Czas gruzobetonu. Jak wyglądała odbudowa Warszawy

ADAM PRZYWARA, historyk, badacz architektury: Botanicy twierdzili, że gdyby nie było ingerencji człowieka, po roku 1945 zrujnowana lewobrzeżna Warszawa zamieniłaby się w las.

24.04.2023

Czyta się kilka minut

Kobiety niosą drewno wydobyte z gruzów Warszawy, 1945 r. / ZOFIA CHOMĘTOWSKA / MUZEUM WARSZAWY
Kobiety niosą drewno wydobyte z gruzów Warszawy, 1945 r. / ZOFIA CHOMĘTOWSKA / MUZEUM WARSZAWY

PATRYCJA BUKALSKA: Rozmawiamy na najwyższym piętrze Muzeum Warszawy. Mamy stąd widok na Starówkę i dalej ku Wiśle i Żoliborzowi. Po wojnie tego budynku nie było. Gdyby jednak ocalał, byłoby stąd widać jedynie morze gruzów?

ADAM PRZYWARA: Wracający do Warszawy w 1945 r. określali to, co widzieli, mianem krajobrazu naturalnego: góry gruzów, jary, kratery. Używano też określeń typu „wybuch wulkanu”. Wprawdzie podczas tej wojny miasto było niszczone etapami, ale to niemiecka planowa akcja po powstaniu zmieniła najwięcej, a jej skutków nie było widać aż do powrotu mieszkańców. Ludzie wkraczali w ruiny i starali się w nich żyć.

Pamiętam zdjęcie kobiety sprzedającej wśród ruin bukieciki kwiatów. Ktoś mógł nie mieć okien, ale chciał mieć wazonik z kwiatami.

Od początku szukano możliwości życia w gruzach, udomowiano je. Ludzie szukali zarówno krewnych – stąd kartki na bramach – jak też rzeczy, które ukryli lub pozostawili. Na otwartej w Muzeum Warszawy wystawie prezentujemy reportaż Zofii Chomętowskiej z 1945 r., który przedstawia kobiety przeprawiające się łodzią z Pragi do lewobrzeżnej Warszawy, wydobywające tu z gruzów drewno na opał i wracające na Pragę. Takie poszukiwawcze migracje trwały codziennie. Były w tym okresie udziałem głównie kobiet, często tych, które wojna rozdzieliła z rodziną. Mężczyźni byli wciąż w armii lub na robotach i powracali dopiero w kolejnych miesiącach.

Co jeszcze można było znaleźć w gruzach?

Był mit skarbu! Mamy nawet film Leonarda Buczkowskiego „Skarb”. W rzeczywistości skarbu może nie było, ale były wartościowe rzeczy, które oczyszczano i używano. Nawet jak się wydaje, że już nic nie ma, bo jest tylko gruz, to coś zostaje. I z tego odbudowano miasto.

Skąd pomysł, by to gruz postawić w centrum uwagi?

To dziwny czas, od roku 1945 do 1949, gdy wszystkie granice – geograficzne, polityczne, społeczne – są niejasne. Marcin Zaremba nazwał to czasem „wielkiej trwogi” i można go tak widzieć, jako czas pookupacyjnego chaosu. Jednak w kontekście Warszawy ten czas pokazuje, że odbudowa jako zjawisko społeczne, polityczne i architektoniczne nie mieści się w pojęciu „komunistyczna odbudowa”. To było różnorodne zjawisko, w którym wyrażały się różne wizje i pragnienia. Pragnienie domu, ale też tworzenia nowego świata. Na Starym Mieście możemy mówić o pragnieniu ochrony przeszłości, ale w innych miejscach odbudowa miała mocny wyraz „ku przyszłości”, jak teraz może wyglądać społeczeństwo czy wspólnota sąsiedzka. I nie chodziło tylko o ludzi, ale też o to, z czym oni pracowali.

Z gruzem?

