Haki i przykrywki

Gdyby PiS nie wpadł w kłopoty po śmierci Adamowicza i nagraniach Kaczyńskiego, Bartłomiej M. wciąż chodziłby wolny, Niesiołowski zaś mógłby uchodzić za przeciwnika prostytucji.

11.02.2019

Czyta się kilka minut

Bartłomiej M., 2017 r. / MICHAŁ DYJUK / FORUM
Bartłomiej M., 2017 r. / MICHAŁ DYJUK / FORUM

Nie ma w tym logiki? Niestety, może być. Pierwszy miesiąc roku wyborczego był jak trzęsienie ziemi w filmach Hitchcocka. Zaczęło się od zamordowania prezydenta Gdańska, potem była „srebrna afera” Kaczyńskiego, a jednocześnie aresztowanie Bartłomieja M., zaraz potem zaś CBA zatrzymało biznesmenów, którzy wysyłali prostytutki do posła Niesiołowskiego w zamian za pomoc w załatwianiu państwowych kontraktów.

Przypadkowe, nadzwyczajne nagromadzenie wydarzeń? Mało prawdopodobne. Nie w dzisiejszej polskiej polityce. To raczej serial, w którym niebagatelna część to reżyserowane wstawki, które mają poprowadzić fabułę w kierunku korzystnym dla obozu władzy.

Nieszczęsny styczeń

Granie tzw. przykrywkami stało się w Polsce jednym z podstawowych narzędzi uprawiania polityki.

I od dawna nie chodzi już o kształtowanie w ten sposób otoczki polityki – marketingu, wizerunku i PR. Przykrywka stała się samą esencją polskiej polityki, to ona dyktuje polityczny rytm i agendę, to wokół niej toczą się kluczowe debaty.

Czym jest przykrywka? To wydarzenie lub wypowiedź, zmieniające obraz gry. Absorbują zainteresowanie, detronizują inne informacje na czołówkach dzienników telewizyjnych, w radiach, gazetach i na portalach. Przykrywka to najcudowniejsza pasza dla internetowych trolli i hejterów. Przykrywka zaprząta myśli, angażuje emocje i rozwiązuje języki. Jest wszędzie.

Weźmy ten styczeń, bodaj najbardziej nieszczęsny w ciągu trzech dekad polskich przemian. Na jego przykładzie można wręcz anatomicznie prześledzić przykrywkową metodę uprawiania polityki, a to dlatego, że w styczniu doszło do wydarzeń tragicznych, więc i metody przykrywkowe musiały być istnymi fajerwerkami.

To jest kluczowe: na początku musi być wydarzenie, które jest tak głośne i niebezpieczne dla polityków, że zmusza do szybkiego oszacowania arsenału posiadanych przykrywek. Oczywiście w tym przypadku było to brutalne morderstwo prezydenta Adamowicza – bardzo szybko okazało się, że ta śmierć ma potężny ładunek polityczny, niekorzystny dla PiS.

Można się było spodziewać przykrywki, i rzeczywiście: prokuratura wypuściła przecieki sugerujące, że zamachowiec mógł planować atak na Pałac Prezydencki. Były one jednak na tyle toporne, że sam obóz władzy musiał je szybko zdementować.

Wkrótce doszło jednak do zatrzymania bliskich współpracowników Antoniego Macierewicza, w tym jego byłego rzecznika Bartłomieja M. oraz byłego posła PiS Mariusza Antoniego K. Postawiono im zarzuty korupcyjne, a M. wylądował w areszcie.

Jest mało prawdopodobne, by moment przeprowadzenia tej operacji był przypadkowy. Tajemnicą poliszynela jest to, że korupcyjne układy w resorcie obrony były główną przyczyną odwołania Macierewicza z rządu – a od tego czasu minął już rok.

Najpierw zapuszkujmy naszego

Czy to znaczy, że zatrzymując sławnego Bartłomieja, PiS chciał odwrócić uwagę od pogrążonej w żałobie rodziny Adamowicza i skąpanego w czerni Gdańska? W graniu przykrywkami rzadko jest to tak proste, bo czasem przykrywka stosowana jest także uprzedzająco – jako uderzenie prewencyjne przed nadciągającymi kłopotami.

