Sprawdzam

Mój niezmiennie seksistowski i patriarchalny Kościół przed synodem znów przemawia do mnie pięknymi frazami o słuchaniu i wspólnym kroczeniu. Dlaczego miałybyśmy w to uwierzyć?

04.10.2021

Czyta się kilka minut

Plac św. Piotra w Watykanie podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański, 26 lipca 2020 r. / RICCARDO DE LUCA / AP / EAST NEWS
Plac św. Piotra w Watykanie podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański, 26 lipca 2020 r. / RICCARDO DE LUCA / AP / EAST NEWS

To, że na konferencji ­ogłaszającej dokument przygotowujący synod dziennikarze sami z siebie zadają pytanie o rolę kobiet w tym procesie, jest pewnie sukcesem kobiecych protestów ostatnich lat. W końcu protest z 2018 r. trafił na szpalty „New York Timesa”, nie bez powodu kojarząc się z sufrażystkami, a jego hasłem było „Prawo głosu dla katoliczek”. Protestujące nie tylko stały pod wejściem na synod, zgarniane przez policję, ale też podpisywały petycję. W tej samej sprawie próbowały zadziałać zakony męskie i żeńskie. Na kolejnym synodzie na placu św. Piotra stawiły się szwajcarskie benedyktynki z tym samym hasłem. Co synod, to powraca pytanie: czy kobiety będą miały głos?

Pytanie wraca słusznie, należy jednak przypomnieć, o których i o ilu kobietach faktycznie mówimy. Postulaty prawa głosu dla katoliczek dotyczą 20 wyższych przełożonych zakonów żeńskich, które biorą udział w synodzie obok kilkuset biskupów. Prawdę mówiąc, gdy po raz pierwszy szykowałyśmy demonstrację w tej sprawie, byłam przekonana, że to mała, symboliczna zmiana w zasięgu ręki. Uważałam, że konieczność naprawy rażącej niesprawiedliwości jest zbyt oczywista, by trwało to długo. Kobietom zaś przyda się choć takie zwycięstwo. Symboliczne, bo przecież te przełożone zakonne niekoniecznie staną się rzeczniczkami kobiecej sprawy i cokolwiek na rzecz kobiet zdziałają. Po prostu należy im się to. Więcej: danie im prawa głosu należy się nam wszystkim.

To, że w odróżnieniu od przedstawicieli zakonów męskich nie mają one na synodzie głosu nad końcowym dokumentem, jest jawną niesprawiedliwością. Członkiń zakonów żeńskich jest na świecie o jakieś 300 tys. więcej niż zakonników i księży, działają w różnych przestrzeniach, wobec czego pozbawiając siostry zakonne prawa głosu nad dokumentem synodalnym wyklucza się ich doświadczenie i rozeznanie w życiu Kościoła i w świecie. Co sprawia, że wszyscy stajemy się ubożsi, bo już wielokrotnie udowadniano, że lepiej kierowane są organizacje zarządzane przez bardziej zróżnicowane i reprezentatywne grono. Kościół sam odbiera sobie taką szansę.

Déja vu

Temat niesprawiedliwości, jaką jest brak głosu dla reprezentantek sióstr zakonnych na synodzie, nie jest nowy. Instytucję synodu biskupów odnowiono na Soborze Watykańskim II. Pierwszy synod odbył się w 1967 r., a na drugi w 1971 r. zaproszono cztery kobiety, w tym znane z soboru świeckie audytorki Barbarę Ward i Pilar Bellosillo oraz dwie siostry zakonne. Tematem obrad była sprawiedliwość na świecie i urzędowe kapłaństwo posługi w Kościele. Już wtedy rozmawiano o powierzaniu świeckim funkcji, do których nie są potrzebne święcenia, a biskup Valfredo Tepe z Ilhéus w Brazylii mówił: „Posługa świeckich i zakonnic w Kościele – coś, co może podkreślić, jak ważne są w Kościele kobiety – w Brazylii nie jest hipotetyczną przyszłością, ale funkcjonującą rzeczywistością. I to nie tylko ze względu na brak księży. To okazja, by Brazylia pokazała całemu Kościołowi bogactwo wiary”.

Na tym samym synodzie patriarcha Antiochii Maximos V Hakim apelował o zmianę stosunku Kościoła do kobiet: „Niech nie wydarzy się znów to, co zdarza się tak często: że Kościół jest bardziej powolny niż rządy. Przeciwnie, powinno być naszym obowiązkiem działać prorocko”. I proponował przełożenie tego na praktykę: „Spędziliśmy połowę synodu rozmawiając o księżach, podczas gdy siostry zakonne są od nich dziesięć razy liczniejsze. Jeśli stwarzają dziesięć razy mniej problemów, czy powinniśmy nadal je zaniedbywać? Czemu następny synod nie mógłby zająć się miejscem kobiet w Kościele dziś i rolą zakonnic w diecezjach, kurii rzymskiej, na synodach i w innych kościelnych urzędach? Kiedyś kobiety ogłosiły dobrą nowinę Piotrowi. Gdybyśmy dziś ich posłuchali, może też miałyby nam coś do powiedzenia”.


