Siła spółdzielni

Dlaczego Cezary Grabarczyk trwa? W ministerstwie infrastruktury, gdzie jego praca ociera się o kompromitację, nie jest przecież premierowi potrzebny. Jest potrzebny do wewnątrzpartyjnych rozgrywek w PO.

23.08.2011

Czyta się kilka minut

/ rys. Mirosław Owczarek /
/ rys. Mirosław Owczarek /

Donald Tusk musi pluć sobie w brodę, że wiele miesięcy temu nie odstawił ministra Cezarego Grabarczyka na boczny tor. Gdy w ostatnich miesiącach rozmawiał o nim ze współpracownikami, nieraz przeczesywał włosy - drwiąc z nabrylantowanej fryzury podwładnego. Bezsilny gest.

Czy gdyby Grabarczyk trafił do ministerstwa sprawiedliwości (jest prawnikiem i kwestiami prawniczymi zajmował się, gdy PO była w opozycji - a "Polityka" czterokrotnie wyróżniała go wówczas w rankingu najlepszych posłów), byłoby inaczej? Dziś to pytanie nie ma już znaczenia: został ministrem infrastruktury i trudno znaleźć polityka, który napsuł obozowi władzy więcej krwi niż on. Najświeższe przykłady wpadek: zamieszanie z budową autostrady A2 (niepewność, czy droga "będzie przejezdna" na Euro 2012), a później strajk na kolei w szczycie sezonu urlopowego.

Dla premiera Tuska to fatalne wiadomości, bo mocno podważają jego wiarygodność. Przypomnijmy, co mówił o PKP w exposé cztery lata temu: "Modernizacji wymaga infrastruktura polskich kolei. Pasażerowie mają prawo do czystych dworców, punktualnych, szybkich pociągów, a kolejowy transport towarowy musi mieć warunki do konkurowania z innymi formami przewozu. Grupę PKP czekają kolejne lata realizacji przyjętej strategii. Rozwiążemy problemy Przewozów Regionalnych, a mój rząd zakończy prace nad studium kolei dużych prędkości".

A teraz fakty. W czasie świąt, w grudniu 2010 r. Polacy mogli sobie przypomnieć PRL - czyli spóźniające się pociągi i wsiadanie do wagonów przez okno, żeby zdobyć miejsce siedzące. Według danych PKP, liczba spóźnionych pociągów tylko w pierwszym półroczu 2010 r. sięgała 1/3 wszystkich składów, które miały dotrzeć do stacji docelowej. Po ostatnim, sierpniowym zamieszaniu na kolei PiS złożyło wniosek o wotum nieufności dla ministra Grabarczyka. Debata i głosowanie w Sejmie odbędą się jeszcze w tym miesiącu. To nie jest dobry scenariusz dla Platformy. Partia władzy przerabiała go zimą z marnym rezultatem.

Pociąg widmo

W grudniu 2010 r. wprowadzono w Polsce nowy rozkład jazdy kolei. Zmiana była źle przygotowana i zapanował bałagan. Informacje zamieszczone w internecie i rozkłady na dworcach różniły się od siebie. Sami pracownicy kolei nie bardzo mogli się połapać w chaosie: zdarzało się, że odsyłali podróżnych na nieistniejące perony. W tym samym czasie zaatakowała zima, a na wszystko nałożył się wzmożony ruch podróżnych w czasie świąt i sylwestra.

Opozycja zażądała głowy ministra. SLD bez trudu zebrała podpisy, a podczas debaty przeciwnicy rządu bezlitośnie chłostali premiera i jego podwładnego. Na wyżyny wzbił się poseł SLD Wiesław Szczepański, były wiceminister infrastruktury, który czytał urywki informacji zamieszczanych przez koleje na oficjalnych stronach internetowych: "Pomimo trudnych warunków pogodowych PKP Intercity z powodzeniem i nieprzerwanie prowadzi ruch pociągów, a pasażerowie docierają do stacji docelowych". "Wystartował niezwykły projekt Intercity Kino Polska. Pasażerom serwuje się filmy Barei: »Poszukiwany, poszukiwana«, albo »Lekarstwo na miłość«".

"A może - komentował Szczepański - poleciłby pan, panie ministrze, projekcję tasiemców filmowych na długą podróż - np. »Niewolnica Isaura« albo dla rozrywki »Pociąg widmo«? Niestety horroru nie polecam, horror przeżywają pasażerowie".