W tym sensie pan M. mógł wylądować za kratami dlatego, żeby skończyła się żałobna celebra wokół Adamowicza, a mógł także zostać poświęcony dlatego, że PiS zdawał sobie sprawę, iż „Gazeta Wyborcza” z Romanem Giertychem przygotowują taśmowy serial z udziałem Jarosława Kaczyńskiego. A może i jedno, i drugie.

Po co w tym wszystkim jeszcze Niesiołowski? Kolejny grzyb w barszczu, ale zbędny tylko na pozór. Bo jeśli PiS wystraszył się taśm – a wystraszył się – to serial zatrzymań CBA jest dobrą przykrywką. W dodatku zastosowano sprytną zasadę, zaczynając od swojego człowieka – czyli Bartłomieja M. – by potem dobrać się do symbolu antypisowskiej opozycji, czyli Niesiołowskiego. Dla PiS taka operacja to czysty zysk: pan M. już od dawna jest poza partią, a uderzenie w niego dodatkowo osłabia Macierewicza, który w PiS jest na cenzurowanym. M. za kratami to przy tym efektowe zagranie propagandowe, bo chyba każdy Polak znał macierewiczowskiego asystenta, a większość kojarzyła go właśnie jako symbol nepotyzmu i niekompetencji. Kto zatem powie, że uderzenie w Niesiołowskiego jest atakiem na opozycję, skoro najpierw zatrzymany został M.?

Ta taktyka – najpierw zapuszkujemy naszego, by zyskać alibi do zapuszkowania opozycyjnego – została już zresztą przez PiS przetestowana. W ten sposób w grudniu 2017 r. CBA przeprowadziło operację wobec senatora PiS Stanisława Koguta – w krajowej polityce to płotka – by następnie uderzyć w sekretarza generalnego PO Stanisława Gawłowskiego, postaci kluczowej w otoczeniu Grzegorza Schetyny.

Gdy pod koniec 2018 r. wybuchła afera KNF, nie było wyjścia: zarzuty i areszt dostał człowiek PiS Marek Chrzanowski, który prowadził korupcyjne rozmowy z miliarderem Leszkiem Czarneckim. Tyle że zaraz potem prokuratura postawiła zdumiewające zarzuty wcześniejszym zwierzchnikom KNF, z czasów Platformy. Pobity przez gangsterów ze SKOK Wołomin były wiceszef KNF Wojciech Kwaśniak dostał w istocie zarzut... chronienia interesów owych gangsterów.

Wina Tuska

Przykrywanie wydarzeń ważnych mniej ważnymi (ale za to głośnymi), odwracanie uwagi, podsuwanie opinii publicznej tematów zastępczych i kontrowersyjnych ocen po to tylko, by podgrzać nastroje – to nie są wynalazki PiS. Oczywiście, partia Kaczyńskiego te metody twórczo rozwinęła, bo zbudowała niespotykanie sprawny system państwowej propagandy sprzężony ze zbrojnymi zastępami specsłużb.

Ale metodę przykrywkową wprowadził do polskiej polityki nie Kaczyński, tylko Donald Tusk.

To był podstawowy instrument w jego polityce. Tusk miał – śmiali się jego współpracownicy – nawet stałą przykrywkową metodę przedurlopową. Żeby obywatele nie podejrzewali, że się leni, zawsze przed wyjazdem na urlop udzielał jednego, dwóch wywiadów, w których trup kładł się gęsto. Dawał w ten sposób pożywkę mediom i opinii publicznej przez kilka, a czasem nawet kilkanaście dni. Nie dało się zauważyć, że go w tym czasie po prostu nie ma – wszak jego słowa żyły. Chemiczna kastracja pedofilów, in vitro, zmiany w finansowaniu Kościoła, wojna z dopalaczami, kolejne exposé i ofensywy legislacyjne, domniemane i rzeczywiste rekonstrukcje rządu – arsenał trików podpowiadanych Tuskowi przez speca od wizerunku Igora Ostachowicza był niezmierzony. Zawsze gdy był w tarapatach, podrzucał opinii publicznej nowy, efektowny, zastępczy problem. Większości nigdy nie rozwiązał, ale wszak po to je ogłaszał, by nie kiwnąć palcem.

