Rok 2015: czy Putin przetrwa

Jeśli założymy, że w Rosji zaczęła się właśnie agonia systemu stworzonego przez Władimira Putina, możemy przedstawić kilka scenariuszy dalszego rozwoju wydarzeń.

27.12.2014

Czyta się kilka minut

Na Kremlu, przed spotkaniem z oficerami armii rosyjskiej awansowanymi za udział w akcji zajęcia Krymu, 28 marca 2014 r. / Fot. Alexey Druzhinin / AFP / EAST NEWS
Na Kremlu, przed spotkaniem z oficerami armii rosyjskiej awansowanymi za udział w akcji zajęcia Krymu, 28 marca 2014 r. / Fot. Alexey Druzhinin / AFP / EAST NEWS

Wiceszef administracji Kremla Wiaczesław Wołodin uznał niedawno, że „bez Władimira Putina nie ma Rosji”. Na pierwszy rzut oka słowa te mogą wydać się mało poważne. Ale po pewnym zastanowieniu okazuje się, że jest w tym dużo racji: i na dobre – i na złe.

Putin jest dziś w najtrudniejszym momencie swych 15-letnich już rządów. Filary, na których dotąd opierała się jego władza, kruszą się i mogą nie unieść konstrukcji, którą postawiono na nich w ostatnich latach. Wszystko wskazuje, że obecne problemy będą się pogłębiać, i że wyraźniej stawiane będzie pytanie o przyszłość rosyjskiego reżimu politycznego. A wraz z nim – samej Rosji.

Zagrożenie śmiertelne

Gdyby w najkrótszy sposób przedstawić główną tajemnicę sukcesu Putina, wyglądałaby ona następująco: rok 2000 – 27 dolarów za baryłkę ropy; rok 2013 – 107 dolarów.

To właśnie rosnące w ekspresowym tempie dochody naftowe stały się podstawą stabilizacji politycznej i gospodarczej Rosji. Po burzliwych latach 90. XX w., zwanych „drugą smutą” (tj. czasem chaosu i anarchii, na podobieństwo tego z początku XVII w.), społeczeństwo mogło odetchnąć i zaczęło się szybko bogacić. Wraz ze wzrostem wartości baryłki ropy i wielkości produkcji tego surowca (o ponad 60 proc.) rosło poparcie dla Putina.

Dziś sektor energetyczny zapewnia połowę dochodów budżetowych Rosji i generuje dwie trzecie jej eksportu. Ale negatywnym skutkiem tego trendu jest uzależnienie budżetu od ceny ropy na poziomie 100 dolarów za baryłkę. Bez tego nie można utrzymać rozdętych wydatków socjalnych, pod znakiem zapytania stoi też program modernizacji armii – i w istocie wszystkie główne projekty państwowe.

Trwający od lata 2014 r. szybki spadek ceny ropy jest więc śmiertelnym zagrożeniem dla putinowskiej Rosji. Przy cenach z połowy grudnia 2014 r. – ok. 65–70 dolarów – pojawia się dziura budżetowa, której nie da się załatać innymi dochodami, bo ich zwyczajnie nie ma. A prognozy rynku naftowego są dla Moskwy niekorzystne.

Wprawdzie przewidywanie cen surowców jest jak wróżenie z fusów, ale i tak wszyscy próbują. Bank Światowy prognozuje więc, że w 2015 r. średnia cena wyniesie 78 dolarów za baryłkę, a w 2016 r. utrzyma się poniżej 80 dolarów. Bardziej pesymistyczny (dla Kremla) jest bank inwestycyjny Merrill Lynch: jego analitycy przewidują 60 dolarów przez najbliższe dwa lata.

Jeśli tak będzie, Rosję czekają problemy bardziej niż poważne. Wysoka cena ropy była jedną z przyczyn sukcesu rządów Putina. Teraz jej szybki spadek może przyczynić się do jego upadku.