Wielokrotnie przerywane salwami śmiechu wystąpienie poseł zakończył wezwaniem do odejścia ministra infrastruktury. "W każdym cywilizowanym kraju po takim zamęcie na kolei człowiek cywilizowany podałby się do dymisji" - stwierdził.

Grabarczyk zachowywał się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z sytuacji. "Przegraliśmy batalię, ale wygramy wojnę. Wygramy tę ważną wojnę o właściwe traktowanie klientów kolei.  Dla polskich kolei, polskiego ministra infrastruktury odpowiedzialnego za kolej, pasażerowie są najważniejsi" - mówił w Sejmie. Posłowie opozycji nawiązywali do jego słów: "Oby to nie była wojna trzydziestoletnia". Donald Tusk, wyraźnie zdenerwowany, podniesionym głosem bronił ministra, bez specjalnego przekonania twierdząc, że zarzuty opozycji są bezzasadne.

Wkrótce premierowi zrzedła mina jeszcze bardziej. Wprawdzie, dzięki dyscyplinie w koalicji Grabarczyk wygrał głosowanie i został na stanowisku, można się więc było cieszyć. Ale zaraz po głosowaniu dostał od posłanek PO kwiaty - zaiste, nadmiar ostentacji. Opozycja kpiła, że był to wyraz uznania sukcesów ministra na kolei, a jeden z tabloidów błyskawicznie ogłosił ankietę wśród czytelników, za co minister Cezary Garbarczyk dostał kwiaty. Możliwe odpowiedzi (za brudne toalety w pociągach, za wożenie ludzi jak bydło, za brak autostrad w Polsce) należało przesyłać na adres resortu infrastruktury.

W pierwszym miesiącu 2011 r. poparcie dla partii rządzącej zjechało z 54 procent do 38 (dane TNS OBOP).

Posłowie uciekają

Posłowie zaczynali mieć dosyć: wielu nie miało ochoty głosować przeciwko odwołaniu Grabarczyka. Uważali, że minister jest nieudolny, że za jego poparcie będą musieli tłumaczyć się przed wyborcami. Szczególnie trudne zadanie mieli ci parlamentarzyści, na których terenie ograniczano budowę dróg czy obwodnic miast.

"Gazeta Wyborcza" pisała: "Wszyscy drżymy (...) że zostanie na stanowisku - słyszymy w PO, gdy pytamy o dzisiejsze głosowanie nad wnioskiem o odwołanie ministra infrastruktury. - Powinien odejść, bo ludzie mają dość bałaganu na kolei, i to na pewno odbije się na naszych notowaniach - mówi polityk z władz PO".

Inny z posłów Platformy opowiadał nam: - Przed głosowaniem wotum nieufności dla Grabarczyka okazało się, że mnóstwo ludzi z PO nie może pojawić się w Sejmie: wyjazdy, wizyty u lekarza, delegacje. Sprawa była jasna. Ludzie nie mieli ochoty głosować, a potem świecić oczami. Okazało się, że jak tak dalej pójdzie, to spektakularnie przegramy głosowanie. W Kancelarii Premiera zapanowała wściekłość. Ludzie Tuska postawili sprawę na ostrzu noża. Wprowadzili dyscyplinę. Na dobrą sprawę zmusili klub do obrony ministra.

Premier mógł w zasadzie wyrzucić ministra. Do dymisji w jego rządzie dochodziło z bardziej błahych powodów - np. Zbigniew Ćwiąkalski stracił stanowisko po niefortunnej wypowiedzi na temat samobójstwa jednego z porywaczy Krzysztofa Olewnika. Tym razem jednak premier zdecydował się bronić podwładnego. Dlaczego?

Minister Grabarczyk tak naprawdę nie był Donaldowi Tuskowi potrzebny w resorcie infrastruktury, gdzie jego praca ocierała się o kompromitację. Był potrzebny do rozgrywek w Platformie.