Sądzi się, że gruz był wyzwaniem w tym sensie, że nie pozwalał miastu odżyć. Tymczasem – i o tym opowiada nasza wystawa – miał donioślejsze znaczenie. Był bazą materiałową odbudowy. W 1946 r. w Biurze Odbudowy Stolicy powstał raport wskazujący, że w gruzie są materiały budowlane, których można użyć, i które pozwolą odbudowywać miasto aż do początku lat 50. Nastąpiło więc odwrócenie tego, czym ten gruz był początkowo.

Były też różne rodzaje gruzu?

Przedwojenną Warszawę zbudowano z cegły i drewna. Musimy teraz wyobrazić sobie jej zniszczenie: wiele materiałów zniszczono całkowicie, przez wypalenie, bomby itd. Choć część budynków utraciła swą funkcję, bo została np. tylko jedna ściana, można było wydobyć z nich i ponownie użyć około jednej trzeciej tej masy. W latach 40. były szacunki, w których porównywano ilość materiałów w gruzach w Warszawie, Woroneżu i Berlinie.

Te materiały to cegły?

Cegły, belki żelazne, elementy wykończenia, jak kafelki. Jedną trzecią materiałów z rozbiórki można było ponownie użyć, a jedną trzecią przetworzyć. Dziś powiedzielibyśmy: recyklingować. Polega to na tym, że mieli się kawałki cegieł, miesza z wodą, cementem i piaskiem, i produkuje beton. Właściwie gruzobeton. Sam beton jako mieszanka kruszywa, kamieni, piasku, cementu i wody był używany już wcześniej w XX w.

Wtedy był to nowy materiał?

Opowiadamy na wystawie o wynalezieniu gruzobetonu. Od 1945 r. w Warszawie zaczynają się badania, jak odzyskać gruz do odbudowy. W 1947 r. nabierają one tempa. To jest pierwszy okres planowej gospodarki w Polsce, tzw. plan trzyletni, w którym uczestniczy nie tylko państwo, ale wówczas jeszcze prywatni przedsiębiorcy, spółdzielnie. W tym trzyletnim planie państwowe pieniądze szły na eksperymenty i modernizację budownictwa, w tym na nowe instytucje, jak Instytut Badań Budownictwa. Jego dyrektor Antoni Kobyliński wygłosił w 1949 r. pierwszy na międzynarodowym forum wykład o możliwości odzyskania gruzu w budownictwie. Inżynierowie Instytutu zajęli się tym, jak produkować gruzobeton i co jest do tego potrzebne. Co więc, poza gruzem? Wiedza i maszyny.

Jak zdobyto maszyny?

Ze Szwajcarii i Szwecji. Te neutralne kraje zachowały potencjał przemysłowy i zarabiały na nim po wojnie w czasie odbudowy. Polska nie miała pieniędzy, więc powstał ciekawy barter: kupowaliśmy w Szwajcarii technologie budowlane w zamian za węgiel. Te maszyny pozwoliły mielić gruz i produkować pustaki, alternatywę dla cegieł. To był początek nowego myślenia o budownictwie: takiego, które nie wiąże się z cegłą i drewnem.

Czy w Warszawie są jeszcze budynki zbudowane z tych pustaków?

Na przykład osiedle Muranów Południowy projektu Bohdana Lacherta z zespołem. To najbardziej znany przykład architektury gruzobetonowej, także ze względu na wartość symboliczną, upamiętnienia znajdującego się tam wcześniej getta.

Wcześniej gruzobeton testowano: pierwsze eksperymentalne domki zbudowano w latach 1947-48 na Polu Mokotowskim. Zamieszkali w nich inżynierowie, aby badać, jak gruzobeton będzie się zachowywać. Bo nie było wiadomo! Ale nie czekając na wyniki, ze względu na ambicję rządu i modernistycznych architektów z Biura Odbudowy Stolicy, gruzobeton zaczęto wprowadzać do budownictwa, np. na osiedlu Koło II projektu Heleny i Szymona Syrkusów. Taka była ambicja: zbudować całe osiedle bez użycia drewna i cegły. To osiedle jest najlepszym przykładem ich architektury, realizacją wizji, które rozwijali od lat 20.: wizji osiedla społecznego. Podczas jego budowy gruzobeton okazał się tańszy niż cegła. Był sukces i był plan powtórzenia tego w wielu miejscach. Nawet zaczęto to robić na Pradze – osiedle Praga I jest częściowo zbudowane z gruzobetonu, choć dokończone cegłami.

