Pod Twoją obronę

Czy amerykańskie naloty na dżihadystów w Syrii i Iraku zmuszą Kościół do przemyślenia doktryny wojny sprawiedliwej?

29.09.2014

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy Homs wracają do domów, Syria, maj 2014 r. / Fot. Omar Sanadiki / REUTERS / FORUM
Mieszkańcy Homs wracają do domów, Syria, maj 2014 r. / Fot. Omar Sanadiki / REUTERS / FORUM

„Nigdy więcej wojny!” – jeśli nie liczyć krótkiego pontyfikatu Jana Pawła I, apelowali o to wszyscy kolejni papieże, począwszy od Pawła VI. W drugiej połowie XX w. już nie tylko przykazanie „nie zabijaj”, ale i doświadczenie dwóch wojen światowych sprawiało, że Kościół znalazł się w awangardzie instytucji sprzeciwiających się wszelkiej zbrojnej agresji. 27 lipca, w przeddzień 100. rocznicy wybuchu I wojny światowej, podczas audiencji generalnej na placu św. Piotra papieskie „nigdy więcej wojny!” zabrzmiało jeszcze raz.

Jednak późniejsze wypowiedzi Franciszka – zwłaszcza apele o powstrzymanie prześladowań chrześcijan i członków innych wyznań na terenie, których proklamowano Państwo Islamskie – można było uznać pośrednią aprobatę amerykańskich nalotów na pozycje dżihadystów. Pod koniec sierpnia, w drodze powrotnej z Korei, zapytany o to, czy aprobuje bombardowania w Iraku, papież odpowiedział: „W tych przypadkach, gdzie mamy do czynienia z niesprawiedliwą napaścią, mogę jedynie powiedzieć, że dopuszczalne jest powstrzymanie niesprawiedliwego agresora. Podkreślam słowo: powstrzymanie. Nie mówię bombardować, prowadzić wojnę, ale powstrzymać go. Trzeba ocenić środki, jakich można użyć do powstrzymywania napastnika”.

W miniony wtorek, już po rozpoczęciu amerykańskich nalotów w Syrii, precedensowe stanowisko zajął Episkopat Niemiec. Zgromadzeni na zebraniu plenarnym w Fuldzie biskupi uznali, że operacja wojskowa przeciwko Państwu Islamskiemu jest „konieczna i uzasadniona”. Dodali wprawdzie, że priorytet powinna mieć pomoc niesiona uchodźcom, zaś samo użycie broni nie przyniesie na Bliskim Wschodzie trwałego pokoju – ale aprobata nalotów przez niemiecki Kościół to i tak wyraz ewolucji poglądów. Zwłaszcza gdy się pamięta stanowczy sprzeciw tej instytucji wobec wojny z Irakiem w 2003 r. Jeśli dodać do tego coraz głośniejsze wezwania amerykańskich chrześcijan do wojskowej rozprawy z dżihadystami, rodzi się pytanie: czy sformułowana przed laty przez św. Augustyna doktryna wojny sprawiedliwej nie ulega właśnie swoistemu uaktualnieniu.

Pokuta za Hastings

W pierwszych wiekach istnienia Kościoła chrześcijański sprzeciw wobec wojen był bezwarunkowy. Nie stanowił on jednak – jak przed kilkoma laty przekonywał na łamach „Znaku” ksiądz (dziś biskup) Grzegorz Ryś – „wygodnego pacyfizmu czasu pokoju”. „[Był] to radykalizm męczeństwa w chwili, gdy odmowa służby wojskowej stała się (od początku III w.) jednym z powodów prześladowań chrześcijan”. Nawet kiedy cesarstwo rzymskie stało się chrześcijańskie, św. Bazyli nakazywał trzyletnią pokutę żołnierzom, którzy zabili w czasie wojny. Jeszcze w 1066 r. po bitwie pod Hastings cała armia normańska odbywała czterdziestodniową pokutę – i bez znaczenia był tu fakt, że zdobywała Anglię pod papieskim sztandarem.

Równolegle jednak kształtowała się druga tradycja, którą ks. Ryś nazywał militarystyczną. Już w 314 r. ogłoszono ekskomunikę żołnierzy-dezerterów. Zaś wspomniany św. Augustyn opracował definicję „wojny sprawiedliwej”, której – poddając ją czasem interpretacji (zwykle, z biegiem czasu, rozszerzającej) – Kościół trzyma się do dziś. „Nazywamy sprawiedliwymi wojny, które są odwetem za niesprawiedliwość, kiedy naród lub państwo, przeciw którym mamy prowadzić wojnę, zaniechał albo ukarania za występki popełnione przez swoich, albo oddania tego, co zostało zabrane na skutek tych nieprawości” – pisał święty z Hippony.

