Śpiewająca siostra

Występ zakonnicy w popularnym programie rozrywkowym podzielił katolicką opinię publiczną jak rzadko kiedy. Jedni apelują, by klasztor nie stał się „cmentarzem talentów”, inni – przypominają o konieczności „porzucenia świata”.

24.03.2014

Czyta się kilka minut

Fragmenty programu „The Voice of Italy”, w którym wzięła udział siostra Cristina Scuccia. / Fot. RAI DUO / YOUTUBE
Fragmenty programu „The Voice of Italy”, w którym wzięła udział siostra Cristina Scuccia. / Fot. RAI DUO / YOUTUBE

Piotr Żyłka z portalu Deon.pl napisał, że „ta zakonnica po prostu zmiażdżyła system”. Na antypodach sytuuje się komentarz Michała Barcikowskiego z „Christianitas”, który na Facebooku stwierdził, że występ siostry Cristiny Scuccia w programie „The Voice of Italy” „jest zwykłym wprowadzaniem jej w błąd co do natury powołania zakonnego”. W komentarzach pojawiają się słowa: „świadectwo”, „ewangelizacja”, „talent”. Które z nich jest kluczem do interpretacji siostrzanego występu?

ZAKONNICA, CZYLI INNA

Twarze jurorów, którzy się obrócili, by zobaczyć, kto tak śpiewa, były znamienne. Nikt z nich się przecież nie spodziewał, że to może być siostra zakonna. Konsternacja szybko jednak ustąpiła miejsca energicznym zabiegom o względy zakonnicy. W tym programie spośród jurorów trzeba sobie wybrać trenera. I wtedy zaczęły się targi. Każdy z czworga jurorów zdawał się skomleć: „weź mnie, weź mnie!”. Prócz niewątpliwego talentu muzycznego, siostra Cristina przedstawiała jeszcze „wartość dodaną”, ową inność kojarzoną z Kościołem, Bogiem, wiarą.

Nie ulega wątpliwości, że jakaś „inność” osoby konsekrowanej istnieje. Inaczej nie byłoby klasztoru, habitu, welonu, innego sposobu życia. Istota inności jednak nie leży – jak wiadomo – w habicie. Ta „inność” jest przede wszystkim natury teologicznej, a dokonuje się ona poprzez konsekrację, a więc oddanie się temu, do czego wzywa powołanie zakonne. Od inności teologicznej do inności socjologicznej droga wszak daleka i różnoraka: z jednej strony mamy izolację mniszek klauzurowych, a z drugiej – zakony bezhabitowe czy osoby konsekrowane, które żyją w świecie. Gdzieś pośrodku sytuują się zgromadzenia czynne, które mają być świadectwem obecności Kościoła w świecie i pośród świata, podejmując nieustanny kontakt apostolski z wierzącymi i niewierzącymi.

To właśnie na tej linii sytuują się zarzuty red. Barcikowskiego: „Niezależnie od intencji siostry Cristiny, przekaz jej występu był taki: my, chrześcijanie, katolicy, osoby konsekrowane, jesteśmy tacy sami jak wy. Tymczasem Kościół powinien mówić: mamy do zaoferowania coś, czego nikt inny poza nami nie ma”. Tu leży istota sporu, i to nie tylko w kwestii występu jednej siostry zakonnej w telewizyjnym show. Tu chodzi o spór o kształt i sposób obecności Kościoła w świecie. Wbrew temu, co sądzi Barcikowski, zdanie „my, chrześcijanie, katolicy, osoby konsekrowane, jesteśmy tacy sami jak wy” jest prawdziwe. Od starożytnego Listu do Diogneta nieobca jest nam tradycja chrześcijaństwa niewidzialnego: „Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem”. Dlatego mamy prawo powiedzieć: „jesteśmy tacy sami jak wy”. Równocześnie ten sam starożytny tekst mówi: „czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie. (...) Dusza mieszka w ciele, a jednak nie jest z ciała, i chrześcijanie w świecie mieszkają, a jednak nie są ze świata”. I tu jest dopiero sedno problemu. Wciąż bowiem aktualne pozostaje pytanie, w jaki sposób ukazywać światu, że „chrześcijanie nie są z tego świata”, a jednocześnie „nie różnią się od innych ludzi”. To napięcie oczywiście będzie inaczej objawiać się w przypadku osoby świeckiej, inaczej – w życiu księdza, jeszcze inaczej – w życiu osoby konsekrowanej. Szkopuł tkwi w tym, że gdzie indziej wyznaczamy linię demarkacyjną między „światem” a „innością”.

SPECJALIŚCI OD BOGA I NIE TYLKO

Nie, nie przeceniałbym ewangelizacyjnej wartości tego czy podobnego występu, przynajmniej nie wprost. Zresztą, chyba nie tak widzi też swoją rolę s. Cristina, choć powołuje się na papieża Franciszka, który – jak sama powiedziała – nawołuje, „by iść ewangelizować w świat”. Znamienne jest to, że siostra zaśpiewała zupełnie „świecką” piosenkę pt. „No one” Alicii Keys. A przecież mogłaby przynajmniej wystartować z „Amazing Grace” albo – zupełnie klasycznie – z jakimś „Ave Maria”. Oczywiście, słowa „Nikt, nikt, nikt / nie stanie na drodze temu, co czuję” w ustach siostry zakonnej można zinterpretować w perspektywie jej powołania i „umiłowania Oblubieńca”, ale przecież trudno to nazwać piosenką ewangelizacyjną czy religijną.

