Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mamy tutaj wspaniałą wiosnę, kwitnie bez, również kasztany i magnolie. Nareszcie zobaczyłam kawałek Berlina, jadąc do sądu wojennego. Przejeżdżaliśmy koło Ogrodu Zoologicznego. Gdy się widzi, jak wszystko dookoła budzi się do życia, nie sposób teraz myśleć o śmierci" - pisała 25 kwietnia 1943 r. Krystyna Wituska.
Miała wtedy 23 lata. Pół roku wcześniej została aresztowana w Warszawie i przewieziona do aresztu w Berlinie. Kara mogła być jedna: śmierć. Była tego świadoma. Zrezygnowała z linii obrony, wymyślonej przez również aresztowane koleżanki, Marię Kacprzykównę i Wandę Kamieńską: twierdziły one, że dopiero były szkolone do pracy w wywiadzie AK i nie zrobiły dotąd nic, co mogło zaszkodzić Rzeszy. Krystyna nie wierzyła, że niemiecki sąd w to uwierzy. Nie chciała też słuchać Albana Rehma, adwokata z urzędu, który - choć Niemiec - starał się uratować trzy młode Polki.
Po części mu się udało: jej koleżanki skazano na kilka lat obozu karnego. Ją - na śmierć przez ścięcie. Wyrok wykonano 26 czerwca 1944 r. W ostatnim liście do rodziców napisała, że się nie boi i jest spokojna, bo to ostatni obowiązek wobec Polski: umrzeć dzielnie.
***
Nie wiadomo dokładnie, kiedy trafiła do podziemia. Chyba pod koniec 1941 r. Pseudonim "Kasia". Pracowała w siatce wywiadu ZWZ (potem AK) rozpracowującej lotnisko Okęcie. Informacje zdobywała przez młodego Niemca, lotnika. Pewnie mu się podobała. Zorientował się w sytuacji. Ostrzegł, że będzie musiał o tym zameldować. Krystyna wyjechała więc na wieś, by sprawa przycichła. W kwietniu 1942 r. wróciła do pracy. Zadanie było podobne: miała poznawać niemieckich żołnierzy w kawiarniach i wydobywać od nich użyteczne informacje wojskowe. Nie miała w tym wielu sukcesów.
Gestapo aresztowało ją w październiku 1942 r. Jej kolega, robotnik przymusowy, został aresztowany w Niemczech. Znaleziono u niego listy od Krystyny - stąd gestapo zjawiło się u niej. Pewnie nie mając pojęcia, że jest w AK. Niemcy znaleźli więcej, niż się spodziewali: w tym notes z adresami Marii i Wandy. Po krótkim śledztwie na Pawiaku (o jego przebiegu niewiele wiadomo) całą trójkę przewieziono do więzienia w Berlinie.
Krystyna spędzi tu półtora roku. Ma dużo czasu, by popatrzeć na swoje życie. Z listów do rodziców widać, jak stara się cieszyć drobiazgami: możliwością umycia włosów, bluzką, rozmową z innymi więźniarkami. Obserwuje świat: gniazdo ptaków w gałęziach magnolii. Drżą z koleżankami o bezpieczeństwo piskląt, gdy na drzewie pojawia się kocur. Stara się pocieszać bliskich.
***
Nie znaczy to, że nie jest jej żal tego, czego mieć nie będzie: miłości, rodziny, domu. Gdy ją aresztowali, była zakochana, u progu dorosłego życia. Pisze do siostry, która niedawno urodziła dziecko: "Tak bym bardzo chciała zobaczyć twojego małego, na pewno jest już duży i silny. Czy mogłabyś mi przysłać jego zdjęcie? Jestem tak szczęśliwa, gdy pomyślę, że wraz z mężem i dzieckiem żyjesz z dala od wielkiego świata, w ciszy i zadowoleniu. Czasami zazdroszczę Ci, kochana Halinko, lecz przecież muszę dzielnie znosić swój smutny los. (...) Chciałabym bardzo Wasze dziecko wziąć na ręce i ucałować".
Jak wynika z więziennych listów Krystyny, jej koleżanki też starały się być dzielne. W więzieniu Moabit przebywała także grupa kobiet z terenów włączonych do Rzeszy, które pracowały dla wywiadu AK. One były sądzone nie przez sąd wojskowy - jak Krystyna - ale Volksgerichtshof (Sąd Ludowy), jeszcze bardziej bezwzględny. Wszystkie skazano na śmierć przez ścięcie. Tylko jedna, Stefania Przybył, uratowała się: uciekła z więzienia.
To był pierwszy taki przypadek i Niemcy nie mogli uwierzyć w to, co się stało. A jednak - Stefania zagłodziła się do takiego stopnia, że przecisnęła się przez kraty w oknie i na pozszywanej z płótna linie spuściła się na dół. Linę trzymała jej siostra: ona musiała zostać. Następnego dnia została ścięta.
***
Wszystkie te kobiety nie były szpiegami jak z opowieści o Macie Hari. Nie dostały orderów, przynajmniej nie za życia. Robiły rzeczy pozornie najprostsze: obserwowały, zbierały drobne informacje, przenosiły meldunki. Nic spektakularnego. Mrówcza, szara praca. Tylko ryzyko było takie samo: życie. Czy zastanawiały się potem, czy było warto? Chyba każdy by się zastanawiał. Bo pewnie inaczej ginie się w akcji, z bronią, w gronie kolegów, a inaczej czekając miesiącami na egzekucję, w samotności.
W jednym z listów do siostry Krystyna napisze: "Proszę, wychowuj swego syna w duchu pokoju, niech nigdy nie będzie żołnierzem, wojna jest okrutna i straszna".
Korzystałam z książki "Na granicy życia i śmierci. Listy więzienne Krystyny Wituskiej", wyd. PIW 1970.