Sceny graniczne

Oto, co się dzieje w strefie buforowej między Jordanią a Syrią: miejscu, gdzie w minionym tygodniu trwał najszybciej się rozwijający kryzys humanitarny świata.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

Syryjska rodzina  przeprowadzona na stronę jordańską  czeka na pomoc lekarzy, 4 lipca 2018 r. / GRAŻYNA MAKARA
Syryjska rodzina przeprowadzona na stronę jordańską czeka na pomoc lekarzy, 4 lipca 2018 r. / GRAŻYNA MAKARA

Jest takie miejsce w miasteczku Dżabir, z którego widać wszystko. Po tamtej, syryjskiej stronie: bombardowania i wybuchy, drogę, którą samochody wywożą uchodźców, oraz ich namioty pod granicą. Po tej, jordańskiej – szpital polowy i ambulanse transportujące rannych do szpitali.

Stoi też kramik, więc kto chce, może napić się herbaty. Tutaj, na wzgórzu, kilkaset metrów od granicy z Syrią, wojna jest atrakcją. Są tacy, którzy patrzą na nią do trzeciej nad ranem. A gdy jakaś bomba eksploduje głośniej od innych, dzieci podskakują i głośno krzyczą.

– Nie z radości, tylko z ekscytacji – mówi Ahmad, jeden z obserwatorów. – Bo coś się dzieje.

Dara, czyli symbol

Oglądane ze wzgórza w Dżabir walki to fragment wspomaganej przez Rosjan ofensywy armii syryjskiej, której celem jest odbicie południowo-zachodniej prowincji Dara. Dotąd pozostawała pod kontrolą opozycji. Region graniczy z Jordanią oraz okupowanymi przez Izrael Wzgórzami Golan, ma więc znaczenie strategiczne. A miasto Dara, stolica regionu, to także symbol: tutaj, 7 lat temu, od aresztowania nastolatków wypisujących na murach hasła przeciw prezydentowi Baszarowi ­al-Asadowi, zaczęła się syryjska rewolucja.

Kampania trwa od końca czerwca. Jej humanitarny koszt jest ogromny. ONZ twierdzi, że wojna wygnała z domów ponad 320 tys. osób. Wielu ruszyło w kierunku granic, ale Jordania i Izrael odmawiają ich wpuszczenia. Tylko wzdłuż granicy z Jordanią znajduje się ok. 75 tys. Syryjczyków. Staffan de Mistura, wysłannik ONZ ds. Syrii, ostrzegał w minionym tygodniu: jeśli walki będą się przedłużać, skala cierpienia cywilów z prowincji Dara może przewyższyć tragedię Aleppo i wschodniej Ghuty.

– Żona jednego z naszych sąsiadów, Syryjka, jest ranna i czeka na granicy – Ahmad wskazuje ręką na wschód, na ogrodzony wysokim murem teren międzynarodowej strefy gospodarczej, gdzie przed wojną Syryjczycy i Jordańczycy handlowali bezcłowo. Teraz zgromadzili się tam uchodźcy – może ich być nawet 30 tysięcy.

Dalej, za strefą, horyzont zasłania wielki obłok dymu. Czy to uchodźcy podpalają trawy, bo chcą tak oczyścić teren z węży i skorpionów? A może patrzymy na pożar wzniecony po to, aby utrudnić ludziom orientację przy granicy? Płonie magazyn?

Ahmed i jego znajomi mają kolejny temat do rozmów.

W szpitalu polowym

Nożyk do rozcinania ubrań jest tak mały, że w dłoni doktora trudno zobaczyć jego ostrze. Rozpruwana metalem tkanina nie wydaje dźwięku, gdyż zawilgła – jest cała we krwi.

Ledwie przed minutą ułożono tego mężczyznę na polowym łóżku. Ale sześciu lekarzy i ratowników wojskowych natychmiast podzieliło się zadaniami: gazikiem czyszczą klatkę piersiową, osłuchują, podłączają kroplówkę... Zapadło się lewe płuco i do środka trzeba wprowadzić rurkę, która wytworzy w nim podciśnienie. Jęków Syryjczyka nie zagłusza nawet parkująca obok karetka. Za chwilę lekarze podadzą mu morfinę.

Ten człowiek – to jedna z ofiar ofensywy w prowincji Dara. Jesteśmy już wewnątrz kordonu jordańskiego wojska, które szczelnie obstawiło teren wokół Dżabir, tworząc polowe ambulatorium. Za betonowymi barykadami z materiałem maskującym, wzdłuż ostatnich metrów drogi po stronie jordańskiej, stanęły dziś polowe namioty i karetki.

