Smutek architektów

Był jednym z najważniejszych architektów XX wieku. W Warszawie po Macieju Nowickim zostały tylko dwa domy. Jeden przebudowano "z zatarciem cech oryginalnych". Drugi wkrótce się pewnie zawali.

20.07.2010

Czyta się kilka minut

Klub Sportowy "Orzeł" (1939), proj. Maciej Nowicki, Zbigniew Karpiński. Ul. Podskarbińska 11, Warszawa / fot. Tomek Frycz / iphone + hipstomatic app /
Klub Sportowy "Orzeł" (1939), proj. Maciej Nowicki, Zbigniew Karpiński. Ul. Podskarbińska 11, Warszawa / fot. Tomek Frycz / iphone + hipstomatic app /

Mój ojciec miał dziwny zwyczaj. Kiedy spodobała mu się jakaś książka, kupował kilka egzemplarzy, żeby - jak tłumaczył - rozdawać ją studentom i przyjaciołom. Rzecz w tym, że od dawna nie pracował na uczelni, a swoją przyjaźnią obdarzał tylko nielicznych. W ten sposób po jego śmierci odziedziczyłem sześć egzemplarzy dzieła pod tytułem "Uczniowie Cieśli" (współczesny reprint oryginalnego wydania).

W 1948 r., tuż przed zadekretowaniem socrealizmu, wykładowca warszawskiej politechniki, Lech Niemojewski, opublikował monumentalny esej o posłannictwie i powinnościach architekta. Książka zdążyła się jeszcze ukazać u Trzaski, Everta i Michalskiego (Marszałkowska 51, jak zaznaczono na stronie tytułowej). Wydawnictwo przestało istnieć trzy lata później, a sam autor zmarł w 1952 roku.

Rzecz pełna jest biblijnych stylizacji, napisana archaiczną składnią, a uwagi na temat etyki zawodowej łaczą się rozważaniami religijnymi. Zdziwiło mnie to znalezisko na półce mojego bezwyznaniowego ojca.

Chociaż, czemu nie? Ojciec wierzył w architekturę. Wierzył, to znaczy traktował ją poważnie. Nawet, jeśli w książce Niemojewskiego przeskakiwał fragmenty o Mądrości Bożej, musiał być zachwycony czytając jego spiżowe zdania:

"Nie ma przebaczenia dla przedsiębiorcy, świadomie i cynicznie dającego zły materiał budowlany, złą konstrukcję, lichą robociznę".

"Nie ma przebaczenia dla człowieka fałszującego obliczenia".

"Nie ma przebaczenia dla człowieka, który inny plan zatwierdza, a inny buduje, zasłaniając za pomocą banknotów plany przed nazbyt wścibskim okiem inspektora budowlanego".

Autor nie wspomniał nic o chytrych deweloperach stawiających osiedla na terenach powodziowych, ale pewnie i na nich czeka ogień piekielny...

***

W najbardziej poruszającym rozdziale Niemojewski opisuje ruiny Warszawy i wyobraża sobie, że nad zburzonymi domami architekci wyznają dawne winy:

"Myślę - pisze - że niejeden z nas zapłacze krwawymi łzami, a uderzywszy się w piersi ze skruchą powie:

- Oto przede mną ruina gmachu, z którym związałem największe moje ambicje. Podeptałem plany regulacyjne i zadrwiłem sobie z najelementarniejszych zasad lojalności koleżeńskiej (...) Mówiono co prawda potem, że architekci wszystko zrobią za pieniądze, ale nie miano odwagi związać tego z moim nazwiskiem.

Drugi stanie przed inną kupą gruzów i powie: - Czyż warto było mówić koledze: albo ty, albo ja?

A trzeci: - Aby zbudować ten dom, wysadziłem z roboty kolegę...".

I tak dalej. Mocna rzecz! Mój ulubiony fragment brzmi tak:

"Szósty czuje jeszcze w ustach smak kolacji, na której dobito targu, a oto leży w gruzach, jak inne, korona jego intryg i podstępu".

Potem wizja zamienia się w proroctwo: umęczona stolica powstanie z ruin jako Nowe Jeruzalem, a umęczeni i bosi architekci ujrzą "Miasto Święte zstępujące z nieba, mające jasność świeżą jako kryształ" i zawołają "Warszawo!".