Kryzys rubla i stagnacja

Pierwszą ofiarą niskich cen ropy jest rosyjska waluta, której wartość spadła o około 60 proc. w ciągu ostatnich trzech miesięcy (licząc do połowy grudnia). Tymczasem powtarzany często argument, że Rosja ma przecież „poduszkę bezpieczeństwa” w postaci 370 mld dolarów rezerw, jest tylko w części prawdziwy. Po pierwsze, część tych pieniędzy (ok. 100 mld dolarów) ulokowano m.in. w akcjach rosyjskich firm. Po drugie, same rosyjskie firmy są zadłużone na ponad 500 mld dolarów, z czego 130 mld muszą spłacić w ciągu najbliższego roku. Znalezienie tych pieniędzy na światowych rynkach nie byłoby problemem – gdyby nie to, że zachodnie sankcje, nałożone w odpowiedzi na rosyjskie działania na Ukrainie, znacząco ograniczyły dostęp rosyjskich firm do międzynarodowych kredytów.

Poza tym problemy gospodarcze nie zaczęły się wraz ze spadkiem cen ropy. Już wcześniej widać było, że gospodarka mocno zwalnia. Wszystko wskazuje, że wyczerpały się źródła wzrostu gospodarczego Rosji, a putinowski model ekonomiczny wszedł w fazę stagnacji, z której już nie wyjdzie – chyba że dojdzie do głębokich reform.

Jednak obecny reżim raczej nie jest do tych reform zdolny. Wprawdzie podczas wystąpienia przed Zgromadzeniem Federalnym na początku grudnia 2014 r. Putin obiecał, że skończy się nękanie małego i średniego biznesu przez różne żądne łapówek inspekcje, i zapowiedział amnestię dla kapitału, który wróci do Rosji. Ale sądząc już tylko po nietęgich minach większości słuchaczy (tj. ludzi rządzących Rosją), mało kto wierzy w zmiany. Tymczasem kapitał ucieka w tempie wcześniej nieznanym: od początku 2014 r. do połowy grudnia z kraju wypłynęło 128 mld dolarów.

Z trudem maskowana w trakcie tego wystąpienia niepewność siebie Putina – rzecz u niego rzadko spotykana – może sugerować, że władze nie są gotowe, by adekwatnie ocenić skalę stojących przed Rosją wyzwań.

Energetyczne fiasko

Wraz z kurczącymi się zasobami gospodarczymi rośnie pole dla konfliktów w elicie rządzącej, która nigdy nie była monolitem. Zmniejszają się bowiem źródła dochodów, a tym samym mniejsze są możliwości, by kraść na wielką skalę – bo coraz mniej można ukraść. Już widać, że w związku ze spadkiem kursu rubla i ceną ropy zaczęła się rywalizacja największych koncernów – i stojących za nimi grup politycznych – o dostęp do państwowych pieniędzy.

I tak do Funduszu Dobrobytu Narodowego, który zgromadził ok. 80 mld dolarów, ustawiła się kolejka firm proszących o kredyt. Są w niej Rosnieft, Novatek czy Gazprom. Pierwszą firmą, której wniosek rozpatrzono pozytywnie, jest Novatek – właśnie otrzymał 3 mld dolarów. Największym akcjonariuszem tej firmy jest Giennadij Timczenko, stary znajomy Putina. Na razie z kwitkiem odprawiono Rosnieft, który chce (ni mniej, ni więcej) ponad 30 mld dolarów. Na czele tej firmy stoi inny przyboczny rosyjskiego prezydenta, Igor Sieczin. Silnie zadłużone giganty energetyczne proszą więc Kreml o pomoc, a Kreml za często odmawiać nie może, bo podważyłby fundamenty modelu gospodarczego, który budował przez ostatnie lata.

Widać, że koncepcja Rosji jako mocarstwa energetycznego poniosła fiasko. Wartość koncernu Rosnieft (produkuje on ponad 40 proc. rosyjskiej ropy) wynosi 50 mld dolarów i jest o 5 mld dolarów niższa niż suma, którą ta firma wydała w 2013 r. na zakup innego koncernu naftowego, TNK-BP. Wartość Gazpromu (wydobywa on 2/3 rosyjskiego gazu) sięga 60 mld dolarów, choć jego szef, niezmienny od 13 lat, obiecywał kiedyś, że „niebawem” sięgnie... biliona dolarów. Łączna wartość wszystkich rosyjskich firm energetycznych jest trzykrotnie niższa od wartości firmy Apple (700 mld dolarów na koniec listopada). Jeśli to nie kryzys, to co nim jest?

