Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ciągu ostatnich lat wojska Etiopii (kraju w większości chrześcijańskiego) wielokrotnie przekraczały granicę z Somalią (kraju zamieszkałego przez ludność niemal w całości muzułmańską): rozpad somalijskiego państwa i trwająca od lat 90. nieustanna wojna domowa były dostatecznym powodem do niepokoju sąsiadów, którzy obawiają się, że anarchia i fundamentalizm przeniesie się i do nich. Ale dopiero ubiegłoroczne przejęcie władzy w Mogadiszu przez islamskich fundamentalistów, którzy zmusili do opuszczenia stolicy tymczasowy rząd i zaczęli zapowiadać, że z marszu zajmą również stolicę Etiopii - skłoniło Etiopczyków do kroków radykalnych.
Dziś wiceszef Al-Kaidy Aiman az-Zawahiri wzywa swych zwolenników do zamachów samobójczych, by uczynili z Somalii drugi Irak. Wezwanie raczej nie będzie skuteczne: niedobitki "afrykańskich talibów" uciekły w góry na południu kraju: okazało się, że silni byli oni nie siłą własną czy poparciem ludności, ale słabością innych - przede wszystkim słabością "upadłego państwa" somaliskiego. Inaczej też niż w Iraku, gdzie Syria i Iran sprzyjają destabilizacji, otoczenie Somalii - Uganda czy zwłaszcza Kenia, także zagrożona przez fundamentalistów - ich upadek przyjęło z ulgą.
Inna sprawa, że zlikwidowanie afrykańskiego "rozsadnika terroryzmu" (który zaowocował np. zamachami w 1998 r. w Kenii i Tanzanii) zależy nie tylko od sukcesu militarnego. W Somalii trzeba odbudować właściwie wszystko: struktury państwa, infrastrukturę, więzi społeczne. Tymczasem dziś działa tam tylko garść organizacji humanitarnych. Prezydent Somalii (ten legalny, choć bezsilny) prosi społeczność międzynarodową o przysłanie sił pokojowych. Zachód raz już się na Somalii sparzył; Uganda, RPA czy Nigeria wyrażają wprawdzie zadowolenie z akcji Etiopczyków, ale pomocy nie deklarują. Kto więc tam pojedzie?