Może to i dobrze, że Lech Niemojewski już się nie dowie, jak dziś wygląda to Nowe Jeruzalem.

***

Architektura to straszny zawód. Architekt jest jak reżyser filmowy: swoje pomysły musi realizować z pomocą tłumu obcych ludzi i za cudze pieniądze. Jego pracy nie nagrodzą Oscarem, nikt przed nim nie rozwinie purpurowego dywanu, a kiedy inwestor wytnie połowę projektu, architekt nie wyda pełnej wersji na DVD.

Mój ojciec nie znosił kaznodziejstwa, wysokiego stylu i wzniosłych porównań. Nigdy nie powiedziałby o "drodze krzyżowej architektury" ani o "służbie w zakonie architektury". A jednak na jego półce znalazłem sześć egzemplarzy "Uczniów Cieśli" Lecha Niemojewskiego.

Obok stało przedwojenne prawo budowlane (znacznie mądrzejsze od współczesnego - jak twierdził), albumy o Bauhausie i wiele tomów o problemach mieszkaniowych, osiedlach społecznych i socjologii miasta.

Wszystko to wywarło i na mnie pewien wpływ. Też uważam, że architektura to poważna sprawa. I coś jeszcze. Niektórzy wzruszają się, oglądając "Przeminęło z wiatrem" albo słuchając Cecilii Bartoli... Mnie się tak robi na widok funkcjonalistycznej architektury z lat 30.

Nie muszę jeździć daleko. Trzy przystanki od domu. Osiedle przy Podskarbińskiej powstało w 1937 r. Dziewięć bloków ustawiono, zgodnie z awangardowym kanonem, wzdłuż linii północ-południe. W prostopadłych łacznikach mieściły się wspólne pralnie i suszarnie, dziś przerobione na mieszkania.

Jest to skromna architektura, która niczego nie próbuje udawać. Domy zbudowano najmniejszym kosztem, z najtańszych materiałów.

Dziwnym trafem nikt ich jeszcze nie przebudował, nie ocieplił warstwą styropianu ani nie upiększył różowo-żółtym tynkiem. Dzięki temu wciąż widać oszczędny detal: szary tynk i wykończenia z klinkierowej cegły, ceglane gzymsy, cienkie żelbetowe kolumny. Pod każdym oknem rdzewieją puste uchwyty na doniczki z kwiatami ("Warszawa w kwiatach" - ktoś jeszcze pamięta tę akcję Starzyńskiego?).

***

Własność prywatna odrasta jak trawa. Wspólne trawniki już dawno podzielono na spłachetki otoczone miniaturowymi płotami. Jakaś pani właśnie grabi swoją grządkę.

- Fajne osiedle - mówię.

- A idź pan!

- Źle tu pani?

- Jak na wsi żyjemy, każdy zna każdego.

- To chyba dobrze? - pytam.

- E, tam. Jakie dobrze! Do opieki nad kotem czy dzieckiem to może dobrze, ale tak... - macha ręką. - Za dużo ludzie o sobie wiedzą. I za dużo gadają.

Ciekawe, co by o tym powiedział Edward Szymański, który w 1935 r. pisał w jednodniówce "Robotnicza Spółdzielczość Mieszkaniowa w Warszawie":

"Inne tu niebo, inne tu słońce

niż pod murami Warszawy śpiącej:

nasza to zieleń, nasza to radość -

przestrzeń i radość naszym jest dziełem

i my tu swoi - gromadą".

Mieszkańcy następnej klatki są bardziej zadowoleni. Piją herbatę przy ogrodowym stoliku.

- To było na wojnę wszystko budowane. Ściany to mają po pół metra, wszystko z cegły - zapewnia ktoś z dumą.

- To kolej zbudowała!

- Nie kolej, tylko tramwaje.

- Dlatego to się TOR nazywało - wyjaśnia lokatorka z parteru.

- Nie, nie - prostuje zażywny mężczyzna - TOR to Towarzystwo Obrony Robotników.

Po powrocie sprawdzam w zakurzonych książkach ojca. Towarzystwo Osiedli Robotniczych było spółką należącą do skarbu państwa, powstało w 1934 r. z inicjatywy lewicowych działaczy spółdzielczych. Zbyt mały budżet sprawił, że w Warszawie TOR zdołał zbudować tylko dwa osiedla. Jedno na Kole, a drugie - mniejsze - na naszym Grochowie.