Jakie będą skutki pogarszającej się sytuacji rosyjskich firm dla stabilności politycznej? Pytanie jest zasadne, bo władza i biznes są w Rosji silnie zrośnięte. A w sytuacji, gdy pieniędzy do podziału jest mniej, konflikty będą nieuchronne. Ich zapowiedź już widać: we wrześniu aresztowany został Władimir Jewtuszenkow – miliarder i właściciel koncernu naftowego Basznieft. Choć nie jest jasne, co było realną przyczyną aresztu, to można sądzić, że była nią też chęć Kremla zdyscyplinowania elity wobec zachodnich sankcji. A działo się to jeszcze przed ostrym spadkiem ceny ropy.

Ludzie (jeszcze) pod kontrolą

Na razie – mimo wzrostu cen żywności i rekordowego spadku kursu dolara (w tej walucie Rosjanie tradycyjnie trzymają oszczędności) – społeczeństwo nie okazuje oznak większego niezadowolenia. Wynika to głównie z trwającej wciąż masowej euforii po przyłączeniu Krymu i niezwykle skutecznej kampanii medialnej, która przekonuje obywateli, że sytuacja gospodarcza jest pod kontrolą, a za większość problemów odpowiedzialny jest Zachód. Dobrze widoczne było to w grudniowym orędziu Putina, gdy mówił o „sakralnym” znaczeniu Krymu dla Rosjan i przedstawiał wizję kraju jako oblężonej przez Zachód twierdzy.

Takie argumenty trafiają do umysłów, utrzymując stan ciągłej mobilizacji. Rosyjskie stacje telewizyjne stały się w 2014 r. kluczowym instrumentem władz, a ton ich przekazu, coraz bardziej agresywny, sprawia wrażenie, jakby Rosja była w stanie wojny. A że czas wojny wymaga praw wojennych, nic dziwnego, iż Kreml wziął się za resztki wolnych mediów. We wrześniu 2014 r. Duma przyjęła – szybko i bez wcześniejszych zapowiedzi – ustawę o ograniczeniu udziału akcjonariuszy zagranicznych w mediach w Rosji do 20 proc. Jedną z ofiar będzie dziennik „Wiedomosti” (własność „Financial Times”, „Wall Street Journal” i fińskiej „Sanoma”), który regularnie przypomina władzom o niewygodnych sprawach. Ostatnio zauważył, że pojawiła się obszerna „szara strefa prawna”, związana z udziałem rosyjskich obywateli w działaniach wojennych na terenie Ukrainy, czego przecież prawo zakazuje.

Ale euforia i społeczna mobilizacja nieuchronnie zaczną się wyczerpywać, wraz z pogarszaniem się sytuacji gospodarczej. Wtedy Rosjanie być może zaczną zadawać pytania niewygodne dla władz i kwestionować obrazki widziane w telewizji. W końcu zaledwie dwa lata przed ukraińskim Majdanem miały miejsce największe w historii putinowskiej Rosji protesty przeciw władzom: na moskiewskim placu Błotnym zgromadziło się wtedy kilkadziesiąt tysięcy ludzi, potwierdzając, że istnieje niemały elektorat protestu.

Zatem, mimo obecnej skuteczności propagandy, nastroje opozycyjne raczej będą narastać, a możliwości reżimu, by je skanalizować, będą coraz mniejsze. Tym bardziej że nawet w warunkach obecnego, ponad 80-procentowego poparcia dla Putina, więcej niż trzy czwarte Rosjan uważa, że władze są skorumpowane. Pytanie: jak długo jeszcze ten paradoks może się utrzymać?

„Rosja to ja”

Co dalej? Czy Putin przetrwa?

Prognozowanie przyszłości Rosji zawsze było trudniejsze niż gdziekolwiek indziej. „Nie wiem, jak można przewidzieć przyszłość kraju przy późnym Putinie – pisała niedawno Lilia Szewcowa, jedna z najbardziej wnikliwych ekspertek. – Wydaje mi się, że ta przyszłość już jest w teraźniejszości i nic dobrego przewidzieć nie możemy”.

Szukając odpowiedzi na pytanie o ewolucję Rosji, trzeba mieć na uwadze przede wszystkim naturę jej władzy. Federacja Rosyjska to jedyny kraj w Europie, gdzie po 1991 r. ani razu nie doszło do zmiany władzy w wyniku woli społeczeństwa. Podmiotem decydującym są tutaj wyłącznie elity rządzące.