 Z kolei św. Tomasz wymienił trzy warunki wojny sprawiedliwej: „niekwestionowany autorytet wypowiadającego wojnę władcy, sprawiedliwa przyczyna (causa iusta) oraz uczciwa intencja”. W kolejnych wiekach za wojnę sprawiedliwą zaczęto uważać wyłącznie wojnę obronną (więcej na ten temat w rozmowie na str. 35).

Według Katechizmu Kościoła Katolickiego, aby móc ją przedsięwziąć, muszą zostać spełnione następujące przesłanki: szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów jest długotrwała, poważna i niezaprzeczalna; wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazują się nierealne lub nieskuteczne; są uzasadnione warunki powodzenia; użycie broni nie pociągnie za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć.

Współczesne katolickie nauczanie ograniczyło stanowczy sprzeciw wobec wojny wyłącznie do krytyki tzw. wojny totalnej. Gdy przychodzi do dyskusji o broni atomowej, minach przeciwpiechotnych, czy masowych bombardowaniach, Kościół nie ma żadnych wątpliwości. „Wszelkie działania wojenne, zmierzające bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub też większych połaci kraju z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasługują na stanowcze i natychmiastowe potępienie” zapisano w soborowej konstytucji o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”.

Nadzieja i trzeźwość myślenia

Jednak po zakończeniu zimnej wojny katolicką koncepcję wojny sprawiedliwej czekały nowe wyzwania: pojęcia „interwencji humanitarnej” oraz „wojny prewencyjnej”. W 1999 r. NATO przez kilka miesięcy bombardowało Jugosławię, aby zmusić Slobodana Miloševicia do zakończenia czystek etnicznych w Kosowie. Zaś dwa lata później – zaraz po zamachach 11 września – Stany Zjednoczone zaangażowały się w „wojnę z terroryzmem” i rozpoczęły naloty na cele w Afganistanie. Wielu amerykańskich katolików uznało, że ma prawo do „prewencyjnych” interwencji, które można wręcz tłumaczyć jako swego rodzaju wojnę obronną.

W tym kontekście warto przyjrzeć się debacie, która toczy się dziś wśród chrześcijan w Stanach Zjednoczonych. Powołując się na apele patriarchy chaldejskiego Babilonii o interwencję wojskową, grupa uznanych intelektualistów katolickich wystosowała w sierpniu – w imieniu, jak napisano, „ofiar barbarzyństwa ISIS [dżihadystycznej organizacji, która stoi za powstaniem Państwa Islamskiego – red.] w Iraku” – apel, w którym zaznaczono, że „na dłuższą metę nic nie ochroni ofiar oprócz zniszczenia militarnego potencjału ISIS”. Sygnatariusze otwartego listu do amerykańskich władz wezwali do rozszerzenia nalotów na cele dżihadystów i rozpoczęcia dozbrajania Kurdów. Apelując o zniszczenie ISIS, zaproponowali tym samym nowe spojrzenie na doktrynę wojny sprawiedliwej.

„Do pewnego stopnia muszą się z nimi zgodzić wszyscy ludzie dobrej woli – pisze na łamach magazynu „American Spectator” Mark Tooley, prezydent Institute on Religion and Democracy, think tanku założonego przez chrześcijan różnych Kościołów. Dodaje jednak: „Wyzwaniem jest podkreślenie, że nawet po wyczekiwanym zniszczeniu ISIS przemoc i niepokoje, nieodłączny składnik historii ludzkości, bedą trwały, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Chrześcijańskie nauczanie musi proponować zarówno nadzieję, jak i trzeźwość myślenia – a obie te rzeczy wymagają wytrwałości i cierpliwości”.

Wahania Jana Pawła II

Nawet u znanego z bezkompromisowo antywojennej postawy Jana Pawła II znaleźć można chwile wahania. Kiedy w 1994 r. wspólnota międzynarodowa bezradnie przyglądała się czystkom etnicznym w Bośni, Jan Paweł II zaapelował o „interwencję humanitarną”. „Na kompetentnych organach władzy spoczywa odpowiedzialność niezaniedbania niczego, co po ludzku jest możliwe, w celu rozbrojenia agresora oraz stworzenia warunków sprawiedliwego i trwałego pokoju” – przypominał wtedy papież. Odebrano to jako wyraźny apel do większego militarnego zaangażowania się wspólnoty międzynarodowej.

