Śmierć w bikini

Do polskich kin wchodzą dwa ważne filmy, na różne sposoby opisujące pustkę współczesnego świata i jego mieszkańców szukających protezy wyższego sensu.

01.04.2013

Czyta się kilka minut

Korine już wcześniej zajmował się kulturowym śmieciowiskiem – tym wokół nas, i tym utrwalonym w śmieciowych obrazach. / Fot. ITI CINEMA
Korine już wcześniej zajmował się kulturowym śmieciowiskiem – tym wokół nas, i tym utrwalonym w śmieciowych obrazach. / Fot. ITI CINEMA

Właściwie oba tytuły różni od siebie wszystko. „Raj: Wiara” Ulricha Seidla to film europejski, w swojej formie ascetyczny, w odbiorze zimny i nieprzyjemny, wręcz torturujący widza obrazami patologicznej dewocji. Amerykańskie „Spring Breakers” Harmony’ego Korine’a jest dla odmiany jak ekscytująca kąpiel w lepkim różowym kisielu, która stopniowo zamienia się w seans podtapiania – opowieść o nastolatkach „na gigancie” jednocześnie kusi nas i dusi. Pierwszy film jest do bólu oczywisty, jednowymiarowy w swoim oskarżeniu, drugi wykorzystuje cały dwuznaczny potencjał kina, balansując na cienkiej i śliskiej granicy między przyjemnością patrzenia a grozą rozpoznania.

CHRYSTUS POD KOŁDRĄ

Dla Anny Marii z filmu austriackiego reżysera świat to nowoczesna wersja Sodomy i Gomory. Każdego dnia bohaterka wyrusza na krucjatę przeciwko zamieszkującym dzisiejszą Europę Zachodnią barbarzyńcom: ateistom, innowiercom, ludziom obyczajowo rozwiązłym. Anna Maria jest zresztą siostrą seksturystki Teresy, znanej nam z filmu „Raj: Miłość”, pierwszego ogniwa trylogii Seidla, będącej prowokacyjnym, na wskroś współczesnym odczytaniem trzech cnót teologicznych (na polska premierę czeka jeszcze „Raj: Nadzieja”, opowiadający o nastoletniej córce Teresy przebywającej na obozie dla otyłej młodzieży). Pytając o dzisiejsze znaczenie tych wartości, Seidl i tym razem stosuje perspektywę radykalnie wykrzywioną. Bohaterka „Wiary” w swojej walce o wiarę reprezentuje religijność perwersyjną, w której pogarda dla człowieka idzie w parze z sadomasochistyczną żarliwością. Anna Maria ma do spełnienia misję ewangelizacyjną, którą realizuje chodząc po domach z figurką Matki Boskiej pod sztandarami katolickiego „Radia Maria”. Po powrocie do pedantycznego mieszkania odprawia swoje codzienne rytuały: samobiczowanie pod krzyżem, śpiewanie pobożnych pieśni z akompaniamentem keyboardu, chodzenie na klęczkach z różańcem. Seidlowi nie wystarcza jednak nagromadzenie tych aktów pobożności czy kolejnych dziwactw i każe swojej bohaterce jeszcze mocniej docisnąć pedał. Scena, w której żyjąca samotnie Anna Maria w religijnej ekstazie masturbuje się krucyfiksem, nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z przypadkiem klinicznym. Ale też z aktem swoistego sadyzmu ze strony reżysera.

Zimne, nieruchome oko kamery rejestruje kolejne stadia tej psychozy. Kiedy w domu bohaterki zjawia się dawno niewidziany mąż, pobożny muzułmanin z Egiptu poruszający się na wózku, dochodzi do próby sił, która szybko zamienia się w układ patologicznej zależności. Już nie tylko wegetujący na społecznych obrzeżach imigranci czy żyjący na kocią łapę grzesznicy, ale przede wszystkim zdany na łaskę żony Nabil staje się celem jej misyjnej działalności.

Seidl rozwija tu epizod ze swego filmu dokumentalnego „Jezu, Ty wiesz” (2003), w którym zawieszona nad ołtarzem kamera rejestrowała intymne wyznania wiernych – wśród nich była kobieta, która nie potrafiła się odnaleźć w związku małżeńskim z mężczyzną innego wyznania. „Wiara” tamte dylematy religijności zbyt łatwo obraca w swoją karykaturę, pokazując, co się dzieje, kiedy miłość bliźniego zamienia się w inkwizytorskie zaślepienie, a przeżycie religijne w seksualną fiksację. Sęk w tym, że w oskarżaniu nieludzkiej, chorobliwej pobożności i wołaniu o oczyszczenie religii reżyser sięga wyłącznie po ekstrema, używając narzędzi ciężkich i topornych, które paradoksalnie osłabiają wymowę filmu. „Wiara” ze swoją spójną koncepcją opartą na wizualnych kontrapunktach i surowych, wystudiowanych kadrach w gruncie rzeczy sprowadza się do trywialnej konstatacji, że Chrystusa trzeba hodować w swoim sercu, a nie pod kołdrą.