Reżim rosyjski pozostaje silnie scentralizowany, zorientowany na jednego człowieka, który samodzielnie podejmuje kluczowe decyzje (co najwyżej przy niektórych sprawach konsultuje się prawdopodobnie z zainteresowanymi grupami w strukturach władzy).

W takim modelu społeczeństwo nie tylko nie jest podmiotem politycznym, ale traktowane jest jako zbyt niedojrzałe dla spontanicznych decyzji wyborczych – czyli takich, które nie zostały wcześniej zatwierdzone przez wąską elitę.

Stworzony przez Putina system nie potrzebuje więc ani aktywnego społeczeństwa, ani niezależnych instytucji państwowych, potencjalnie mogących być zagrożeniem dla lidera. Taki system działa w warunkach konsensu elity, która ma siłę i instrumenty, by narzucić go społeczeństwu. Z kolei obywatele akceptują taki układ w zamian za gwarancje socjalne, przy utrzymywaniu pewnego poziomu życia. Wiaczesław Wołodin miał rację: w warunkach obecnego systemu politycznego Putin mógłby powiedzieć: „Rosja to ja”.

Największym wyzwaniem dla tego systemu nie jest sukcesja władzy – bo ten problem na najbliższe lata udało się załatwić – ale możliwość jego rozregulowania w wyniku pojawienia się niekorzystnych warunków wewnętrznych (w tym gospodarczych) i zewnętrznych.

Wszystko wskazuje, że z takim stanem rzeczy mamy dziś do czynienia.

Gospodarka weszła w okres systemowej stagnacji i (zapewne) poważnego i długiego kryzysu; niskie ceny ropy są tego tylko jedną, choć główną przyczyną. Stosunki post-krymskiej Rosji z Zachodem są w najgorszym kryzysie od końca „zimnej wojny” – i nic, jak na razie, nie wskazuje, by mogły z niego szybko wyjść.

Odgórna liberalizacja?

Jeśli założymy, że w Rosji zaczęła się agonia reżimu, można przedstawić co najmniej cztery scenariusze dalszego rozwoju wydarzeń.

Pierwszy jest najbardziej optymistyczny: zakłada, że obecne trudności wewnętrzne będą się tylko pogłębiać i doprowadzą do zmiany władzy. Według najbardziej popularnej ostatnio rosyjskiej anegdoty rok 2015 będzie stał pod znakiem „3 x 63”: Putin skończy 63 lata, dolar wzrośnie do 63 rubli, a cena ropy wyniesie 63 dolary za baryłkę. Jeszcze w połowie grudnia 2014 r. okazało się, że rzeczywistość przerosła anegdotę, bo dolar przez kilka dni wymieniany był za niemal 80 rubli, a baryłka ropy spadła poniżej 60 dolarów.

W takich warunkach – nawet przy coraz bardziej agresywnej propagandzie – Kreml będzie miał coraz większe trudności, by utrzymać mobilizację społeczną. Rosjanie zaczną manifestować swą frustrację ze spadku poziomu życia – i plac Błotny powtórzy się, w dużo większych rozmiarach. W elicie rządzącej zacznie się ferment, bo kolejne jej grupy będą niezadowolone z sytuacji, w tym ze spadku możliwości zarabiania i rosnącej niepewności co do przyszłości.

Efektem tego będzie wymuszona rezygnacja Putina z rządów (sposób tej rezygnacji to kwestia drugorzędna) w zamian za gwarancje bezpieczeństwa, czego z kolei skutkiem będzie stopniowa, ale kontrolowana liberalizacja rosyjskiej polityki. Dla uwiarygodnienia tego do nowego rządu zostaną zaproszeni politycy dobrze widziani na Zachodzie, jak Aleksiej Kudrin.

Trwanie za wszelką cenę?

Drugi scenariusz zakłada, że mimo rosnących problemów reżim putinowski wybierze trwanie bez liczenia się z kosztami i jeszcze bardziej przykręci śrubę społeczeństwu, pacyfikując nastroje protestu w elicie.

