Stagnacja po rosyjsku

Rosjanie zaczynają rozumieć, dlaczego rosną ceny żywności i co się dzieje w gospodarce. Jednak nie oznacza to, że wyjdą na masowe protesty. Chyba że przeciw... Zachodowi.

16.11.2014

Czyta się kilka minut

Stoisko z serami w moskiewskim supermarkecie, sierpień 2014 r. / Fot. Andrey Rudakov / BLOOMBERG / GETTY IMAGES
Stoisko z serami w moskiewskim supermarkecie, sierpień 2014 r. / Fot. Andrey Rudakov / BLOOMBERG / GETTY IMAGES

– Co słychać?

– Jak to w gospodarce, stagnacja, Michaile Pietrowiczu.

– Eeee... Nie jest tak źle. Stagnacja to jeszcze nie recesja.

Taki dialog podsłuchałem w hali targowej na obrzeżach Moskwy. W kolejce po mięso spotkali się znajomi. Narzekali na ceny. Bo mięso rzeczywiście podrożało. Pierś z kurczaka kosztuje w hali targowej we wschodniej Moskwie 250 rubli za kilogram (przy obecnym kursie to ok. 20 zł, ale realnie to tak, jakby Polak płacił 25 zł za kilogram), indyk 360 rubli, nie wspominając o króliku czy cielęcinie, kosztujących po 400 rubli. W sklepach bywa drożej, przy – często – niższej jakości.

Dlaczego jeszcze w sierpniu podrożały sery żółte z Polski, Litwy i Niemiec, wiadomo: za sprawą antysankcji Putina, czyli zakazu importu żywności i produktów rolnych z krajów Unii Europejskiej oraz m.in. Norwegii i USA. Ale dlaczego podrożał o 50 rubli za kilogram królik i cielęcina, bite w Rosji, tego w hali targowej sprzedawcy nie potrafią wytłumaczyć. – Po prostu szefostwo podniosło ceny – rozkłada ręce Ludmiła z mięsnego.

Ekonomiści zgadzają się z panią Ludmiłą. Powód podwyżek wydaje się prosty: w pseudokapitalistycznej, od dojścia do władzy Putina niereformowanej, sterowanej ręcznie gospodarce, w której jedynie występują znamiona wolnego rynku, decyzja prezydenta posłużyła za pretekst, by zarobić więcej. Kto więc płaci za decyzje Kremla? Społeczeństwo.

Jak żyć bez gorgonzoli

Okazuje się, że to właśnie tzw. antysankcje najbardziej uderzają w Rosjan. Z hipermarketów zniknęły włoskie sery, polskie jabłka, francuskie ostrygi i małże, norweski łosoś, australijska wołowina. Królują natomiast towary z Białorusi. Białoruski rzekomo ser pleśniowy, białoruskie ponoć krewetki: to nikogo w moskiewskich hipermarketach już nie dziwi. Kraj Łukaszenki czerpie profity za sprawą tzw. reeksportu towarów unijnych, a władze Rosji przymykają oko.

Jednak brak gorgonzoli to problem mniejszości – klasy średniej z takich metropolii jak Moskwa czy Petersburg. Zdecydowana większość Rosjan i tak żyje z tego, co da im ojczysta ziemia w ogródkach przydomowych lub na tzw. daczach, czyli głównie z ziemniaków. Władza o tym wie.

Według urzędu statystycznego Rosstat od początku roku żywność podrożała w Rosji o 10 proc., a do końca roku ceny mogą jeszcze poszybować. Władze twierdzą, że ogółem inflacja wyniesie nie więcej niż 8 proc. w skali roku. Z sondażu socjologicznego Centrum im. Jurija Lewady z minionego tygodnia wynika, że dwie trzecie Rosjan już odczuło wzrost cen wskutek antysankcji Putina. Moi moskiewscy rozmówcy do nieustannych narzekań na drożyznę dorzucają teraz niezadowolenie z powodu deficytu produktów europejskich, uznawanych za jakościowe.

Jednak moskwianie zaraz dodają: „A co mamy zrobić?”. Nie mają wpływu na władze, nie wyjdą na ulice, aby protestować. Zresztą przeciw komu? Po pierwsze, za sytuację obwiniają Zachód. Po drugie, 73 proc. Rosjan pozytywnie ocenia wprowadzenie antysankcji, 60 proc. nadal uważa, że sprawy w kraju idą w dobrym kierunku, a poparcie dla Putina sięga 88 proc.