Ale pięć lat później Jan Paweł II zmienił front. Gdy rozpoczęły się naloty NATO na Jugosławię w celu powstrzymania czystek etnicznych w Kosowie, papież stanowczo się im sprzeciwił. „Należy uciszyć szczęk oręża – wzywał. – Przemoc, jako odpowiedź na przemoc, nie jest nigdy rozwiązaniem prowadzącym do wyjścia z kryzysu”. Nigdy?

Komentatorzy zauważali, że ta zmiana po części mogła być tłumaczona zaangażowaniem Watykanu w zakulisowe działania dyplomatyczne, których celem było doprowadzenie do rozmów pokojowych. Taki zresztą jest jeden z warunków wojny sprawiedliwej: akcja militarna dopuszczalna jest dopiero po wyczerpaniu wszelkich możliwości, w tym dyplomatycznych. Oczywiście owe zasady są pewną idealizacją, którą niekoniecznie łatwo zastosować w konkretnej sytuacji. Często np. dopiero użycie militarnej siły mobilizuje agresora do rozpoczęcia równolegle rozmów dyplomatycznych.

W świecie dronów

Znawcy tematu wskazują, że dzisiaj największym problemem dla mówienia o wojnie sprawiedliwej jest nowa, o wiele bardziej skomplikowana rzeczywistość.

– Obecnie dysponujemy inną techniką militarną, w perspektywę wojny wplątane są interesy gospodarcze, występują też nowe rodzaje agresji, dlatego zasady wojny sprawiedliwej domagają się przemyślenia na nowo – mówi „Tygodnikowi” ks. prof. Andrzej Szostek. Daje przykład terrorystów, którzy atakują z zaskoczenia i chodzi im o inne cele niż np. zabór terytorium. I dodaje, że nie chodzi o rezygnację z wszelkich zasad, tylko o to, by tradycyjne zasady nie stały się pustym słowem. – Z idei wojny sprawiedliwej trudno zrezygnować. Mamy nie przyjść z pomocą ludziom, którzy są atakowani przez Państwo Islamskie? Nie pomóc choćby przez ich dozbrojenie? To byłaby jakaś głęboka nieuczciwość – konkluduje kierownik Katedry Etyki KUL.

Nowości techniczne (np. rakiety czy drony) sprawiają, że pewne reguły wojny sprawiedliwej muszą być zrewidowane. Weźmy problem ataków rakietowych prowadzonych przez terrorystów z terenów neutralnego państwa. Jak ma się zachowywać państwo zaatakowane? Czy może i na jakich warunkach odpowiedzieć militarnie?

Ks. Szostek pokazuje jednak, że myślenie w kategoriach reguł wojny sprawiedliwej nadal funkcjonuje. – Gdy amerykańskie rakiety przez pomyłkę spadały na cele niemilitarne, to prezydent czuł się w obowiązku przeprosić – mówi etyk.

Pojawiają się natomiast inne naglące pytania. Na współczesnej wojnie łatwo jest przekraczać granice, np. stosując tortury.

– Problem tortur – wyjaśnia ks. prof. Szostek – pojawia się wtedy, gdy zamierzamy zdobyć informacje, które zdaniem torturujących są nie do zdobycia innymi drogami. Nie wolno ulegać sugestii, że stan wojny sprawia, iż fundamentalne zasady moralne tracą na znaczeniu. To prawda, że jak nie będę torturował, to będzie mi trudniej do pewnych informacji dotrzeć. Ale stosowanie tortur sprawia, że wojna przestaje być sprawiedliwa. Przestaje być działaniem w obronie człowieka i jego dobra. Nie jest rzeczą przypadku, że wprawdzie tortury się stosuje, ale ukrywając ten fakt. Właśnie dlatego, że trudno oficjalnie przyznać, iż jest to zaakceptowana metoda walki z przeciwnikiem.