Frakcja hawełkowa

Te było widać gołym okiem już od kilku miesięcy. Partyjna frakcja Cezarego Grabarczyka lubiła w czasie posiedzenia Sejmu siadywać w barku kawowym przy restauracji Hawełka. Barek to ważne miejsce w geografii parlamentu. Z sali posiedzeń jest tam bardzo blisko - około 50 metrów. Wystarczy przejść przez pomieszczenie dawnej dolnej palarni, by znaleźć się w budynku Starego Domu Poselskiego - kiedyś hotelu, dziś siedziby sekretariatów komisji sejmowych. Na wysokim parterze, po lewej stronie patrząc od sali posiedzeń, jest biblioteka. Obok samoobsługowa knajpa - wielka stołówka, gdzie za nieduże pieniądze można zjeść prosty, ale przyzwoity obiad. Za tą jadalnią jest barek kawowy.

Podzielony na trzy części: sala z barem, kilka stolików w większym pomieszczeniu obok i zamknięty Salonik Tetmajerowski. Kiedyś to właśnie tam - z dala od dziennikarzy i kamer - zawierano wielkie polityczne umowy. Dziś jest to jedyne miejsce, gdzie można siedząc przy stoliku zapalić przy kawie papierosa - nielegalnie, ale za cichym przyzwoleniem obsługi.

Kiedy posiedzi się w barku kawowym, widać, co piszczy w każdej partii politycznej: w barku tradycyjnie spotykają się posłowie, a więc i partyjne frakcje.

W dużych ugrupowaniach, szczególnie takich jak PO, frakcje to zjawisko nieuniknione. Wiadomo, że w Platformie znaleźli się konserwatyści, liberałowie, ludzie o poglądach lewicowych. Wiadomo, że będą chcieli trzymać się razem, w miarę możliwości się wspierać.

Jednak frakcja Grabarczyka różni się od innych. Jak określił to jeden z senatorów Platformy, jest to typowy sojusz obronny: - Notowania spadają. Posłowie, szczególnie ci niezbyt znani, myślą: "A co będzie, jeśli rzeczywiście uzyskamy gorszy wynik? Nie dostanę się do Sejmu? Przegram? Już mnie tu nie będzie? Trzeba postarać się o lepsze miejsce na liście. Ale każdy tak myśli! I jak tu walczyć samemu?". Wtedy zjawia się Grabarczyk...

Wianuszek przy stole

- Przed końcem kadencji zawsze w partiach zaczynają się ruchawki. Sprawa jest prosta do wyjaśnienia. Trzecia część posłów to materiał polityczny kiepskiej jakości. Ci ludzie przestają myśleć o tym, dlaczego zostali posłami. Myślą, jak załapać się na drugą kadencję. Myślą o tym, żeby przeciąć jak najwięcej wstęg, żeby pokazać się w mediach - tłumaczy nam senator Platformy.

Zdaniem innych naszych rozmówców, Grabarczyk leczył lęki takich posłów. Przekonywał, że kiedy będzie ich wielu, potrafią wywalczyć dla siebie ustępstwa w kierownictwie partii. Wedle zasady: "Bądźmy razem, jeśli będzie nas wielu, to wyszarpiemy sobie dobre miejsca na listach wyborczych".

Czasami, gdy do barku przychodził sam Cezary Grabarczyk, "jego ludzie" otaczali go wianuszkiem. Siadywali razem i półgłosem toczyli narady.

Jeden z platformerskich przeciwników frakcji Grabarczyka: - Zgadzam się, że grupa ma charakter defensywny. Ale silny. W parlamencie ma nawet kilkadziesiąt szabel. Nie ma tam postaci, które mogłyby odegrać ważną rolę na szczeblu ogólnopolskim. Brak im też medialnych talentów, bez których dziś trudno coś osiągnąć w polityce. Trudno za medialne talenty uważać posłów Andrzeja Biernata, Magdalenę Gąsior-Marek czy Ireneusza Rasia.

Bat na Schetynę

W Sejmie Grabarczyka i jego ludzi nazywano popularnie "spółdzielnią". Tusk potrzebował ich, bo nie miał czasu sam zajmować się partią, a musiał trzymać w szachu Grzegorza Schetynę, który zdobywał coraz więcej wpływów w PO.

Między dwiema grupami w partii narastała wrogość. Spółdzielcy oskarżali schetynowców o nielojalność i mówili im w oczy, że ich dni w partii są policzone. Schetynowcy odpowiadali pięknym za nadobne.