„Mam talent, więc się nim dzielę z wami” – s. Cristina powiedziała w studiu po występie. Tak też jej obecność w telewizji została zinterpretowana słynnym wpisem kard. Gianfranca Ravasiego – szefa watykańskiej komisji od kultury i nowej ewangelizacji, który zacytował List > św. Piotra: „Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał” (1 P 4, 10). Siostra wcale nie jest tutaj absolutną pionierką. Są przecież śpiewający księża z Irlandii – The Priests oraz z Francji Les Prêtres. Oni też odkryli nie tylko powołanie, ale i talent, próbują więc łączyć jedno z drugim.

Prawdą jest to, co pisze Barcikowski: „wierni nie oczekują od zakonnicy, by była specjalistką od publicznego wykonywania utworów rozrywkowych”. Nie, nie oczekują. Nie oczekują także od zakonnicy czy od księdza, by dobrze leczył ludzi, by był świetnym poetą, grał doskonale w hokeja na lodzie czy był śpiewakiem operowym, a przecież mamy w Polsce przypadki zakonnic lekarzy, księży poetów, czynnych sportowców czy solistów opery. Szczęśliwie – toutes proportions gardées – pewnemu księdzu z Włoch nie zabroniono niegdyś komponować i uczyć gry na skrzypcach w sierocińcu, inaczej bowiem nie mielibyśmy dzisiaj choćby „Czterech pór roku”.

PÓŁ DODATKOWEGO KAPELANA

Po co więc włoska urszulanka wystąpiła w telewizyjnym programie rozrywkowym? Barcikowski sam daje na to odpowiedź: „Ksiądz mógłby być świetnym ojcem i mężem, pośrednikiem w handlu nieruchomościami, cyrkowcem, producentem nawozów sztucznych itp. Każda z tych czynności jest sama w sobie dobra, potrzebna, a wykonując ją solidnie, ksiądz dawałby pozytywne świadectwo wobec ludzi stojących z dala od Kościoła”. No właśnie po to: aby dać pozytywne świadectwo wobec ludzi stojących z dala od Kościoła. Praca nad wizerunkiem Kościoła w świecie, w którym tenże Kościół – a w nim także życie konsekrowane – jest bardzo mało znany i rozumiany, jest wyzwaniem dzisiejszej doby. Tak, to prawda, że siostra „zmiażdżyła system”, tzn. zburzyła stereotypy w myśleniu o Kościele i stanie zakonnym. Jednocześnie – i mam nadzieję, że ma tę świadomość – weszła na bardzo trudną drogę pozostania „inną”, wcale zresztą nie po to, by przekonywać świat, że jest do tego świata podobna, ale po to, by pokazać, że ludzie z „tego świata” mogą się do niej upodobnić.

W Rio de Janeiro papież Franciszek mówił do biskupów Brazylii: „Są również osoby, które uznają ideał człowieka i życia proponowany przez Kościół, ale nie mają odwagi go przyjąć. Myślą, że ten ideał jest dla nich zbyt wielki, przekracza ich możliwości; cel, do którego należy dążyć, jest nieosiągalny”. I po to jest właśnie siostra w telewizji – by zaświadczyć, że ten wysoki ideał jest możliwy i że nie przekreśla on człowieczeństwa. Właśnie dlatego najlepsze notowania wśród uczniów mają ci katecheci, którzy uczą jeszcze drugiego przedmiotu – a najlepiej, gdy to są wuefiści. Podobnie jest z absolwentami teologii, którzy podejmują zupełnie świeckie zawody – jak choćby policjanta, strażaka, żołnierza. Wszyscy oni są jak pół dodatkowego kapelana. Siostra Cristina może kiedyś spełnić podobną rolę w świecie show bussinesu.

Na koniec swojego komentarza red. Barcikowski pisze: „Historia Kościoła uczy, że takie zeświecczające działania NIGDY nie przełożyły się na liczne nawrócenia czy wzrost powołań kapłańskich, czy zakonnych. NIGDY”. Być może dysponuje on stosowną statystyką, która pozwala mu na stosowanie kwantyfikatorów wielkich. Ja jej nie znam, ale też nie kwestionuję. Znam za to przynajmniej jeden przykład, że takie „zeświecczające działania” mogą się przełożyć przynajmniej na jednostkowe nawrócenie. A tym przykładem jest sama s. Cristina, która spotkała klasztor i Boga dzięki temu, że urszulanki w Palermo ogłosiły casting do musicalu. Cristina opowiada: „Poszłam na eliminacje. Urszulanki dały mi od razu główną rolę. Ale w miarę prób, a potem w czasie przedstawień, czułam, że coś się we mnie zmienia. Bóg mnie dotykał”. I – jak widać – zrobił to skutecznie. Co nie znaczy wcale, że innych nie dotyka ciszą klasztoru o surowej obediencji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014