Dlaczego?

W 1949 r. modernizm tego okresu, ta awangardowa architektura, miał czołowe zderzenie z socrealizmem. Rozważania na temat techniki poszły na bok.

Chciałabym na chwilę zostawić budynki i wrócić do relacji społecznych. Odbudowa miasta była wyzwaniem dla architektów, ale też dla ludzi, którzy wracali i dosłownie gołymi rękami odbudowywali i Warszawę, i swoje życie.

Na wystawie mamy salę „Wielkie porządki”: możemy mówić o odzyskiwaniu materiałów z gruzów, przerabianiu ich, ale większość gruzu poszła na regulację Wisły, budowę dróg i lotnisk. Czyli większość gruzu musiała zostać z ulic i placów ściągnięta, i to jest ważna część powojennej pracy, która po 1945 r. polegała na oczyszczaniu miasta.

Ktoś to musiał zrobić?

To fascynujący rozdział w społecznej historii Warszawy. W 1945 r. zaczęło się od organizacji nazywanej Brygady Pracy, założonej przez pierwszego powojennego prezydenta miasta i architekta Mariana Spychalskiego. To musiała być organizacja publiczna ze względu na skalę – trzeba było posprzątać całe miasto. Brygady Pracy, oparte na wzorze wojskowym, szybko się rozrosły: w styczniu 1945 r. zgłosiło się 1500 osób, w marcu było ich już pięć tysięcy, a w maju 15 tysięcy. Oczywiście te osoby nie były stale zatrudnione, ale można je było mobilizować. W tym 60-70 proc. to były kobiety. Brygady Pracy zajmowały się usuwaniem ruin, oczyszczaniem, sortowaniem gruzów, odzyskiwaniem cegieł.

W Biurze Odbudowy Stolicy uznano jednak, że trzeba rozdzielić pracę na te wyburzeniowe, prowadzone przez specjalistów, oraz na oczyszczanie miasta, co powinno być ochotnicze – bo Brygady Pracy były lepiej lub gorzej, ale opłacane. Trzeba było więc zmobilizować społeczeństwo i tak się stało. Zaczęło się w 1946 r. We wrześniu 1947 r. mieliśmy już pierwszy Miesiąc Odbudowy Stolicy, a co niedziela akcję odgruzowywania.

Kto brał udział w tych akcjach?

Na wystawie mamy historię Marii Nowickiej, która wspomina, jak wraz z innymi studentami szli z zapałem na Starówkę, by odgruzowywać. Dla nich było to doświadczenie pokoleniowe. Z drugiej strony są historie o całych zakładach pracy, gdzie pod koniec dnia przyjeżdżała ciężarówka i mówiono ludziom: jedziemy na odgruzowywanie. Nie było przymusu, ale był ostracyzm – raczej nie można było nie iść. Zdjęcia, jakie mamy na wystawie, wykorzystywano do celów propagandowych: np. prezydent Bolesław Bierut przychodził poprzerzucać gruz, w białym stroju. Ale znowu – przychodzili też zwykli ludzie. To było takie lokalne poruszenie, moment solidarności na gruzach. Praca zrozumiała dla wszystkich, która zrównywała ludzi, bo każdy mógł wziąć łopatę. Przyjeżdżały też grupy z Niemiec, Jugosławii, ze Związku Sowieckiego – sportowcy, wolontariusze, aktorzy. Mamy nieznane zdjęcia z okolicy pierwszego i drugiego Pomnika Bohaterów Getta i koszar, na miejscu których stoi dziś Muzeum Polin: widać na nich, że tam odgruzowywały organizacje żydowskie.