Jeden z ludzi Schetyny mówił nam: - Spółdzielnia? A, ta spółdzielnia nieudaczników! Grabarczyk jeździ po kraju, odnajduje ludzi słabych, skrzywdzonych, obiecuje pomoc. Lepsze miejsce na liście, jakąś radę nadzorczą, stanowisko w jakimś gabinecie politycznym. Jest w stanie przygarnąć każdego, kto z nim zechce być. Frakcja rośnie w siłę, są coraz liczniejsi, więc mogą realnie pomagać, załatwiać różne sprawy, co przyciąga do nich kolejnych ludzi. Marzeniem frakcji jest to, że kiedyś Grabarczyk zostanie premierem i wtedy wszyscy będą na topie, dostaną się do żłobu. Grabarczyk chyba wierzy w to, że jest w stanie. To śmieszne, bo jest wyjątkowo złym ministrem.

Choroba władzy

Niektórym parlamentarzystom było mniej do śmiechu.

- Szczerze mówiąc, Grabarczyk uprawia polityczne przekupstwo - mówi nam jeden z posłów PO. - Czyli coś, czym się brzydziliśmy od początku istnienia partii. Właściwie nasza formacja powstała po to, by eliminować takie zjawiska w życiu publicznym. Tymczasem Tusk na to pozwala, milcząco. I to nie jest zabawne, tylko smutne. Pokazuje, w jakim miejscu znaleźliśmy się po kilku latach u władzy.

Paweł Poncyljusz, poseł PJN, ocenia: - Najciekawsze jest to, że spór nie idzie o ideę, o program, ale o pozycję na listach wyborczych i wpływy.

Podobne refleksje mają niektórzy politycy PO. Popularny poseł Platformy: - Coraz częściej zastanawiam się, po co jest ta partia? Po co my w niej jesteśmy? Mieliśmy robić reformy, mieliśmy być stutysięczną formacją, jak niemiecka CDU. Tymczasem formacja z marzeniami zmienia się w grupę ludzi, którzy nie mają co robić, więc załatwiają drobne interesy, walczą o miejsca w radach nadzorczych, o stanowiska dla kumpli. Możecie mówić, że to czarnowidztwo i marudzenie, ale ten kryzys da się zmierzyć. W poprzednich wyborach samorządowych 100 ludzi PO wystartowało przeciwko partii, w ostatnich już 250. Co to znaczy? Jedni mają dość PO i jej lokalnych układów, odeszli, bo w innych ugrupowaniach mają bardziej czystą sytuację. Dla innych PO była tylko trampoliną do robienia kariery: odeszli, bo inny układ zaoferował im lepsze miejsce.

Ważny poseł PO, pytany o spółdzielnię Grabarczyka, mówił nam bez ogródek: - Dopadła nas choroba władzy. Najważniejszy problem polega na tym, że nikt nie zajmuje się partią. Kiedyś robił to Grzegorz Schetyna. Miał opinię człowieka, który potrafi pogruchotać kości. Ale brał na klatę wszystkie problemy. Nie był krystalicznie czysty - jak trzeba było, to wepchnął jakiegoś człowieka na stanowisko - dla dobra partii czy spokoju w jakimś regionie. Ale 90 procent takich żądań personalnych było załatwiane odmownie. Ludzie się wściekali: "Krzywdzi! Donald jest inny, gdyby Donald się za to wziął, byłoby inaczej. Ale Donald nie ma czasu. No dobrze, niech tak będzie...". Oczywiście oni dwaj działali wspólnie, wszystko było rozpisane na role: Tusk zajmował się rządem, Schetyna partią. Maszynka działała doskonale. Teraz partia pozostawiona jest sama sobie.

***

Jaki los czeka Grabarczyka? Minister zapewne przetrwa sejmowe głosowanie nad wotum nieufności i pozostanie w rządzie, a 9 października znów dostanie się do parlamentu.

Co ze spółdzielnią? Sporo zależy od tego, ilu jej członków wejdzie do Sejmu i jak po wyborach będą układały się relacje między premierem a marszałkiem sejmu.

Jeśli pozostaną złe, podszyte nieufnością, jak w ostatnich miesiącach, to spółdzielcy i Grabarczyk jeszcze się Donaldowi Tuskowi przydadzą.

W tekście wykorzystano fragmenty książki, którą autorzy napisali o premierostwie Donalda Tuska i rządach PO. Książka "Daleko od miłości" pojawi się w księgarniach w pierwszym tygodniu września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2011