Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pamiętam sprzed lat te sekundy w „Andante tranquillo”. Fortepian jakby z wahaniem powtarzał dwa dźwięki, a na ich tle snuły się pojedyncze nuty, zapowiadając jakiś przełom; czekałem, aż usłyszę w nowej tonacji coś niespodziewanego. W ciszy, pośród dźwięków piano, napięcie rosło i rosło, aż nagle - wróciła główna melodia, dopiero co słyszana dwa razy, ale teraz jakby nieznana: odległa, niematerialna, widmowa. Pamiętam swój dreszcz. Było to ćwierć wieku temu; IX Sonatę grał w Warszawie Światosław Richter.
Wtedy na własnej skórze poczułem, ile znaczy klasyczna forma - gra przetworzeń i powtórzeń, fragmentów przewidywalnych i niespodziewanych, gra z moim oczekiwaniem. Także w utworach Prokofiewa, których energia rytmiczna, drapieżny sarkazm czy pastelowy liryzm zawdzięczają swoją siłę logicznej konstrukcji. Można ją „gołym uchem” śledzić na kolejnej płycie Bernda Glemsera, choćby w tamtym „Andante tranquillo”, subtelnym jak u Richtera, czy wcałej IX Sonacie - ostatniej, jaką Prokofiew ukończył, w czasach socrealistycznej dyktatury. Podobnie - w trudno uchwytnych nastrojach „Piątej”, którą kompozytor pisał jeszcze na Zachodzie, w swoich najbardziej awangardowych latach. I w „Szóstej”, z początku wojny, otwierającej sławną trójcę „radzieckich” sonat, bogatych w emocje, śmiałe rytmy i harmonie; w jej dysonansowym „Allegro moderato” czy błyskotliwie zagranym „Allegretto”.
Zachęcam do nabycia tej płyty i pozostałych prokofiewowskich sonat w nagraniu niemieckiego pianisty. Podoba mi się, że Glemser nie próbuje za wszelką cenę wstrząsnąć słuchaczem ani dać nowej interpretacji. On „tylko” ukazuje tę muzykę, jej logiczną żywiołowość, jej złożoną prostotę. A to na pewno nie jest proste.