Sanacja, a nie adoracja

Należy bać się powrotu państwa PiS-u, ale ten strach nie powinien paraliżować działań naprawczych państwa jako takiego.

04.11.2009

Czyta się kilka minut

Od końca września polska polityka żyje skutkami "afery hazardowej". I chociaż nie wiemy, jak się to wszystko zakończy, nie wiemy nawet, czy słuszne jest używanie analogii do "afery Rywina", pewne jest, że ta sprawa oznacza jakiś ważny zakręt polityczny rządu Donalda Tuska.

Nie wiemy przede wszystkim trzech rzeczy. Jak dalece prace komisji śledczej odsłonią ewentualne wstydliwe dla rządu kulisy? Czy na dłuższą metę skutki tej afery osłabią szanse wyborcze Tuska i Platformy Obywatelskiej? Nie wiemy w końcu - a to jest pytanie najważniejsze - czy z tej przykrej historii Polska wyjdzie ze wzmocnionymi instytucjami, a choćby tylko z poprawionymi obyczajami politycznymi, czy też wszystko pozostanie po staremu.

Jakkolwiek polityczne filiacje Mariusza Kamińskiego - odwołanego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego - są widoczne (a nie powinny być), nie ulega przecież wątpliwości, że CBA podczas prac legislacyjnych nad ustawą o grach losowych wykryło podejrzane zachowania polityków Platformy, a podczas prac nad sprzedażą stoczni w Szczecinie i w Gdyni nieprofesjonalne, podszyte polityką, działania urzędników Ministerstwa Skarbu.

Zatem definiowanie sytuacji politycznej powstałej na przełomie września i października jako efektu awanturnictwa PiS-u i jego popleczników (jak czyni np. Waldemar Kuczyński w "Gazecie Wyborczej" z 27 października) jest odwracaniem uwagi od istoty sprawy. Ta polega bowiem na tym, że ważni przedstawiciele partii rządzącej chodzili na pasku swoich kolegów z biznesu gier hazardowych. Czy dlatego, że Mariusz Kamiński jest sympatykiem PiS-u, powinniśmy zam­knąć na to oczy?

Dymisja

Odwołanie Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa CBA z całą pewnością było bezprawne.

Problem nie polegał na tym, czy Kamiński jeszcze jako szef tych służb zachowywał się nienagannie (bo się nie zachowywał), lecz na tym, czy były wystarczające przesłanki (merytoryczne i formalne) do jego odwołania. A trzeba pamiętać, że ustawa o CBA celowo wprowadziła i kadencyjność szefa Biura, i wyśrubowane warunki jego odwołania. Szef CBA nie ma wprawdzie statusu podobnego do sędziego, ale jego status nie jest też podobny do ministra. Tego ostatniego premier odwołuje, bo tak mu się podoba, zaś szef CBA - chociaż formalnie premierowi podlega - dysponuje w stosunku do niego pewną instytucjonalnie zagwarantowaną niezależnością. Tak to kiedyś wymyślono, bo uznano, że szef tej akurat służby (mającej za zadanie patrzeć szczególnie na ręce władzy) nie może być zwyczajnym urzędnikiem rządowej administracji.

Odwołanie go w istocie za sympatie polityczne (których - zgoda - nie powinien był przejawiać) wydaje się nieuprawnione. Nie mówiąc już o zarzutach prokuratorskich, bo one (w obowiązującym jeszcze reżimie podległości prokuratury rządowi) są lub ich nie ma, w zależności od potrzeb politycznych. Sprawa jest więc co najmniej nieoczywista.

Oczywiste jest natomiast, że odwołując Kamińskiego bez uzyskania opinii prezydenta, premier złamał prawo. Nie zachodził tu wszak stan wyższej konieczności (gdyby np. prezydent w nieskończoność zwlekał z wydaniem opinii).

Wszystko to razem sprawia, że uprawnione jest postrzeganie decyzji premiera jako gestu w gruncie rzeczy politycznego i pośredni dowód, że rząd (Platforma?) ma coś do ukrycia. Znamienne, że nawet ta część opinii publicznej, która w tej sprawie stoi za premierem, też nie ma złudzeń co do politycznego jej charakteru (zob. choćby tytuł komentarza w "GW" z 14 października: "Rządzi Tusk, nie CBA"). Jest oczywiste, że państwem nie może rządzić tajna służba. Ale stronnicy premiera przeoczyli, że rząd nie może, jeśli chce szanować ducha naszych instytucji, przywoływać tej służby do porządku tak, jak się przywołuje do porządku niesfornego szefa rządowej agencji.

To, że Mariusz Kamiński po odwołaniu go z urzędu nie umiał zachować miary (publiczne wypowiedzi, bezsensowne dowodzenie, że nie było rządowego dokumentu formalnie ustanawiającego "tarczę antykorupcyjną"), jest faktem. Ale czy to usprawiedliwia odwołanie z urzędu człowieka, o którym jedno można powiedzieć na pewno: że na serio ściga korupcję?

Komisja śledcza

Chociaż doświadczenia z kilku komisji śledczych są niezachęcające (poza komisją do zbadania "afery Rywina"), mimo wszystko ma ona szansę na częściowe bodaj odkrycie prawdy. Część komentatorów wyrażała przy tej okazji postawę generalnej wrogości do wszystkiego, co wykracza poza rutynę ("Sejm jest od uchwalania prawa") pod pozorem, że to będzie zamach na demokrację. Powiada się "speckomisja" zamiast "komisja śledcza" i to już ustawia sprawę, sugerując, że wszelkie nadzwyczajne działania mają posmak oszołomstwa. Oczywiście, zadanie tej komisji nie będzie łatwe. Pewien ratunek może nadejść od strony opinii publicznej, w tym także od specyficznego (bo bardzo zaangażowanego) środowiska internautów, które Ludwik Dorn zachęca do założenia Blogerskiej Grupy Śledczej (http://ludwikdorn.salon24.pl), monitorującej prace komisji.