Mówimy o oczyszczaniu miasta na wielką skalę. Ale była też skala najmniejsza, wręcz intymna: ludzie przemierzali gruzy, szukając pozostałości dawnego życia.

Wgląd w indywidualne losy daje historia mówiona i zapisane wspomnienia. Albo przedmioty: na wystawie mamy kolekcję ceramiki, to ceramika pochodząca z domów, ze Starego Miasta, Zamku Królewskiego. Talerze, wazy, wanienki. Ocalały, bo Barbara Bazińska z Muzeum Warszawy w 1949 i 1950 r. codziennie sprawdzała wozy wyjeżdżające ze Starego Miasta z gruzami i wydobywała z nich ceramikę. Stworzyła w ten sposób wyjątkową kolekcję, symboliczną, bo ceramika jest potłuczona.

Przygotowując się do naszej rozmowy, dowiedziałam się, że w architekturze jest pojęcie tzw. „szarej energii” (ang. embodied energy): oznacza, że każda cegła, każdy przedmiot zawiera energię, która była potrzebna do jego wytworzenia. Chodzi o to, by tej energii nie stracić.

Na to, co jest w gruzach, zwracano uwagę już wtedy. Polscy inżynierowie wskazywali, by np. pamiętać o węglu, który jest w cegłach, by go oszczędzać, używając cegieł ponownie – to w gruncie rzeczy zasada szarej energii. O tym, co jest w gruzie, toczyły się zresztą nie tylko dyskusje techniczne, ale też symboliczne. Pokazujemy projekt z 1945 r. architekta Stanisława Gruszczyńskiego: proponował zbudowanie z gruzów w okolicy Tamki wielkiego kopca Wolności. Argumentował, że musimy spojrzeć na te gruzy jak na relikwie, w których jest praca ludzi sprzed lat, łzy, krew, wspomnienia. Był on oburzony tym, jak się gruzy wywoziło, rozrzucało. Uważał, że trzeba je odpowiednio pochować i tym samym pochować dawną Warszawę. Projektu nie zrealizowano, 160-metrowa góra nad Tamką była mało realistyczna. Pokazuje on jednak takie spojrzenie na gruzy, które podkreśla pamięć i wartość symboliczną.

Nie ma kopca na Tamce, ale są w innych częściach Warszawy?

Kilka gór gruzowych powstało niejako poza planem. Mamy Górkę Szczęśliwicką, Górkę Moczydłowską w ramach osiedla Koło II czy Górkę Czerniakowską. Wokół tej ostatniej od lat 40. trwała dyskusja, aby zamienić ją w miejsce upamiętnienia. Ona właściwie trwa do dziś. Sprawy nabrały tempa pod koniec wieku XX, gdy Eugeniusz Ajewski złożył projekt przemianowania jej na kopiec Powstania Warszawskiego i ustawienia na nim kotwicy, symbolu Polski Walczącej. Stało się tak z początkiem nowego milenium. Natomiast w tym roku sfinalizowana będzie przebudowa tego kopca, z wystawą stałą o historii odbudowy i historii naturalnej miasta. Kopiec będzie pokazany nie tylko jako miejsce upamiętnienia, ale też miejsce, gdzie wytworzyły się nowe ekosystemy, o które musimy dbać. Splatają się tu środowisko i pamięć.

Skoro mowa o ekosystemach, na wystawie pojawia się pojęcie ­„roślinność ruderalna”. Co to?

Roślinność ruderalna, tak jak gruzobeton, to także odkrycie tamtego czasu. Pojęcie to opracowali botanicy w Berlinie, a także w Warszawie, gdzie zajęli się tym Jadwiga i Roman Kobendzowie, zatrudnieni w Biurze Odbudowy Stolicy. Bo wojna zniszczyła podobny odsetek drzew co budynków na lewym brzegu miasta: ok. 80 procent.