ŚMIETNIK W GŁOWACH

Pod tym względem o wiele ciekawszą propozycją są rozbuchane „Spring Breakers”, pokazujące w krzywym zwierciadle świat, przed którym Anna Maria tak desperacko ucieka. Niezależny twórca Harmony Korine, jako scenarzysta filmów Larry’ego Clarka „Dzieciaki” czy „Ken Park”, już ponad dekadę temu otworzył Amerykanom oczy na to, jak naprawdę wygląda inicjacja w dorosłość nastolatków wychowanych w kulturze opartej na bezmyślnym konsumowaniu i nihilistycznych eksperymentach z wolnością. Również w filmach przez siebie reżyserowanych, jak „Skrawki” czy „Trash Humpers”, Korine zajmował się analizowaniem kulturowego śmieciowiska – tego, który piętrzy się wokół nas, i tego utrwalonego w śmieciowych obrazach.

W „Spring Breakers” robi rzecz brawurową: przeczesuje śmietnik, który w głowach współczesnych amerykańskich nastolatek stworzyła popkultura, ale uderza w nią za pomocą jej własnej broni. Do filmu o czterech licealistkach, które podczas wiosennej przerwy w nauce (stąd tytuł) ruszają na Florydę, żeby zaszaleć wzorem tysięcy innych nastolatków, zaangażował autentyczne gwiazdki kultury popularnej jak Vanessa Hudgens z serialu Disneya „High School Musical” czy śpiewająca aktoreczka Selena Gomez. Roznegliżowane bohaterki masowej wyobraźni wrzucił w film rozwibrowany niczym półtoragodzinny wideoklip, pulsujący elektroniczną muzyką, uwodzący rozwiązłym psychodelicznym klimatem. Dziewczyny zapatrzone w Britney Spears czy Beyoncé, nauczone przez teledyski i reklamy, że liczy się tylko perfekcyjne, seksownie wypięte ciało i dobra zabawa na plaży, rozpoczynają swój rajd od napadu na bar. Instrukcja zaczerpnięta z gier komputerowych i filmów Tarantino okazuje się niezawodna. Dalej jest już tylko straceńczy pęd, by przeżyć wymarzoną przygodę do końca.

Niczym w produkcji MTV z ekranu wylewa się na nas kłębowisko opalonych ciał, używających i używanych, przytłaczających powtarzalnością gestów, monotonią ruchów i pustych zaklęć. Bohaterki w swoim dzikim tańcu próbują zatrzymać chwilę, nakręcają się coraz bardziej, jakby chciały przekroczyć siebie. Jesteśmy w świecie karnawału, w którym wszystko jest na opak: rozrywkowe uczennice zamieniają się w tyleż seksowne, co niebezpieczne mścicielki w fosforyzujących kostiumach kąpielowych i różowych kominiarkach, a ich wybawca (James Franco) okazuje się karykaturalnym wcieleniem szatana, czyli skrzyżowaniem charyzmatycznego rapera z wyćwiczonym w rozmaitych socjotechnikach narkotykowym dilerem. Korine próbuje wkręcać nas w ten prymitywny moralitet: nie przypadkiem jedna z bohaterek nosi imię Faith (Wiara). To ona rozpoznaje, że przecież wszystko „miało być inaczej”, że w pewnym momencie zabawa zaczęła toczyć się na zupełnie innych zasadach. Nie przeszkodzi to jednak Candy, Britt i Cotty dalej realizować swoje fantazje.

***
Harmony Korine w dzikiej zabawie na popkulturowym śmietniku ryzykuje znacznie więcej niż Ulrich Seidl w dosłownej, niczym niezapośredniczonej krytyce skłamanej religijności. Kiedy kostyczny Austriak opowiada o wypełnianiu duchowej pustki, robi to z bezpiecznym dystansem, graniczącym nawet ze wstrętem, i z takim też uczuciem zostawia nas po seansie. Młodszy o pokolenie Amerykanin ekscytującą jazdę na złamanie karku odbywa razem ze swoimi bohaterkami. Próbuje widza dezorientować ciągłym zawieszeniem między rozrywkową eksploatacją seksu i przemocy a dyskursem krytycznym. Nie pozwala się bezpiecznie zakotwiczyć. Nasze bezkarne podglądactwo raz po raz zamienia w udrękę znużenia, od fantazji niepostrzeżenie przechodzi w koszmar – równie zresztą ekscytujący.

I tu pojawia się pytanie, jak całą tę dwuznaczność odbierze kilkunastoletni widz „Spring Breakers”? I jak pogodzić dopuszczalną kategorię wiekową filmu z zawrotną popularnością odtwórczyń głównych ról wśród młodocianej widowni? Na świecie rozpiętość wieku była znacząca: od 12 lat we Francji do 18 w Kanadzie. W Polsce, gdzie dystrybutor może jedynie sugerować kinom cenzus wiekowy, film ma być dozwolony od lat 15. Tymczasem Korine operuje środkami o takiej intensywności, że nawet dorosły widz, świadomy zabawowej konwencji, będzie długo nosił ten film pod powiekami i zmagał się z jego niepokojącym brzmieniem. Wielbicielki disneyowskich gwiazdek mogą spodziewać się prawdziwej terapii szokowej.  


„RAJ: WIARA” – reż. Ulrich Seidl, scen. Ulrich Seidl, Veronika Franz, zdj. Edward Lachman, Wolfgang Thaler, wyst. Maria Hofstätter, Nabil Saleh, Natalya Baranova i inni. Prod. Austria/Niemcy/Francja 2012.


„SPRING BREAKERS” – scen. i reż. Harmony Korine, zdj. Benoît Debie, muz. Cliff Martinez, Scrillex, wyst. Selena Gomez, Vanessa Hudgens, James Franco, Ashley Benson, Rachel Korine i inni. Prod. USA 2012.


Oba filmy w kinach od 5 kwietnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2013