Hazardowy skandal Platformy

Tak jak dla PiS przykrywkowy mechanizm widać najpełniej po śmierci Adamowicza, tak pokazem sprawności Tuska była afera hazardowa. Ten skandal wybuchł jesienią 2009 r., po dwóch latach rządów Platformy, kiedy szefem CBA był jeszcze Mariusz Kamiński. Jego ludzie nakryli prominentnych polityków PO na podejrzanych kontaktach z biznesmenami z branży hazardowej.

Tusk w pierwszym geście wyrzucił niemal pół rządu, w tym wszystkich podejrzanych.

W ten sposób oczywiście afery nie zabił, ale wprowadził ważny, nowy wątek – rekonstrukcję rządu jako dowód na swą srogość wobec aferzystów. Do tego zgodził się na powołanie komisji śledczej, co także można było zaprezentować jako chęć wyjaśnienia sprawy. Tyle że komisję skonstruował tak, by potem w pełni kontrolować sytuację.

Gdy polityczna gawiedź żyła tymi zagrywkami, Tusk mógł przeprowadzić operację odwołania Kamińskiego z CBA. Oczywiście, takiej dymisji nie dało się ukryć ani przykryć, zwłaszcza że Kamińskiego bronił ówczesny prezydent Lech Kaczyński. Ale niełatwo było zarzucić Tuskowi, że ukarał uczciwego glinę, by ukryć aferzystów. Wszak wyrzucił aferzystów z rządu i nasłał na nich komisję śledczą.

Triki przykrywkowe Tuska w tamtym czasie były starannie zaplanowane, co pokazywało, że naprawdę obawiał się tej afery. W dniu zeznań przed komisją śledczą ważnego świadka, ministra sportu Mirosława Drzewieckiego – swego przyjaciela umoczonego w kontakty z biznesmenami z branży hazardowej – Tusk zorganizował specjalną konferencję prasową. Poinformował na niej, że nie będzie startował w wyborach prezydenckich w 2010 r. i ogłosił prezydenckie prawybory w PO.

Dzięki takim zagrywkom hazardowa afera nie wywołała dla Tuska żadnych negatywnych skutków politycznych.

Tak naprawdę obecny przewodniczący Rady Europejskiej zaczął tracić poparcie dopiero wówczas, gdy stał się na tyle nonszalancki, że zrezygnował z przykrywkowej ochrony. Gdy w 2014 r. wybuchła afera kelnerów z knajpy u Sowy, Tusk – inaczej niż w przypadku hazardówki – nie ściął żadnej głowy. Oczywiście bał się, że taśm jest tyle, że gdy zacznie dymisjonować jednych ministrów, to za chwilę będzie musiał wyrzucać kolejnych, a politykę personalną będą mu dyktować kelnerzy.

Z drugiej strony jednak zrezygnował z ucieczki do przodu. Miał już na stole gotowy projekt powołania komisji śledczej w sprawie działalności Antoniego Macierewicza w roli likwidatora WSI, ale nie zdecydował się na igrzyska. Tyle że taka polityka rezygnacji z przykrywek przyczyniła się do klęski wyborczej Platformy w 2015 r.

Jesteśmy idiotami

Stosowanie przykrywek opiera się na kilku zasadach. Podstawowa jest taka, że my, lud – czyli zwykli wyborcy – jesteśmy idiotami, którymi łatwo sterować. Że jesteśmy zasklepieni w swych politycznych preferencjach, więc trzeba nam tylko dać „przykrywkę”, by ukoić ewentualne wątpliwości co do linii partii. Np. wówczas, gdy brzydzący się oficjalnie biznesem prezes okazuje się deweloperem. Albo też gdy odsądzany od czci i wiary prezydent miasta z wrogiego obozu politycznego ginie tragicznie, co zawsze rodzi ryzyko nieprzewidywalnej empatii w elektoracie.

Drugie założenie jest takie, że mamy krótką pamięć. Żyjemy tu i teraz, interesujemy się tym, co się dzieje i co jest aktualne, a nie tym, co było i zostało przykryte innymi wydarzeniami. W ten sposób nie my zapominamy, o tym, co złe – to przykrywkowcy zapominają za nas.

Po trzecie wreszcie, siłą przykrywkowego procederu jest słabość mediów. Za dużymi partiami stoją sympatyzujące z nimi redakcje, które są wykorzystywane w celach propagandowych. Jednocześnie dziennikarze są dziś zabiegani i ścigają się na sekundy. Przykrywki są im podrzucane, by odwrócić uwagę i skłonić do porzucenia niewygodnych tematów. Wszak do raz porzuconej kwestii nikt nie wraca.