15 metrów dalej są już pick-upy z karabinami maszynowymi i żołnierze z pełnym wojennym wyposażeniem. I drut kolczasty, za którym widać Syryjczyków. Tam czekają na pomoc.

Ci, którzy są najbliżej, zorganizowali się: wybrali porządkowych i skrzyknęli lekarzy, którzy wybierają najcięższe przypadki. Co kilka minut na stronę jordańską przechodzą kolejni ludzie. Jak na przykład ta starsza kobieta, prowadzona przez młodszą, może córkę. Słania się na nogach, zatacza. Dłużej już nie da rady, musi kucnąć na skraju asfaltu, położyć głowę na kolanach opiekunki.

Albo chłopczyk – chyba w szoku, bo leży na noszach nieruchomo, cicho. Nosze podskakują na asfalcie, dziecku od tego falują włosy. Ten człowiek obok, czy to jego ojciec? Za kilka minut okaże się, że chłopca wyznaczono do ewakuacji, do jordańskiego szpitala.

Kilka minut później znowu dziecko, niesione w ramionach przez jordańskiego żołnierza.

I ojciec z córką, którzy cały ten czas siedzieli w milczeniu, przytuleni, tuż obok karetki. Obok tak dużo się dzieje – lecz oni chyba nie widzą, nie słyszą, jakby już nie czuli.

Tymczasem mężczyzna na noszach przestaje jęczeć, morfina już działa. Ratownicy wnoszą go do karetki – jego stan jest na tyle poważny, że trafi do szpitala w Jordanii. Do minionego czwartku rano ewakuowano w ten sposób ok. 90 osób. Wszystkie oddziały intensywnej opieki w szpitalach publicznych na północy Jordanii są już pełne i ministerstwo zdrowia w Ammanie zaapelowało o przyjmowanie Syryjczyków do szpitali prywatnych.

Jednak zanim karetka odjedzie, podejdzie do niej żołnierz z plikiem dokumentów. Pacjent nie zostanie bowiem w Jordanii: w szpitalu będzie pod strażą, a gdy jego stan się poprawi, zostanie tutaj przywieziony z powrotem. Jordański żołnierz odprowadzi go do Syrii.

Kraj uchodźców

Dlaczego, mimo apeli organizacji humanitarnych, Jordania nie wpuszcza Syryjczyków z Dary? Tłumaczenie dla zagranicy brzmi: więcej już się nie pomieści. Od początku wojny zarejestrowano tu ok. 666 tys. uchodźców, ale rząd twierdzi, że jest ich co najmniej 1,2 mln. W przeliczeniu na jednego mieszkańca więcej uchodźców mają tylko Liban i Afganistan. Co więcej, jordańskie statystyki nie uwzględniają przybyłych tu po powstaniu państwa Izrael Palestyńczyków, którzy stanowią jedną trzecią mieszkańców kraju.

Dla 10-milionowej Jordanii to spore obciążenie. Przy zwiększonym popycie – rosną ceny. Oto przykład: zanim zaczęła się wojna w Syrii, w Zarce, 400-tysięcznym mieście niedaleko Ammanu, za wynajem mieszkania dla całej rodziny płacono ok. 100 dinarów (równowartość 520 zł) – dziś czynsz wynosi ok. 170 dinarów (890 zł). Narzekają Syryjczycy, którym pomoc otrzymywana z UNHCR, oenzetowskiej agencji ds. uchodźców, rzadko wystarcza na utrzymanie. Narzekają też Jordańczycy, gdyż w niektórych miejscach standard życia wyraźnie się obniżył.

Tyle oficjalne powody zamknięcia jordańskich granic przed uchodźcami. Słychać jednak i o innych. Dowódca północnego okręgu wojskowego gen. Khalid al Massaid przyznał, że władze obawiają się obecności wśród uciekinierów, jak się wyraził, „infiltratorów”. Wśród Jordańczyków słychać opinię, że uchodźcy, których przyjmowali kilka lat temu, uciekali przed rozpoczynającą się wojną. Natomiast ci, którzy w tych dniach czekają na granicy, mieszkali wcześniej na terenie kontrolowanym przez tzw. Państwo Islamskie. Już samo to brzmi jak zarzut, gdyż dla wielu tutaj oznacza współpracę z dżihadystami.