Określenie „ruderalna” pochodzi od łacińskiego rudus, gruz. Tym pojęciem Kobendza określał roślinność i ekosystemy, które pojawiły się na gruzach. Bo co się okazało? Po tym, jak minęła zima 1945 r., gruzy zakwitły, pojawiły się rośliny i kwiaty. Kobendza zorientował się, że to, co widzi na gruzach, to nie rośliny tradycyjnie pojawiające się w tych miejscach. Np. na Muranowie kwitły pomidory. Były też rośliny egzotyczne, które rozsadziły się z ogrodu botanicznego albo ze zniszczonych domów. One, w przeciwieństwie do lokalnej flory, były w stanie wytrzymać na gruzie. Kobendza pisał, że warunki na gruzach przypominały pustynię, było bardzo zimno i bardzo ciepło, duże zmiany temperatury, więc rdzennym roślinom było trudno się w takim środowisku utrzymać. Dziś mianem roślinności ruderalnej, lub „czwartej przyrody”, określa się taką, która pojawia się w miejscach całkowicie zmienionych przez człowieka.

Co się stało z tymi roślinami na gruzach?

Kobendza pisał, że gdyby nie było ingerencji człowieka, Warszawa zmieniłaby się w las…

Ale człowiek zaingerował: wrócił.

Tak, więc las nie wyrósł. Ale wydaje mi się, że w tych roślinach jest piękna metafora. Ta pierwsza fala roślin ruderalnych zasiliła ten gruz. Obumierając, stworzyła tam warunki umożliwiające powrót do życia. Widzę tu zazębianie się historii społecznej i naturalnej. Bo były też fale ludzi, którzy wchodzili do miasta i je oczyszczali. To się poetycko łączy: koncepcja roślinności ruderalnej i społeczeństwa ruderalnego.

Czy jakiś przedmiot na wystawie ma dla Pana szczególne znaczenie?

Są dwa. To cegły. Czasem z kopców gruzowych wychodzą całe cegły, które mają sygnatury przedwojennych cegielni. Tak zaczęło się moje zainteresowanie gruzami: byłem na spacerze w warszawskim parku Morskie Oko i zobaczyłem na trawniku cegły. Okazało się, że deszcz wymywa je z górki. Miały sygnatury. Zacząłem dłubać w internecie i tak otworzył się przede mną świat cegielni warszawskich, których kiedyś były setki.

Poza tym polecam obejrzenie gruzobetonu – bo jedna rzecz to wiedzieć, jak on powstaje, a inna go zobaczyć. Ma przedziwny kolor, ani ceglany, ani betonowy. Kojarzy się… z ciałem, lub jakimś nieznanym minerałem, stworzonym przez człowieka. ©℗

ADAM PRZYWARA za pracę poświęconą historii przemiany powojennych gruzów w architekturę i krajobraz Warszawy uzyskał stopień doktora Uniwersytetu w Manchesterze (2022). Obecnie związany ze szwajcarskim Uniwersytetem we Fryburgu. Kurator wystawy "Zgruzowstanie Warszawy 1945-1949".

Wykorzystane archiwalne zdjęcia ­pochodzą z wystawy „Zgruzowstanie Warszawy 1945-1949” w Muzeum ­Warszawy (30.03.–3.09.2023).

 

CEGŁA PO CEGLE

„8 MAJA WIECZOREM rozległa się straszliwa kanonada: wybuchy, race świetlne na niebie! (...) Wszyscy lokatorzy naszej kamienicy, jak jeden mąż, zeszli do schronu do piwnicy. I siedzieliśmy tam niemal w składzie, w jakim siedzieliśmy w czasie powstania (...). W pewnym momencie ktoś do nas zszedł i powiedział: Co wy, to jest koniec wojny! (...) Ale dla mnie właściwie wojna skończyła się w innym momencie – kiedy wróciliśmy do domu w lutym 1945 roku” – wspominał Jerzy Timoszewicz, rocznik 1933 (jego relacja znalazła się w zbiorze „Warszawa ­zapamiętana. Powroty 1945-1946”, wyd. Dom Spotkań z Historią). 78 LAT TEMU, w maju 1945 r., Warszawa miała już prawie 380 tys. mieszkańców. Wkrótce wracali kolejni: z obozów, robót. W zniszczonym mieście brakowało wszystkiego. Ale życie nie dało się zatrzymać – rok później w stolicy żyło już pół miliona ludzi.