Sens mówienia o wojnie sprawiedliwej dostrzega także prof. Andrzej Zoll. – Prawo międzynarodowe uznaje agresję za zbrodnię. Przeciwstawienie się jej, a więc wojna sprawiedliwa, ma zatem prawny sens. Nie jest jednak łatwo zdefiniować taką wojnę. Wojna jest sprawiedliwa wtedy, gdy broni się uznawanych przez narody cywilizowane wartości ogólnoludzkich. O zasadach „uznawanych przez narody cywilizowane” wspomina np. artykuł 7. Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka. Państwo Islamskie rzeczywiście zagraża cywilizowanemu światu, wobec tego świat ma prawo się bronić.

Prof. Zoll komentuje także reakcję Jana Pawła II na naloty w obronie Kosowa: – Podczas interwencji wojsk NATO chodziło o obronę jednej ze stron pozostających w konflikcie. Pojawia się wówczas wątpliwość, czy można mówić o wojnie sprawiedliwej. Czy Serbia miała prawo do Kosowa, czy nie? W stosunkach międzyludzkich funkcjonuje pojęcie obrony koniecznej, która może też być pomocą konieczną. Wystąpienie przeciwko agresorowi w obronie atakowanych może być uznane za działania analogicznie sprawiedliwe.

„Nie ma wojny sprawiedliwej”

Przeciwko określaniu wojny jako sprawiedliwej protestuje natomiast Halina Bortnowska. – Żadna wojna nie jest aktem sprawiedliwości – mówi publicystka zaangażowana w działalność Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Choć nie wykluczam konieczności wojny obronnej. Nie jest tak, że wszystko, co staje się koniecznością, jest zarazem sprawiedliwe. Musimy czasem robić rzeczy, które będą mniejszym złem w rozeznaniu naszego ograniczonego rozumu. Natomiast zawsze jesteśmy odpowiedzialni za to, że dopuściliśmy do sytuacji, w której tak wielu ludzi uważa, iż nie ma innego wyjścia. Jesteśmy współwinni temu, że dopuściliśmy do powstania Państwa Islamskiego. Atak Busha juniora na Saddama Husajna był w najwyższym stopniu bezsensowny, oparty na fikcji stworzonej umyślnie w tym celu. Chaos iracki jest skutkiem tamtej agresji.

Bortnowska uważa, że z unieszkodliwianiem dyktatorów jest jak z wyrzucaniem złych duchów, o którym mówi Jezus w Ewangelii: – Na miejsce jednego wyrzuconego przychodzi siedmiu jeszcze gorszych. Myślę, że papieży nie należy kusić do przedwczesnego błogosławienia czegoś takiego jak naloty bombowe.

– Każda wojna – także obronna – niesie z sobą olbrzymie zło, nie tylko w postaci zniszczenia i śmierci, ale też w postaci zakorzenienia nienawiści – przyznaje ks. Szostek. – Dlatego łatwiej usprawiedliwić niszczenie celów militarnych niż zabijanie ludzi. Nierzadko zdarza się, iż uprzedza się społeczeństwo, zanim tego rodzaju atak nastąpi, żeby na agresora przerzucić odpowiedzialność: „Uprzedziliśmy, trzeba było wycofać się. Nie zrobiliście tego. Udowodniliśmy, że naszym celem nie jest zabicie was”.

Etyk z KUL-u podaje przykład bitew powietrznych podczas II wojny światowej. – Zwykle gdy samolot był zestrzelony, ginął także jego pilot. Ale jeżeli pilotowi udało się katapultować, to prawo wojenne nie pozwalało do niego strzelać. Skąd się ono wzięło? Sensem wojny sprawiedliwej nie jest zabijanie, tylko niszczenie źródeł agresji. Przy tej okazji giną ludzie, ale robi się, ile się da, aby tego ubocznego skutku uniknąć. Dlatego nie do usprawiedliwienia są np. naloty na cywilów w celu złamania morale.

„Nadstaw drugi policzek”

Społeczeństwa, również w większości katolickie, będą się bronić przed agresją. Warto natomiast nie zapominać o pewnej utopii, która w historii parę razy stała się rzeczywistością. W pierwszych wiekach kilku rzymskich cesarzy wydało wojnę młodej sekcie. Chrześcijanie nie szukali wsparcia militarnego. Ginęli jako męczennicy. Mimo to przetrwali. Podobną taktykę przyjął Gandhi i doprowadził do wyzwolenia Indii z kolonialnego jarzma. Nas, Polaków, w latach 80. spotkała podobnie zdumiewająca przygoda.

Ewangelia w wielu sytuacjach wydaje się nierealistyczna. Pozwólmy jednak, by nas niepokoiła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2014