NIEWIASTA NIENIEWIEŚCIA

AGNIESZKA PISKOZUB-PIWOSZ: Świat, w którym słychać sprzeciw wobec wpisywania kobiet w ramy męskich fantazji i żądań, to także świat, w którym możemy na nowo odkryć Maryję.


Brzmi postępowo? Od tego czasu minęło pół wieku, a zmieniło się niewiele. Prowadzimy jakąś dziwnie spiralną rozmowę, w której tematy i postulaty pojawiają się, by jednak nie zyskać rozwiązania i powrócić za kilkadziesiąt lat w aurze nowości. Znów biskupi z Brazylii mówią nam na synodzie o Amazonii, że duszpasterska praca kobiet to fakt. Znów niby mamy zająć się posługami kobiet. Czas mija, nie dzieje się nic. „Czy wszystkie te nowe posługi będą zarezerwowane dla mężczyzn? – pytał w 1971 r. kard. ­George Flahiff z Kanady. – Nie spełniamy swojego obowiązku wobec ponad połowy członków Kościoła, jeśli nawet nie wspominamy tego tematu”. Tak zostało. Obowiązek biskupów do dziś pozostał niespełniony. Pytanie tylko, czy jest to uparte niesłuchanie kobiet czy też Ducha Świętego.

Od tamtej pory synody odbywały się co cztery lata, z symbolicznym jedynie udziałem kobiet. To dlatego w październiku 1994 r., gdy zebrał się synod biskupów, by rozmawiać o życiu konsekrowanym, pod bazyliką św. Piotra stanęły zakonnice z transparentem: „Spotykają się, by rozmawiać o nas bez nas”. Choć protest zorganizowała niewielka, radykalna w poglądach grupa National Coalition of American Nuns, to w swoim niezadowoleniu nie były same. Ponad 425 ­przełożonych zgromadzeń żeńskich odpowiedziało na ankietę przeprowadzoną w związku z synodem przez Międzynarodową Unię Wyższych Przełożonych Zakonnych. Jej wyniki unia opublikowała w swoim biuletynie. Jedyne, czego się doczekały, to wydana dwa lata później przez Jana Pawła II adhortacja „Vita consecrata”, w której mogły ­przeczytać, że należy pilnie podjąć kroki zmierzające do włączenia kobiet w procesy decyzyjne w Kościele, szczególnie w sytuacjach, gdy dotyczą one ich samych. Rzecz jasna, mowa też o specjalnym miejscu kobiet, zwłaszcza w obszarach związanych z tradycyjnie ­kobiecymi rolami i w promowaniu nowego feminizmu, który uniknie pokusy naśladowania modeli męskiej dominacji.

Przypominam to wszystko, by podkreślić, że to, co można ładnymi słowami powiedzieć, już kiedyś zostało powiedziane. Bez skutku. Jedyne, co teraz wydaje się interesujące i mogące przynieść realną zmianę, to działania, które odmienią miejsce kobiet w Kościele. I na jego synodach.

Paląca niesprawiedliwość

Temat głosu kobiet na synodzie ożył wraz z synodalnym ożywieniem pontyfikatu Franciszka. Gdy z pierwszego synodu zwołanego przez tego papieża biskupi wracali wyraźnie podekscytowani możliwością szczerej rozmowy, zaczęło się wydawać, że synody zaczną być przestrzenią realnej dyskusji o Kościele. Stąd dla grupy reformatorów temat udziału kobiet i ich wpływu na kształt ostatecznego dokumentu zaczął mieć większe znaczenie.

Staraniom tym niezmiennie towarzyszyła odpowiedź, że jest to synod biskupów i stąd głosować mogą tylko biskupi i zaproszeni do tego inni ordynowani reprezentanci zakonów. Nikt nie odpowiedział, czemu akurat głos prezbiterów, którzy są przełożonymi zakonnymi, może być zrównany z głosem wydelegowanych na synod biskupów. Czasem zdaje się, że nad składem nikt nie panuje, tak długo, jak delegaci noszą sutanny. I póki kobiety nie mówią: sprawdzam.