Mimo wszystkich wątpliwości, społeczny nacisk takiej grupy może być nadspodziewanie skutecznym patrzeniem śledczym na ręce. Mimo całej polityczności inicjatywy Ludwika Dorna, mógłby on być dobrym przekaźnikiem tych sygnałów do Sejmu. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby Dorn wszedł do komisji. Jest on znakomitym kandydatem na jej przewodniczącego, tak z racji osobistych kompetencji, jak i przez fakt, że jego polityczna marszruta zaprowadziła go do punktu, w którym nie ma żadnych zobowiązań ani wobec rządu, ani wobec opozycji. Tak byłoby najlepiej, ale czy to jest możliwe w naszym pejzażu parlamentarnym zdominowanym przez duże partie?

Jeśli chodzi o prace komisji, nie ma dobrego powodu (co sugeruje Jarosław Gowin), by premier nie stawał przed komisją ani by nie był tam konfrontowany z Kamińskim. Politycy Platformy powiadają, że to byłoby z uszczerbkiem dla majestatu Rzeczypospolitej. Chyba coś im się pomyliło. Majestat Rzeczypospolitej cierpi wtedy, gdy się jego personifikację obraża (jak np. czynił to do niedawna z upodobaniem poseł Palikot w stosunku do Prezydenta RP), nie zaś wtedy, gdy się próbuje dojść prawdy.

Komisja może badać wszystko, tylko po co? Impulsem do jej powstania jest sprawa "Rycha"-Chlebowskiego-Drzewieckiego i ją w pierwszym rzędzie trzeba zbadać. W tej sprawie na cenzurowanym jest rząd i tego założenia nie należy rozmywać. Taki jest koszt rządzenia.

Wszystko jednak wskazuje, że nad powyższymi pobożnymi życzeniami weźmie górę nieubłagana sejmowa arytmetyka. Szkoda, bo wtedy ustalenia komisji będą miały mniejszą wiarygodność.

Przyspieszenie

Mimo że nie da się skutecznie uregulować wszystkiego prawem i w ten sposób wyeliminować wszelkich patologii z życia publicznego, mądrze pomyślane regulacje mogą ograniczyć skalę patologii. Czy tak będzie w przypadku zapowiadanej ustawy mającej za zadanie ograniczenie korupcji (ustawa antykorupcyjna) czy przeciwdziałanie szczególnie niepożądanym skutkom hazardu (ustawa hazardowa), trudno jednoznacznie stwierdzić. Ale coś jednak robić trzeba.

Rząd nabrał niesłychanego przyspieszenia w sprawie ustawy hazardowej, zapowiadając jej błyskawiczne przygotowanie (mówimy, oczywiście, o całkowicie nowej ustawie po "aferze hazardowej") i prosząc wszystkich partnerów politycznych o jej zgodne procedowanie, bez zgłaszania poprawek w Sejmie i w Senacie.

Jest to propozycja dosyć dziwaczna, bo nie stoimy wobec zagrożenia wojną, głodem ani epidemią, by występować z takimi apelami.

Jakość państwa

Wydaje się jednak, że obecny kryzys powinien nas raczej prowadzić do poważnej refleksji nad naszymi instytucjami niż do nerwowych zmian prawa na krótki dystans. Nie ulega bowiem wątpliwości, że instytucje mogą generować bardziej lub mniej pożądane zachowania aktorów na scenie publicznej, nie wyłączając postępków takich ludzi jak "Rycho". Pewien kształt instytucji zachęca ich do łatwego kumplowania się z wpływowymi politykami, inny typ instytucji im to utrudnia - chociażby przez fakt, że nabór do dużej polityki odbywa się na podstawie wyśrubowanej selekcji.

Jako przykład można podać dwa obszary, gdzie reformy instytucjonalne mogłyby spowodować zmianę Polski. Na lepszą. Można byłoby wrócić do idei (skądinąd obecnej w programie PO od lat) jednomandatowych okręgów wyborczych. Nie dlatego, że potrzebujemy większej stabilizacji na scenie politycznej - po prostu: wybory w tym systemie pozwalają na lepszą selekcję i nieco zmniejszają (dziś chorobliwie rozdętą) zależność posłów od partyjnego przywództwa. Można by też pomyśleć o mechanizmie angażowania politycznej odpowiedzialności rządu w związku z konkretną ustawą. Wtedy premier nie musiałby prosić opozycji o dziwaczne dla niej zachowanie, tylko stawiałby kwestię danej ustawy jako "wóz albo przewóz" trwania rządu. Zasady gry byłyby jasne dla wszystkich.

***

Nowa sytuacja nade wszystko pokazuje, że w refleksji nad stanem państwa ogromne znaczenie ma - niestety - polityzacja myślenia. Sądzę wprawdzie, że należy bać się powrotu państwa PiS-u, ale ten strach nie powinien paraliżować działań naprawczych państwa jako takiego. Nie jest tak, że mamy demokrację doskonałą, samoregulującą się i jedyne, co możemy, to ją adorować. Takie myślenie, choćby płynęło z najlepszych intencji, trąci czasem postawą "pożytecznych idiotów", o których pisał pewien klasyk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2009