Wedle tego scenariusza po nieudanych próbach poprawy sytuacji gospodarczej Kreml zostanie zmuszony do odciągnięcia uwagi Rosjan od problemów bytowych. Najlepszym sposobem dla nowej mobilizacji społeczeństwa pod hasłami patriotycznymi i dla konsolidacji wokół władz jest zaś nowa wojna. Dojdzie więc do eskalacji konfliktu na Ukrainie, w który Moskwa zaangażuje się z nową siłą i znacznie bardziej otwarcie. W takim scenariuszu możliwe jest rozlanie się konfliktu poza ramy rosyjsko-ukraińskie. Rezultatem tego będzie przedłużenie trwania reżimu putinowskiego, przy wszystkich tego negatywnych kosztach dla Rosji – i dla świata.

System tak, Putin nie?

Według kolejnego scenariusza elity rządzące podejmą pragmatyczną decyzję o pozbyciu się Putina – jako zbytniego już balastu – ale zmianie lidera nie będzie towarzyszyć zmiana systemu. System dokona więc jedynie niewielkiego „resetu”, lecz w dalszym ciągu będzie działać w ramach stworzonych przez Putina.

Za takim scenariuszem przemawia duża reprezentacja kręgów wywodzących się ze służb specjalnych i z organów siłowych w elicie władzy. To ludzie o określonym światopoglądzie i widzeniu świata. Putin jest tylko emanacją tych kręgów. A skoro rządzą one Rosją, to dlaczego miałyby coś zmieniać – poza nazwiskiem lidera?

W takim scenariuszu na pewien czas dojdzie do poprawy stosunków z Zachodem i być może do zamrożenia na dłużej konfliktu na wschodzie Ukrainy. Ale nic nie zmieni się w gospodarce – Rosja będzie nadal niezdolna do modernizacji – ani też w polityce wewnętrznej, gdzie jedynym decydentem będzie ciągle Kreml.

Jak Breżniew?

Jest też scenariusz czwarty, najbardziej pozytywny dla samego Putina.

Zakłada on pokonanie obecnych problemów, czemu towarzyszyłyby powrót cen ropy do 90-100 dolarów za baryłkę i pewna poprawa stosunków z Zachodem. I właściwie nie jest to wykluczone – bo choć obecne tendencje na rynku naftowym są dla Rosji niekorzystne, to nikt nie umie powiedzieć, ile będzie kosztować ropa za pół roku.

Ale nawet w wypadku utrzymania wcześniejszego poziomu dochodów z surowców Putin nie będzie w stanie modernizować Rosji. Rzeczywista modernizacja podkopałaby bowiem fundamenty jego systemu. System będzie więc trwał, ale w zastoju. Społeczeństwo utrzymywane będzie pod kontrolą, a elita zachowa wystarczający dla utrzymania stabilności politycznej stopień konsensu wewnętrznego.

W takim scenariuszu w 2018 r. Putin zostanie wybrany na czwartą kadencję (właściwie piątą, jeśli doliczyć „wirtualną” prezydenturę Dmitrija Miedwiediewa, gdy obecny prezydent de facto rządził krajem jako premier), a Rosja będzie coraz bardziej przypominać Związek Sowiecki z okresu Breżniewa: będzie coraz bardziej zacofana i będzie skrywać porażki przez zmasowaną propagandę (kluczową różnicą z okresem sowieckim będzie rosnące uzależnienie Rosji od Chin; ale to temat na osobną opowieść).

Pół na pół

Rzecz jasna te scenariusze nie wyczerpują wszystkich możliwości. Przewidywanie przyszłości to w ogóle niewdzięczne zajęcie, a szczególnie wobec Rosji. Jednak nawet zwykle ostrożny Michaił Chodorkowski – były szef koncernu Jukos i były więzień stanu – zgłosił się już do bycia „premierem tymczasowego rządu” po tym, jak na Kremlu odbędzie się przewrót pałacowy. Chodorkowski uważa, że jest 50-procentowa możliwość, iż Putin nie doczeka do końca kadencji.

Chodorkowski świetnie rozumie, jak funkcjonuje rosyjski system władzy, bo przez wiele lat sam go współtworzył. Dziś radzi Putinowi, by dobrowolnie oddał władzę, gdyż „jest to dla niego mniejsze ryzyko, jeśli chce on żyć długo”. Na razie były szef Jukosu mieszka w Zurychu. Rzekomo blisko miejsca, gdzie mieszkał Lenin przed swoim powrotem do Rosji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2015