Temat stał się jeszcze bardziej żywy i jednocześnie paląco niesprawiedliwy, gdy okazało się, że prawo głosu na synodzie dostali przełożeni męskich zakonów, którzy nie maja święceń prezbiteratu. Na synodzie o małżeństwie i rodzinie głosu udzielono bratu zakonnemu, który reprezentował tam swoje zgromadzenie. Na synodzie o młodych i powołaniu już dwóch braci zakonnych miało prawo głosu, ale siostry wciąż nie. Przypomnijmy, bracia zakonni nie mają święceń kapłańskich i podobnie jak siostry zakonne mają status osób świeckich. Te przypadki obnażają seksizm systemu: o możliwości głosowania na synodzie ostatecznie decyduje nie pozycja w Kościele, a nawet nie ordynacja, ale płeć biologiczna. Jak wiadomo, ta w rozeznawaniu sytuacji Kościoła we współczesnym świecie ma kluczowe znaczenie.

Pytany przed synodem o Amazonii, dlaczego brat zakonny może głosować, a dwadzieścia sióstr zakonnych reprezentujących żeńskie zgromadzenia nie, sekretarz generalny synodu, kard. ­Lorenzo Baldisseri, powiedział, że zasadniczo prawo głosu jest zarezerwowane dla duchownych, jednak dopuszczenie do głosu brata zakonnego było osobistą decyzją papieża Franciszka. Mowa o decyzji papieża, który wzywa do włączenia kobiet, a synod nazywa narzędziem wypowiadania się całego ludu Bożego!

Okazało się zatem, że fundamentalnym kryterium dającym prawo głosu na synodzie jest rodzaj genitaliów, a nie sakra biskupia czy święcenia prezbiteratu.

Strukturalny seksizm

Zatrzymajmy się na chwilę i by aż tak się temu wszystkiemu nie dziwić, przypomnijmy smutną i dość oczywistą prawdę: historia Kościoła jest historią seksizmu. Wciąż nie przejęliśmy się tym wystarczająco głęboko, skoro nie widzimy, że nasz sposób sprawowania władzy i bycia Kościołem jest nim naznaczony. Wciąż nie przejęliśmy się z pewnością na tyle, by wyciągnąć wnioski i coś zmienić. Stąd fakt, że kryterium dostępu do współkształtowania Kościoła stanowi swoiście rozumiana „teologia ciała”, może nie powinien nas dziwić, ale z pewnością nie powinniśmy o tym zapominać.

Amerykański magazyn katolicki „America” poprosił niedawno dwie ekspertki, by odpowiedziały na esej kard. Avery’ego Dullesa na temat kapłaństwa kobiet, który ukazał się na ich łamach przed 25 laty. W swojej odpowiedzi Julia Brumbaugh przypomina stwierdzenie Yves’a Congara OP, że można potępić fałszywą odpowiedź, ale nie prawdziwe pytanie, i dodaje od siebie: „Czy pytanie o pełną partycypację kobiet w Kościele znalazło prawdziwą odpowiedź? Czy zostało usłyszane w swoich wielu wymiarach?”.

Pytanie o głosy kobiet na synodzie jest częścią właśnie tego wielowymiarowego pytania, które kobiety zadają, a nawet wykrzykują swojej wspólnocie. Brumbaugh tłumaczy, że na powierzchni zadajemy pytanie o ordynację kobiet i na nie tak czy inaczej odpowiadamy. Ale dziś zadajemy je w kontekście uznania pełnej ludzkiej godności kobiet i ich udziału w życiu, podczas gdy odpowiedzi pochodzą z systemu, który jej nie uznawał i uważał kobiety za podległe. Systemu, który naznaczył naszą teologię i tradycję tak głęboko, że seksizmu i patriarchatu nie możemy rozpatrywać jako czegoś zewnętrznego. Wypomina Dullesowi, że potępiał patriarchat, ale nie doceniał, jak głęboko ten spenetrował kościelną tradycję i teologię.

Dodam już od siebie, że nasze współczesne odpowiedzi na to wielkie pytanie też pochodzą właśnie z takiego systemu i udzielane są przez struktury i ciała (czy to kurię rzymską, czy uczących na katolickich uczelniach teologów, czy watykańskie komisje teologiczne), których istnienie i prawo wypowiedzi uzasadnia ten sam patriarchalny system. Czy dziwi nas jeszcze, że tak łatwo przychodzi Kościołowi uzasadnianie wykluczenia kobiet, którego dokonuje?

W tym kontekście pytanie o głosy kobiet na synodzie to mała potyczka. Mały człon wielowymiarowego pytania o to, czy Kościół katolicki potrafi uznać równość kobiet i mężczyzn i nadać jej praktyczny wymiar. Czy jest w stanie szczerze i krytycznie czytać własną, przesiąkniętą seksizmem teologię i ją zmienić?