POWROTY zaczęły się już wcześniej: gdy tylko w styczniu 1945 r. z lewego brzegu Wisły wycofali się Niemcy. Po lodzie, potem po pontonowym moście ludzie przeprawiali się z prawobrzeżnej Pragi. Widok lewobrzeżnych dzielnic musiał być dla nich szokiem. Jednak z każdym dniem miasto się odradzało. To relacje kilkorga z nich: „Przyjechaliśmy w nocy, wysiedliśmy na Wschodnim. Musiałam dostać się na Dworzec Główny (...). Na Śródmieściu – pustynia! Jeden gruz przede mną! Patrzę na tę straszną ruinę, jak zaorane pole, krańca nie widać… (…) Widzę, że gdzieś spod ziemi unosi się dym, i słyszę: »Jak uśmiech dziewczyny kochanej, jak wiosny budzącej się wiew« (...) Ten obraz i tę piosenkę mam w każdej chwili przy sobie” – Eugenia Świechowska, rocznik 1923. „Nasza piekarnia na ulicy Racławickiej była spalona. Musiałem ją odbudować. (...) Piece były prowizorycznie zabezpieczone blachą, która spadła z dachów. (...) No i zaczęliśmy produkcję – 20 lutego 1945 uzyskałem zezwolenie na uruchomienie piekarni” – Tadeusz Kałasa, rocznik 1917. „Na ulicy zobaczyłam przymarznięte karakułowe futra. Nie miałam co na głowę włożyć – pomyślałam, że wezmę i zrobię sobie czapkę. Chwyciłam – popękało na kawałki. Wzięłam dwa czy trzy i uszyłam czapkę. Wzięłam też z ruin kilka zmrożonych starych swetrów, uprałam, poprułam i zrobiłam sobie bardzo ładny sweter” – Stanisława Mańko, rocznik 1928. „Gdzie się zachował kawałek muru, kawałek bramy, poprzyczepiane były karteczki: »Żyjemy, jesteśmy tu i tu«” – Zofia Kamińska, rocznik 1933. „Tata chodził i zbierał blachę – był bardzo zdolny, umiał z niej zrobić różne rzeczy. Odgruzował sobie piwnicę i wyrabiał tam kubeczki i kubły. To było potrzebne, bo ludzie szukali pojemników na wodę. Obwiesił mnie nimi, a ja poszłam je sprzedać. Jak zobaczyłam, że mam pieniądze, to pobiegłam na Pragę, kupiłam chleb, cebulę i bardzo dużo boczku” – Janina Żukowska, rocznik 1929. „Jak już chodziłam do szkoły, to jeździliśmy odgruzowywać Starówkę. Pamiętam, na Rynku Starego Miasta ustawił się wąż ludzi i podawaliśmy sobie cegłę z rąk do rąk (...). Gdy mówiono wtedy, że Warszawę trzeba przenieść do Łodzi, to myślałam sobie, że chyba tak, bo przecież tych gruzów nie da się usunąć! Do dzisiaj się zastanawiam, jak to było możliwe, że taka wielka siła tkwiła w narodzie, że (...) myśmy cegła po cegle wybierali te ruiny” – Danuta Drachal, rocznik 1931.

22 MILIONY: tyle metrów sześciennych gruzu pokrywało Warszawę w 1945 r. Usunięcie ich trwałoby 10 lat, jeśli co dzień miasto opuszczałoby dwadzieścia 500-tonowych pociągów. Te gruzy i odbudowane z nich miasto są tematem wystawy „Zgruzowstanie Warszawy 1945-1949”, którą do początku września można obejrzeć w Muzeum Warszawy. ©℗ PATRYCJA BUKALSKA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2023