Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy tymi słowami Franciszek usprawiedliwia naloty USA na cele ekstremistów z Państwa Islamskiego, którzy od kilku tygodni na części terytoriów Syrii i Iraku prześladują (głównie niemuzułmańską) ludność cywilną i mordują wojskowych jeńców? Wątpliwości nie mieli obecni na pokładzie papieskiego samolotu dziennikarze; niektórzy mówili wręcz, ze usłyszeli najmocniejszą od stu lat papieską aprobatę tzw. wojny sprawiedliwej.
Jednak w czasie tej samej rozmowy Franciszek wyraźnie odróżnił „zatrzymanie nieusprawiedliwionej agresji” od „bombardowań” i innych form działań wojennych. Można spytać: czy to nie dziwne? Jak inaczej – jeśli nie przy
użyciu wszystkich dostępnych środków, także przemocy – powstrzymać agresora, który sam nie ma skrupułów?
Papież nie jest pacyfistą. Napadniętym przyznaje prawo do obrony. Czym innym są dla niego usprawiedliwione działania defensywne, czym innym – zawsze niedopuszczalne – jednostronne odwoływanie się do wojny agresywnej. Bo ta w ostatecznym rozrachunku, nawet jeśli pozostaje sprawiedliwa, miast ograniczać, zawsze napędza przemoc. W sytuacjach kryzysowych – jak na Bliskim Wschodzie i Ukrainie – Franciszek od początku pontyfikatu żąda od społeczności międzynarodowej wspólnych, skoordynowanych działań. Powód? Dają większe gwarancje sprawiedliwości.
„Nigdy więcej wojny!” – powtarzają od dekad kolejni papieże: Paweł VI na forum ONZ (1965), Jan Paweł II w proteście przeciw agresji na Irak (2003), Benedykt XVI podczas wizyty w Izraelu (2009); wreszcie Franciszek, który w lipcu przypominał, że „przez wojnę traci się wszystko, przez pokój – niczego”. Pod dowództwem papieża z Argentyny Watykan nie ruszy na front – ale raz po raz będzie próbował wstrząsnąć wspólnotą międzynarodową, która, jak tłumaczył przed kilkoma dniami bp Mario Toso, sekretarz Papieskiej Rady „Iustitia et Pax”, wydaje się ostatnio „roztargniona i ociężała”.