Piękne frazy

Teraz ponoć czeka nas zupełnie inny synod. Po pierwsze, duży nacisk położono na proces namysłu i rozeznawania w Kościołach lokalnych, którego spotkanie ­ biskupów w Rzymie ma być tylko zwieńczeniem. Na ten namysł przed spotkaniem mamy wszyscy dwa lata. To niestety pozwala na pytanie o udział kobiet w synodzie odpowiadać, że będą mogły uczestniczyć w tych lokalnych konsultacjach. A że jestem z Polski, to pozwalam sobie mieć duże wątpliwości, czy ktokolwiek przeprowadzi tu partycypacyjny proces, a potem rzetelnie przedstawi jego wnioski już na synodzie. I że będzie to proces, który włączy też wyalienowanych i niezadowolonych, a nie tylko pupili swoich biskupów. Podobne pytania zadają kobiety z innych części świata. Bo czemu mamy wierzyć, że nasi, na co dzień nierozumiejący kobiecych postulatów hierarchowie rzetelnie zrecenzują nasze głosy, że w ogóle się w nie wsłuchają?

Ten inny synod ma się zająć paradoksalnie właśnie synodalnością Kościoła, czyli tym, jak w mniej scentralizowany sposób moglibyśmy być ludem Bożym. „To właśnie droga synodalności jest tym, czego Bóg oczekuje od Kościoła w trzecim tysiącleciu” – powtarza dokument za papieżem Franciszkiem. Dokument przygotowawczy synodu zapewnia, że nie chodzi o jednorazowe doświadczenie synodalności, ale o szansę, by cały lud Boży rozeznawał razem, którędy podążać ku staniu się bardziej synodalnym Kościołem w dłuższej perspektywie. Słuchać, jako cały lud Boży, co Duch Święty mówi Kościołowi poprzez Pismo, Tradycję, każdego z nas, tych na marginesach, poprzez znaki czasu. Wspaniale, tylko zarówno my sami, jak i znak czasu w postaci równo­uprawnienia kobiet mówią do Kościoła od półwiecza. Serio trzeba jakichś diecezjalnych konsultacji według synodalnej instrukcji, żeby to usłyszeć?

No dobrze, kawałek mnie właściwie chce dać się ponieść nadziei, że to coś zmieni, ale mój bullshit detector każe powstrzymać entuzjazm. Czy te piękne frazy o słuchaniu i wspólnym kroczeniu mówi do mnie mój niezmiennie seksistowski i patriarchalny Kościół, który wciąż nie jest w stanie dać prawa głosu na synodzie dwudziestu zakonnicom tylko dlatego, że nie mają penisów?

„Jest jasne – zapewnia dokument – że celem tego synodu nie jest wyprodukowanie kolejnych dokumentów. Raczej zainspirowanie ludzi, by wyobrazili sobie Kościół, do bycia którym jesteśmy powołani. Pragnie sprawić, by ludzkie nadzieje rozkwitły, stymulować zaufanie, zagoić rany, zadzierzgnąć nowe i głębsze relacje, uczyć się od siebie nawzajem, budować mosty, oświecać umysły, rozgrzewać serca, odzyskiwać siły w rękach dla naszej wspólnej misji”. Wszystko to brzmi pięknie, jakby wyszło spod ręki ­copywriterskiej agencji teologicznej, ale... ale mówimy o synodzie Kościoła, który znamy. Kościoła, którego nieprzejrzyste struktury doprowadzają do przestępstw i ich krycia. Który oparty jest na systemowym seksizmie, i w którym władzę dzierży mniej niż promil ochrzczonych, bo... tak ponoć ustaliliśmy wieki temu. Chętnie powymieniam się snami na temat Kościoła, jakim moglibyśmy być, ale w moich marzeniach jest to Kościół tak radykalnie inny, że nikt nie chce ich słuchać. Kościół równych sobie kobiet i mężczyzn to bowiem marzenie, które musiałoby zburzyć to, co jest.

Znam to: słuchanie, dialog, uczenie się od siebie nawzajem, budowanie zaufania, mostów i głębszych relacji. Znam, bo stałam już pod wejściem na synod, wołając o głosy dla kobiet, mijana obojętnie przez ojców synodalnych i ściągana z placu przez rzymską policję. Jakoś nikt tam nie chciał uczyć się od tych z marginesu i czytać znaków czasu. Więc w ramach tej rozkosznej wymiany marzeń i myśli powiem jedno: dajcie coś konkretnego, prawdziwą zmianę, choćby małą, jako gest dobrej woli, albo nie zawracajcie głowy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2021