatka uwielbiałam takie książki - zbiory ciekawostek z różnych dziedzin, przystępnie objaśnionych, w oparciu o doświadczenia fizyczne oraz badania naukowe. Może i współczesnym nastolatkom się spodoba. Chociaż formuła jest nienowa, to przecież wydaje się stworzona w sam raz na potrzeby nowych mediów, gdzie informacje aplikuje się w małych porcjach, efektownie opakowanych.

Miarą jakości podobnych publikacji jest prosty test: w jakim stopniu zdołają mnie zaskoczyć. W końcu mam swoje lata i byłam pilną uczennicą. W istocie - autorowi się udało. I to nie raz. No bo kto z nas wie, jak wody nabrać sitem? (Trudne, ale możliwe, jak się okazuje). Dlaczego pająk nie przywiera do własnej pajęczyny? Dlaczego stopy i uszy powiększają się z wiekiem? Dlaczego ptaki mogą siedzieć bez szwanku na przewodach wysokiego napięcia? Dlaczego paski chronią zebry przed ukąszeniami much? Dlaczego, wbrew powszechnemu mniemaniu, rozgrzewanie auta na luzie niszczy silnik? Dlaczego kamienie wędrują na powierzchnię ziemi? Dlaczego świeże mięso jest szkodliwe? I tak dalej, i tak dalej... Mądry nauczyciel fizyki czy biologii na podstawie tej książki byłby w stanie zajmująco poprowadzić niejedną lekcję.

Autor jest dziennikarzem telewizji niemieckiej i autorem kilku książek popularnonaukowych. Był korespondentem zagranicznym w New Delhi i Tokio. Lektura lekka - do czytania w autobusie i poczekalni u dentysty, a pożytku z niej więcej niż z tanich, beletrystycznych czytadeł.

Aneta Górnicka-Boratyńska,Zielone pomarańcze, czyli PRL dla dzieci

ilustracje Bohdan Butenko, Warszawa 2010,

Agencja Edytorska Ezop

Peerel - delikatna materia. Zwłaszcza gdy przyjdzie go objaśniać dzieciom. Paradoksalnie filmy Stanisława Barei lepiej portretują krainę naszego dzieciństwa niż solenne podręczniki historii.

Bardzo udaną próbą opisania dzieciom Polski powojennej był wydany przed kilkoma laty polsko-francuski komiks "Marzi. Dzieci i ryby głosu nie mają" według scenariusza Marzeny Sowy, z ilustracjami Silvaina Savoi. Komiks świetny, bo esencjonalny i wystrzegający się wartościowania, dokumentalny niejako. Obrazkowa narracja i lakoniczne podpisy w "dymkach", jakie wybrali autorzy, sprytnie "rekonstruowały" punkt widzenia dziecka. Rozmyślnie zrezygnowano z dorosłego komentarza.

Z dziecięcej perspektywy śmierć ukochanego chomika jest wydarzeniem bardziej doniosłym niż stan wojenny. Zmysł krytyczny, świadomość społecznego i politycznego kontekstu rozwija się powoli. Dziecko najpierw widzi i czuje, z czasem zaczyna nazywać i oceniać. Autorzy komiksu "hibernowali" zatem uczucia dziecięcej narratorki, zanim dojrzała ona do samodzielnego osądu czasów, w których przyszło jej żyć. Dzięki temu powstał przejmujący i bardzo prawdziwy obraz dzieciństwa "za komuny".

Nowym i zupełnie innym stylistycznie przedsięwzięciem jest książka Anety Boratyńskiej - narracyjna, wspominkowa, napisana z intencją objaśniania. Autorka podjęła próbę sporządzenia pojemnej kapsułki, w której zawarłyby się dwie dekady poprzedzające tryumf wolności w roku 1989. Dzielnie lawiruje między wizją kolejkowo-kartkowej mitręgi a serialem o Czterech Pancernych i gumą do żucia z Kaczorem Donaldem. Wizja raju dzieciństwa (a raje mają to do siebie, że nie poddają się osądom zdroworozsądkowym) walczy o lepsze ze świadomością osoby dorosłej, która wie, czym był Peerel. Ambiwalencja, której wszyscy doświadczamy - rozdarcie pomiędzy sentymentem a resentymentem - sprawia, że zadanie jest arcytrudne.

Wszystko, co pisze autorka, jest prawdą: tornistry były toporne, ciuchy brzydkie, a szkolne akademie nudne. Nasze rozrywki siermiężne, sklepy puste, a fartuchy z nylonu. Tyle tylko że ta krytyczna świadomość pochodzi z innej szuflady, z osądu dorosłego, a zatem dziwnie odkleja się od wspomnień dziecka. Nie umiemy portretować Peerelu inaczej niż przez atrybuty i niedostatki. Sęk w tym, że "ciepłe lody" - dość obrzydliwy deser z warzywniaka - zaczął być obrzydliwy dopiero w konfrontacji ze snickersem czy innym nowomodnym przysmakiem. Przeszłość w oczach dziecka nie da się przyszpilić wartościującym znakiem plus czy minus, wierzga i wzbrania się przed jednoznaczną oceną. Peerel Anety Boratyńskiej jest krainą niemożności i przymusów. Nawet nasze ówczesne fascynacje i długo wyczekiwane dziecięce przyjemności karleją i okazują się straszliwie żałosne - oto wystawiono im stopień. Marny stopień. Coś we mnie się buntuje przeciw mierzeniu tamtego doświadczenia dziecka dzisiejszą miarą.

Przy tego rodzaju zastrzeżeniu jest to jednak książka ze wszech miar pożyteczna, zwłaszcza że takich publikacji mamy jak na lekarstwo. Kapitalne fotografie i przyjazne opracowanie graficzne mistrza Bohdana Butenki składają się na zgrabny album. Zdjęcie butów Relaks - szpetnego i pokracznego produktu epoki Gierka - warte jest więcej niż tysiąc słów. Fotografie prasowe wydają się tak egzotyczne, że nieuchronnie zrobią wrażenie na małych czytelnikach. "Zielone pomarańcze" są wartościową próbą przybliżenia dzieciom historii, tej w skali mikro.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (6/2011)