Socjolog Denis Wołkow z Centrum Lewady uważa, że w danych socjologicznych, w których ci sami ludzie odczuwają wzrost cen wskutek antysankcji i zarazem popierają ich wprowadzenie, jest jednak logika. Władze celowo wybrały embargo na import żywności unijnej i amerykańskiej, wiedząc, że to się spotka z pozytywną reakcją społeczeństwa, które w większości i tak nie kupuje francuskich czy włoskich serów.

– Rosjanie nie zagłębiają się w sprawy ekonomiczne, nie łączą antysankcji z sankcjami Zachodu, z upadkiem wartości rubla i kryzysem gospodarczym – tłumaczy Wołkow. – Ceny rosną, ale społeczeństwo spodziewało się tego. I ważne jest też dla niego, że Rosja odpowiedziała Zachodowi.

Tanieje ropa, dołuje rubel

Dla rosyjskiego państwa najbardziej uciążliwe są sankcje Unii i USA. Największy cios otrzymali najwięksi gracze, czyli koncerny Gazprom i Rosnieft. Ten pierwszy, monopolista gazowy, odcięty od zachodnich kredytów, nie ma za co budować gazociągu „Siła Syberii”, którym rosyjski gaz miałby popłynąć do Chin. Jego koszty szacowane są na 50 mld dolarów. Chińczycy do pomocy się nie kwapią, a dzięki spadającym cenom ropy już na starcie wynegocjowali tańszy gaz.

Z kolei gigant naftowy Rosnieft, również odcięty za sprawą sankcji od rynków finansowych, nie ma z czego spłacać długów, poprosił więc rząd o pożyczkę w wysokości prawie 50 mld dolarów. Opozycja i blogerzy kpią, że firmy, które korzystały z profitów, dzięki temu, że są blisko władzy, zarabiają podwójnie: dostają kolejne miliardy rubli pomocy za swoją lojalność.

Czarę goryczy w Rosji przelewa taniejąca na świecie ropa naftowa i spadek wartości rubla. Od maja ceny czarnego złota spadły o prawie jedną czwartą. Tymczasem budżet Rosji składa się w ponad połowie z zysku ze sprzedaży za granicą cennych kopalin.

Z kolei rubel tylko w pierwszym tygodniu listopada stracił na wartości 11 proc. W ciągu ostatnich pięciu miesięcy dewaluacja wyniosła ok. 30 proc. Wprawdzie ekonomiści twierdzą, że rubel słabnie już od lata 2011 r., za sprawą m.in. „przejadania” dochodów ze sprzedaży surowców. Jednak Rosję dopadł pech – na własne życzenie. Negatywne czynniki ekonomiczne nawarstwiły się z sankcjami, a do tego aneksja Krymu i wojna z Ukrainą doprowadziły do ucieczki inwestorów, z kapitałem szacowanym na ­100 mld dolarów.

Czy to już panika?

Bogatsi Rosjanie ruszyli więc do banków i kantorów. W październiku w Sbierbanku – kontrolowanym przez państwo największym rosyjskim banku – depozyty osób prywatnych w rublach skurczyły się o jeden procent (o 43,5 mld rubli, ok. 3,5 mld zł), natomiast depozyty w walutach wzrosły o 13 proc. Według analityków spadek wartości rubla doprowadza cały biznes do paniki, mimo że na ulicach tego nie widać.

– Rosjanie zaczynają rozumieć, że coś poszło nie tak, że przyjdzie im zapłacić za błędy władz. Jednak przyczyn kryzysu nie analizują. Z kolei upadek wartości rubla dotyczy raptem jednej czwartej społeczeństwa, ludzi posiadających walutę, jeżdżących za granicę i konsumujących zachodnie dobra – mówi Denis Wołkow z Centrum Lewady.

Stagnacja w Rosji zatem bez wątpienia jest, nie tylko w gospodarce, ale też w społeczeństwie. Nie ma jeszcze recesji, ale i to może się zmienić. Oficjalne prognozy wzrostu PKB na 2015 r. wynoszą już 0,0 procent.


TOMASZ KUŁAKOWSKI jest korespondentem Polsat News w Moskwie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2014