W torowskich inwestycjach chodziło nie tylko o powierzchnię i wysokość czynszu dostosowaną do możliwości lokatorów (z czym zresztą bywało różnie).

Najważniejsze, że mieli tam zamieszkać szczęśliwi robotnicy. Z ogrodem, wspólną suszarnią, kwiatami w oknach. A po drugiej stronie ulicy czekał na nich klub sportowy... Jego przedwojenna siedziba stoi do dziś. Pusta, z dziurawym dachem, wybitymi oknami i sporymi drzewkami wyrastającymi z rynien.

Klub Sportowy "Orzeł", piętrowy pawilon przykryty walcowatym dachem łączy, według określenia Marii Leśniakowskiej ("Architektura w Warszawie 1918-1939"), funkcjonalizm z nurtu strukturalizmu perretowskiego z elementami nowego klasycyzmu. O, rany! Po prostu jest lekki, finezyjny i prosty. Nawet teraz, w ruinie, wygląda świetnie.

Jest to projekt Macieja Nowickiego, jednego z najzdolniejszych i najoryginalniejszych polskich twórców. Następny obiekt sportowy, który zaprojektował, hala w amerykańskim mieście Raleigh, została wpisana na listę narodowego dziedzictwa USA.

Fantastyczna kariera Nowickiego nie trwała długo: po wojnie wyjechał z kraju, pracował przy projekcie siedziby ONZ w Nowym Jorku, wykładał. W 1950 r. zginął w katastrofie lotniczej, wracając z Indii, gdzie na zlecenie premiera Nehru miał stworzyć Miasto Idealne - Czandigarh, nową stolicę Pendżabu. Po śmierci Polaka zlecenie powierzono Le Corbusierowi.

W Warszawie zostały po nim niezrealizowane plany i tylko dwa domy. Jeden przebudowano "z zatarciem cech oryginalnych". Drugi wkrótce się zawali albo - co bardziej prawdopodobne - zostanie zburzony przez inwestora, który bez trudu dowiedzie, że takiej rudery nie warto już remontować.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza", imieniem Nowickiego nazwano specjalną nagrodę za "innowacyjne rozwiązania w architekturze polskiej". Nie, żebym był przesądny, ale taka nagroda to jak zły omen.

***

Właściwie powinienem zakończyć mój spacer na Podskarbińskiej, ale w drodze powrotnej muszę zrobić jeszcze jeden przystanek.

Naprzeciwko wielkiego szpitala stoi nieduża kamienica. Na parterze do niedawna mieścił się sklep z eleganckimi alkoholami. Wydawało się to genialnym pomysłem biznesowym, póki CBA nie zaczęło instalować kamer w lekarskich gabinetach. Gdy cała Polska obejrzała policyjny reality show, winiarski interes zaczął podupadać. Dziś w tym miejscu jest sklep z używaną odzieżą (45 zł za kilogram). Zbigniewie Ziobro, twoje dzieło!

A może są to wydarzenia bez związku? Mniejsza z winem. Kamienica należy do Towarzystwa Budownictwa Społecznego i jest jednym z ostatnich domów zaprojektowanych przez mojego ojca. Dom jak dom, powiecie. Zbudowany najtańszym sposobem, kanciaty, z zabawną ślusarką i rytmem małych kwadratowych okienek. Pierwotna kolorystyka znika już pod warstwą brudu.

Na Kongresie Kultury w 2009 r. pewna pani zaliczyła mojego ojca do architektów stosujących "stylistykę międzywojenną". "Traktuję to - dodała - jako etap nieco zbyt stylizowany, niespełniający warunku pochodzenia »z tego czasu«". Niech będzie, chociaż patrząc na architekturę lat 90., myślę, że z tym czasem lepiej nie mieć za wiele wspólnego.

Ale w modernistycznej stylizacji jest coś jeszcze: powściągliwe, skryte i nieśmiałe marzenie o rozsądnym, racjonalnym państwie, mądrym prawie, prawdziwej polityce społecznej... Ha, ha, ha!

Proszę się nie śmiać. Uszanujmy smutek zmarłych architektów. Jest on bowiem także i naszym smutkiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2010