Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie” – takim ostrzeżeniem winien być opatrzony niemal każdy z filmów Ulricha Seidla. Jednak gdyby przyjrzeć się uważniej jego twórczości, bliższe staje się doświadczenie nie tyle piekielnych otchłani, do których upodabnia się przedstawiony w niej współczesny świat, ile raczej czyśćca, w którym zostajemy poddani niezwykle brutalnej dezynfekcji. Wychodzimy potem z kina na światło dzienne co prawda mocno sponiewierani, ale też jakby trochę czystsi. Nic więc dziwnego, że „nadzieja” w tytule jego ostatniego filmu nie jest bynajmniej sformułowaniem ironicznym. Przypełza ona jednak z miejsca nader podejrzanego – z ciemnego tunelu uznawanego w naszej kulturze za relację pedofilską.
W swojej trylogii „Raj” Seidl postanowił przetestować trzy cnoty ewangeliczne – w warunkach ekstremalnych, ale i symptomatycznych dla współczesnej zachodniej cywilizacji. Czym jest erotyczna miłość w świecie globalnie podzielonym, zdominowanym przez mechanizmy kupna i sprzedaży? – pytał w pierwszej części traktującej o afrykańskich przygodach austriackiej seksturystki w średnim wieku. Czym podszyty jest religijny ekstremizm i dlaczego skazany jest na samobójczą klęskę? – zastanawiał się w filmie „Wiara”. Pokazywał w nich sytuacje laboratoryjne, choć zawsze wypreparowane z surowej, paradokumentalnej tkanki.
W „Nadziei” metoda jest podobna: aktorzy przemieszani zostali z naturszczykami, a wiele scen jest zaimprowizowanych, choć jednocześnie poddanych żelaznej reżyserskiej dyscyplinie. Na pierwszy plan wysuwa się Melanie, córka Teresy z filmu „Miłość”. Otyła trzynastolatka uwięziona w wymiarach dorosłej kobiety przebywa w górach na obozie odchudzającym dla młodzieży, który w symboliczny sposób uosabia dwa koszmary współczesności. Mamy więc kompulsywne obżarstwo jako próbę zaspokojenia emocjonalnych deficytów oraz obsesyjne katowanie swego ciała w imię niedościgłych ideałów piękna i seksualnej atrakcyjności. Bohaterki „Nadziei” z pomocą batoników zajadają swoje smutki. Nie potrafią wyjść z zaklętego kręgu uzależnienia, choć nadzieja na szczupłą sylwetkę to jednocześnie nadzieja na miłość.
Jest pewnie jakieś okrucieństwo w przyglądaniu się tej paradzie otyłych, przedwcześnie rozwiniętych ciał, poddanych na sali gimnastycznej morderczym ćwiczeniom, to znów leniwie rozlazłych w przestrzeni prywatnej. Przewrotność spojrzenia Seidla polega jednak na tym, że obcując z Melanie, doświadczamy zachwiania tradycyjnych (czy raczej masowo ustanowionych) kanonów piękna. Niewyróżniająca się niczym, samotna dziewczyna, skazana jedynie na zdawkowe rozmowy telefoniczne z przebywającą w Kenii matką, na nieobecność ojca i nadobecność sztucznie rozerotyzowanych koleżanek z pokoju, nieoczekiwanie zaczyna rozkwitać. Obiektem jej westchnień staje się podstarzały obozowy lekarz, którego zrazu nieudolnie uwodzi, by wreszcie wejść z nim w napiętą, quasi-erotyczną relację.
Seidl nie przestaje zaskakiwać rozwijaniem dynamiki tego związku – to, co zrazu obleśne i zakazane, zaczyna zyskiwać inny wymiar. Być może to w naszym intencjonalnym i czujnym spojrzeniu kryje się coś zdrożnego. Jednoznaczna z pozoru sytuacja władzy, zależności czy wręcz seksualnej przemocy zostaje przez Seidla zakwestionowana. Mamy przed sobą dwoje ludzi beznadziejnie samotnych, rozpaczliwie łaknących bliskości.
W kulminacyjnej scenie filmu Melanie i lekarz spotykają się w lesie – kiedy już, już wydaje się nam, że nastąpi karygodne przekroczenie, dzieje się coś nieoczekiwanego: mężczyzna przytula dziewczynę i trwają tak przez chwilę, szczęśliwi być może bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Scena ma dlatego tak silny ładunek, że patrzymy na nią – jak to u Seidla – zupełnie z zewnątrz, oczyma potencjalnego podglądacza, który zazwyczaj na ekranie pojawia się w takich chwilach znienacka, demaskując złamanie tabu i powodując wybuch powszechnego skandalu.
Tymczasem widz „Nadziei” przyłapuje się na refleksji, że być może największym dzisiaj skandalem jest... bliskość właśnie, przyznanie się do słabości i poddanie się jej. Dziwne, niepokojące spotkanie bohaterów nie ma (bo mieć nie może) żadnej przyszłości, ale przynosi kruchą nadzieję na to, że prawdziwa intymność jest możliwa, niekoniecznie w obscenicznym czy perwersyjnym wydaniu.
„RAJ: NADZIEJA” („Paradies: Hoffnung”) – scen. i reż. Ulrich Seidl, zdj. Edward Lachman, Wolfgang Thaler, wyst. Melanie Lenz, Joseph Lorenz, Verena Lenbauer i inni. Prod. Austria/ /Francja/Niemcy 2013. Dystryb. Against Gravity.