Dymy nad Syrią

Jordańska armia czuwająca nad granicą z Syrią jest w stanie pełnej gotowości bojowej. Wykorzystuje kamery, które są w stanie „zaglądać” w głąb Syrii na odległość wielu kilometrów. To stąd orientacyjnie wiadomo, ilu uciekinierów zgromadziło się po drugiej stronie granicy.

Ale kamery monitorują też sytuację militarną, ponieważ tuż na zachód od Dżabir znajduje się kluczowe w tych dniach miejsce frontu. Syryjską armię, wbitą klinem w terytorium bronione przez opozycyjną Wolną Armię Syryjską, od granicy z Jordanią dzieli już tylko kilkanaście kilometrów. Gdyby ją osiągnęła, terytorium kontrolowane przez opozycję w prowincji Dara zostałoby przedzielone na pół. Może to być kluczowy moment tej kampanii.

Kiedy w minioną środę już trzeci raz zerwano rozmowy o wstrzymaniu ognia, które prowadzili Rosjanie i przedstawiciele Wolnej Armii Syryjskiej, wieczorny ostrzał był wyjątkowo intensywny. Bombardowano wsie al-Nejemeh, al-Tajbah i al-Majadin – to ich światła widać właśnie z Dżabir.

Jest pora wieczornych wiadomości i spod ambulatorium na żywo nadaje jordańska telewizja. Ekipa rozstawiła reflektory, krzyczy, żeby odsłonić widok na namiot szpitalny. Lampy ładnie oświetlają teraz wnętrze. W środku troje lekarzy i jedna matka – wszyscy trzymają małe dziecko, wbijają mu igłę. Na drugich noszach mężczyzna w białej koszuli – już mu lepiej, zaciekawiony przygląda się teraz całej sytuacji.

Obróćmy się: linia graniczna, drut kolczasty, tłum uciekinierów, żołnierze, dymy nad horyzontem, karetki, ludzie w kamizelkach z nazwami organizacji charytatywnych, a po stronie jordańskiej miasto. Słychać muezzina wzywającego do meczetu oraz – jak przez cały dzień – wybuchy. Zachodzi słońce. Sceneria jak z niskobudżetowego filmu, lecz tak naprawdę tu jest. Na żywo, w czasie rzeczywistym.

Zapada już noc. W nocy znów dobrze widać wojnę. Na horyzoncie – języki ognia po wybuchach bomb, czerwone flary pocisków, które, zanim dosięgną celu, zdają się nienaturalnie długo lecieć nad ziemią. Bliżej, na pierwszym planie podskakują cztery białe światła latarek. To zapewne jakaś kolejna grupa Syryjczyków biegnie w stronę granicy.

Zostawiamy w tyle uciekinierów, wojskowe namioty, pick-upy z karabinami maszynowymi i granicę z drutu kolczastego. I samotny znak drogowy, który stoi zaledwie pięć metrów od niej.

Nawet tu rzeczywistość bywa ironiczna: to zakaz zatrzymywania.

Pułkownik Jayousi się śmieje

W tych krótkich chwilach, gdy w namiocie-ambulatorium nie ma rannych, trzeba go posprzątać. W żółtej torbie foliowej lądują gaziki, wata, fragmenty bandaży i plastykowe rurki po kroplówkach. Z wgniecenia na pomarańczowym materacu z łóżka polowego pracownik sanitarny zmywa ciemny płyn – to woda, która gromadziła się w pęcherzach po oparzeniach. Materac trzeba jeszcze wytrzepać ze strzępów skóry.

Przed chwilą na tym polowym łóżku leżał mężczyzna. Cztery godziny wcześniej, w Syrii, wybuch bomby lub pocisku oparzył go tak, że nawet po tym, gdy w ambulatorium udzielono mu pierwszej pomocy, przewracał się na łóżku z bólu. Kiedy tylko z namiotu wychodzili lekarze, krzyczał. Ewakuowano go karetką do szpitala.

– Od niedzieli pomogliśmy ok. 1250 osobom – mówi płk Mohammad Jayousi, dowódca oddziałów medycznych jordańskiego Północnego Okręgu Wojskowego. – Tylko dzisiaj mieliśmy ok. 120 pacjentów. Wiele przypadków to oparzenia i rany zagrażające życiu. Większość pacjentów trafia do nas po południu i wieczorem – to efekt wzmożonego bombardowania i ostrzału. Ale nas, lekarzy, sytuacja na froncie nie interesuje. Cięższe przypadki przekazujemy do szpitali w Jordanii. Pacjentami, którzy nie wymagają hospitalizacji, zajmujemy się na miejscu i potem odsyłamy ich z powrotem przez granicę. Niektórym mówimy, aby kolejnego dnia wrócili do nas na kontrolę.