Wyrazisty przykład: kiedy w grudniu 2016 r. pod Sejmem wybuchły protesty związane z blokowaniem obrad przez opozycję, Kaczyński, a za nim cały chór polityków PiS przekonywali, że to próba „puczu”, czyli obalenia rządu siłą. Prokuratura wszczęła nawet śledztwo w tej sprawie. Czy ktoś się nim interesuje dziś, po ponad dwóch latach, po całej serii przykrywek, przykrywek do przykrywek i ucieczce do przodu? Ja sprawdzam regularnie: prokuratura wciąż szuka puczu. Ale gdy już – oczywiście – za parę lat go nie znajdzie, czy to w ogóle będzie temat dla kogokolwiek interesujący? Nawet jeśli, to zostanie przykryty.

Piwniczka z przykrywkami

Najgorsze jest to, że do przykrywania wydarzeń czy też odwracania uwagi politycy wykorzystują najpoważniejsze instytucje w państwie.

Na pierwszy rzut oka w obyczajowej historii Niesiołowskiego najbardziej bulwersujący jest wątek osobisty: upadek konserwatywnego polityka lub też – jak kto woli – obnażenie jego hipokryzji.

Ale tak naprawdę, jeśli odejść od prostej oceny prywatnych upodobań posła – co może podniecające, ale niezbyt istotne – kluczowe okaże się coś zupełnie innego. To, jak państwo na usługach partii rozegrało tę historię, by owej partii pomóc przykryć kłopoty i uciec do przodu.

Zastanawiające są już nawet oficjalne informacje podane przez prokuraturę. Biznesowo-erotyczny proceder miał trwać w latach 2013-15 – takiego okresu dotyczą zarzuty dla biznesmenów, którzy mieli korumpować posła.

To znaczy, że Niesiołowski przestał być obsługiwany przez damy do towarzystwa trzy lata temu, wraz z końcem rządów Platformy – to naturalne, bo stracił przymioty załatwiacza. Co więcej: w jego sprawie są nagrania z podsłuchów. To znaczy, że był inwigilowany przez CBA na bieżąco, w czasie gdy organizowane były schadzki. A zatem materiał został zebrany jeszcze za czasów rządów Platformy, gdy szefem służby antykorupcyjnej był Paweł Wojtunik – co zresztą pokrywa się z moją wiedzą.

Czemu zatem prokuratura i CBA podległe Mariuszowi Kamińskiemu czekały aż trzy lata z zatrzymaniami, zarzutami i aresztami? Bo sprawa czekała na swój moment. Nadawała się na idealną przykrywkę na czas kampanii wyborczej. Skoro rusza wyborczy rok, to znaczy, że serial przykrywkowy dopiero się rozkręci.

Smutek dinozaurów

Na taśmach kelnerów z 2014 r. – które wykończyły Platformę – znalazło się także nagranie rozmowy byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z dawnym premierem Leszkiem Millerem. Dwa dinozaury SLD, przez lata na przemian miłujące się lub szorstko przyjaźniące, narzekały, jak bardzo zmieniła się polityka od czasu ich rządów, na przełomie lat 90. i dwutysięcznych. Analizowali przykrywkowe metody Tuska z czasów afery hazardowej i żałowali, że nie pomyśleli o takich zagraniach, gdy wybuchła afera Rywina, która praktycznie złożyła ich obóz do grobu.

„Miller: – Że ja wtedy zgodziłem się na komisję śledczą, na to wszystko, co potem nastąpiło. Jakiś, k...a, amok. Przecież mogliśmy się na to nie zgodzić, no k...a.

Kwaśniewski: Ale wiesz, przez to jesteś pionierem.

Miller: [śmiech] Czuję się zaszczycony.

Kwaśniewski: Tusk (...) powinien być ci wdzięczny, mógł ominąć kilka raf…

Miller: Przećwiczył to…

Kwaśniewski: (…) Obronił się, a sprawa była między nami mówiąc poważniejsza niż wy, bo ona angażowała tyle osób z rządu, że rzeczywiście ten rząd mógł wylecieć w powietrze”.

Dziś trudno sobie wyobrazić skandal, którego nie można przykryć. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2019