Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Żaden inny polski twórca nie potrafi tak skutecznie zaspokajać narodowego masochizmu. Może dlatego jego filmy nie mają zbyt wielkiego odzewu za granicą, za to u nas rozpalają emocje. Podzieliły publiczność na tych, którzy odnajdują w nich krwisty kawał prawdy o Polsce, i takich, którzy zarzucają mu brutalny zamach na swojską rzeczywistość, po którym zostaje spalona ziemia. Słynne zdjęcie Smarzowskiego z siekierą funkcjonuje jak metaforyczny skrót opisujący to, co twórca „Wesela” robi z widzem. Idąc na jego nowy film, jednego możemy być więc pewni: będzie ostro. „Dom zły”, „Róża”, „Drogówka” czy „Pod Mocnym Aniołem”, choć gatunkowo różne, mają co najmniej jeden wspólny mianownik: przypominają egzorcyzmowanie demonów.
Reżyser (rocznik 1963) nie musiał sięgać po prozę Jerzego Pilcha, by obudzić pierwszego z nich. Zaczęło się już w telewizyjnej „Małżowinie” (1998), a „Wesele” (2004) ostatecznie zerwało z sympatycznym wizerunkiem Polaka, co to lubi się napić. Trudno wyobrazić sobie polskie weselisko bez mocnego alkoholu, ale Smarzowski poszedł na całość, pokazując, jak z każdą opróżnioną skrzynką wódki atmosfera się zagęszcza, dając upust najgorszym instynktom. Ten film, wpisujący się w całą tradycję polskich wesel (w tym również literackich, teatralnych, filmowych), dostarczał karykaturalnego obrazu rodzimej prowincji. Za kołnierz nie wylewali też bohaterowie „Domu złego” (2009) i współczesnej, osadzonej w stolicy „Drogówki” (2012). W tym pierwszym filmie jest słynna scena, w której milicjant, grany przez Bartłomieja Topę, wydłubuje sobie nożem esperal. Temat „alkohol a sprawa polska” uderzył z największą siłą w „Pod Mocnym Aniołem” (2014), gdzie prócz historii pisarza Jerzego dostaliśmy całą antologię tragicznych „piciorysów” polskich.
Demon wódczany często wyzwalał w filmach Smarzowskiego inne ciemne siły. Pod jego wpływem bohaterowie stawali się jeszcze bardziej chciwi, nieuczciwi, gwałtowni, gotowi utopić drugiego w łyżce wody. Pierwszy naturalny odruch to odrzucenie takiego wizerunku Polaka. Filmy Smarzowskiego są bowiem na tyle intensywne i kręcone pewną ręką, że czasem przykłada się do nich miarę tak zwanego realizmu i natychmiast zarzuca im nadużycia. Tymczasem skłonność reżysera do przejaskrawień i przyczernień jest cechą jego stylu. Filmy „Smarzola” są dla nas tym, czym kino Ulricha Seidla dla Austriaków czy Aleksieja Bałabanowa dla Rosjan. I nie chodzi o uprawianie jakiejś „pedagogiki wstydu”, ale o zejście z widzem na samo dno, by tam, w brudzie i ciemności, szukać iskry człowieczeństwa. Znakomici aktorzy „smarzowscy” – Marian Dziędziel, Robert Więckiewicz, Arkadiusz Jakubik – wyróżniają się tym, że potrafią uczłowieczyć każdy ludzki strzęp. Sprawiają, że nie patrzymy na ich bohaterów tylko z moralną odrazą, zadowoleni, że jesteśmy lepsi.
Kolejnym demonem Smarzowskiego, jak każdego Polaka zresztą, jest Historia. Dotąd z pięciu jego filmów kinowych objawiła się bezpośrednio tylko w „Róży” (2011). Ale już wcześniejsze „Wesele” czy „Dom zły” były mocno osadzone w określonym momencie historycznym i przesiąknięte jego szczególną aurą: pierwszych lat po transformacji czy stanu wojennego. „Róża”, film o Mazurce prześladowanej zarówno przez sowieckich żołdaków, jak i ludność miejscową, pokazywał brutalnie społeczno-polityczną panoramę zaraz po II wojnie światowej. Jeden z najbardziej bolesnych wątków tego filmu dotyczył sąsiadów, a dokładnie przesiedlonych polskich kresowiaków, którzy z dnia na dzień stają się wrogami Róży i jej córki.
W najnowszym „Wołyniu” powraca wątek sąsiedztwa. Raz jeszcze pojawi się „dom zły”, tym razem zamieszkały przez inne demony. Czy reżyser zdołał udźwignąć ten wyjątkowo trudny dla Polaków i Ukraińców temat, przekonamy się wkrótce. ©