Potem pułkownik dodaje: – Nie mamy kontaktu ze stroną syryjską. Nie wiem, czy są tam lekarze. Dowodzi obrona cywilna, która przekazuje nam pacjentów. Tu, na miejscu, decydujemy, do którego namiotu ich skierować – na chirurgię, pediatrię czy do miejsca, gdzie udzielamy konsultacji. Dziś do dyspozycji mamy siedem karetek do ewakuacji. Ale sami się z tej strefy nie ewakuowaliśmy i nie zrobimy tego nawet wtedy, gdy bomba spadnie o, tutaj – dowódca pokazuje na miejsce, w którym stoimy.

Niektórzy z jego podwładnych, lekarze wojskowi, są w strefie buforowej już czwartą dobę i prawie każdy ma przekrwione białka oczu. Pułkownik Jayousi się śmieje: – Jeśli nie jesteś zmęczony, to znaczy, że nie jesteś dobrym lekarzem.

Teraz chwila oddechu, bo od strony syryjskiej akurat nie nadchodzą ranni. Sanitariusz popycha puste metalowe nosze. W powietrzu unosi się zapach środków antyseptycznych.

Z przodu, za graniczną linią z drutu kolczastego, przepycha się między sobą kilku mężczyzn.

Pod „ochroną”

Na froncie w południowej Syrii rządzą Rosjanie: to oni rozmawiają z przedstawicielami Wolnej Armii Syryjskiej, a kiedy rozmowy się załamują, wzmagają bombardowania. To do Moskwy podróżował w minionym tygodniu jordański minister spraw zagranicznych, aby rozmawiać o sytuacji na granicy. I to właśnie Rosja mogła najbardziej wygrać na porozumieniu między walczącymi w prowincji Dara stronami, które zawarto dzień po naszej ostatniej wizycie w strefie buforowej.

Zgodnie z układem, który dotyczy wyłącznie wschodniej części prowincji, rosyjskie konwoje wojskowe pojawiły się na drogach w pobliżu Dżabir – miały monitorować przejmowanie kontroli przez syryjską armię nad przejściami granicznymi. Członkom opozycyjnej Wolnej Armii Syryjskiej dano możliwość ewakuacji do północnej części kraju, gdzie mogliby kontynuować walkę z władzą Baszara al-Asada. Ciężki sprzęt miał zostać oddany pod kontrolę armii.

Źródła zbliżone do syryjskiej opozycji informowały, że uciekinierzy z Dary, którzy chcieliby wrócić do swoich domów, mieli mieć zagwarantowaną „rosyjską ochronę” (Jordania szybko oświadczyła, że powrót cywilów do ich domów jest dla niej priorytetem).

Niecałe dwie godziny od ogłoszenia wiadomości o porozumieniu czołg T-72 nazwany „Córka Eufratu” miał być pierwszym, który pojawił się na głównym przejściu granicznym z Jordanią.

A jak wygląda rzeczywistość? Żołnierze armii Baszara al-Asada tuż po przybyciu nad strefę buforową w Dżabir zaczęli dokładnie sprawdzać tożsamość znajdujących się tam ludzi – prawdopodobnie w celu zidentyfikowania walczących w szeregach oddziałów opozycji. Po stronie jordańskiej cywilnych pracowników strefy ewakuowano na kilometr w głąb kraju, a na samej granicy zamknięto i wzmocniono zasieki. Była obawa, że uzbrojeni członkowie opozycyjnych oddziałów spróbują przedostać się na południową stronę granicy.

Choć porozumienie wydawało się przełomowe, nikt nie był pewien, jak długo się utrzyma. O powrocie cywilów do miejscowości w prowincji Dara nikt nie mówił.

Ani Rosjanie, ani prorządowe media w Syrii nie wspominały przecież, że wielu spalono domy. ©℗

Tekst ukończono 6 lipca

Polska Misja Medyczna

która ze wsparciem polskiego MSZ realizuje w północnej Jordanii projekty pomocowe, apeluje o wpłaty na konto 08 1240 4650 1111 0010 4607 7315
Pieniądze ze zbiórki przeznaczy m.in. na dalszy wynajem karetek do ewakuacji z granicy w Dżabir najciężej rannych ofiar wojny w prowincji Dara.


SPECJALNY SERWIS Z KORESPONDENCJAMI Z GRANICY JORDAŃSKO-SYRYJSKIEJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018