Sam na sam ze Świętym

Czy on sam by się na beatyfikację zgodził, czy by się jej sprzeciwił? Myślę, że by się zgodził, tak jak za życia się pogodził ze stawianiem mu pomników. Ważniejsze jednak jest to, że dzięki temu aktowi droga, którą wskazał, staje się drogą Kościoła, a nie efemeryczną fantazją Papieża-Polaka.

26.04.2011

Czyta się kilka minut

Ktoś to musiał wymyślić: przygotować transparenty z napisem "Santo subito", zorganizować ludzi do ich niesienia, do okrzyków. Z drugiej strony niewiele by to dało, gdyby 8 kwietnia 2005 r. ludzie na placu św. Piotra nie podjęli tego krzyku. Podjęli, bo wyrażał to, co myśleli: "Santo subito". To bodaj najwyraźniejsze wspomnienie z pogrzebu, wyraźniejsze niż homilia kard. Ratzingera, dzisiejszego papieża.

Gdyby "Santo subito" było konstatacją, wyrażało przekonanie, że umarł święty, który subito - natychmiast wszedł do nieba, byłoby to przekonanie, które towarzyszyło pogrzebom niektórych ludzi świętych. Tak np. było - co zaświadczyli uczestnicy - z pogrzebem brata Alberta. Kiedyś przekonanie ludu wystarczało do beatyfikacji, czyli oficjalnego uznania czyjejś świętości. Dziś, kiedy wymagane są określone procedury, okrzyk bardziej niż wyrazem przekonania o świętości był przynagleniem do podjęcia procedur. Procedur stwierdzających świętość, choć przecież watykański certyfikat niczego w zasadniczej kwestii nie zmienia: albo ktoś jest świętym, albo nie jest. Beatyfikacja nie jest potrzebna do świętości. Beatyfikacje i kanonizacje są dla nas, nieświętych ludzi w drodze.

9 maja 2005 r. Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, zwalniając z obowiązku czekania, aż upłynie 5 lat od jego śmierci. 28 czerwca rozpoczął się w diecezji rzymskiej proces beatyfikacyjny. Wcześniej (10 czerwca), w archidiecezji krakowskiej otwarto proces rogatoryjny (zbieranie świadectw). Do zakończenia go, to jest do 1 kwietnia 2006 r.

przesłuchano ponad stu świadków. 2 kwietnia 2007 r. w Bazylice św. Jana na Lateranie uroczyście zakończono proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezji rzymskiej - najkrótszy w historii proces na tym szczeblu (trwał niespełna dwa lata). 13 maja 2009 r. komisja teologów Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych wydała pozytywną opinię w sprawie heroiczności cnót Jana Pawła II, a 16 listopada 2009 r. - w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych podjęto (w tajnym głosowaniu) decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie Jana Pawła II na ołtarze. Do beatyfikacji potrzebna była papieska promulgacja dekretów: o heroiczności cnót Jana Pawła II i o uznaniu cudu przypisywanego wstawiennictwu Jana Pawła II.

19 grudnia 2009 r. Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót. W tym czasie Komisja Lekarska Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych i Komisja Teologiczna Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych badała cud przypisywany wstawiennictwu Jana Pawła II i 12 stycznia 2011 r. członkowie Kongregacji uznali, że uzdrowienie siostry Marie Simon- -Pierre było cudowne i nastąpiło za wstawiennictwem Sługi Bożego Jana Pawła II. Dwa dni później, 14 stycznia, Benedykt XVI promulgował dekret dotyczący cudu i wyznaczył datę beatyfikacji swego poprzednika na Niedzielę Bożego Miłosierdzia, to jest 1 maja 2011 r.

Proces przebiegał więc według wszelkich kanonicznych zasad, ustanowionych zresztą w obecnej formie przez Jana Pawła II. Jedynym wyjątkiem była zgoda na jego przyspieszone rozpoczęcie. Warto dodać, że taki pośpiech nie jest bynajmniej zastrzeżony dla papieży: w 2008 r. Benedykt XVI wyraził zgodę na rozpoczęcie procesu zmarłej w 2005 r. siostry Łucji Dos Santos (ostatniej z widzących dzieci z Fatimy).

Szybkość procesu Jana Pawła II budzi podziw, bowiem wykonano gigantyczną pracę badawczą. Ale nie należy tego oceniać w kategoriach sportowych. Nie chodziło o bicie rekordów, ale o to, żeby proces był przeprowadzony rzetelnie. W tym przypadku pracę trybunałów ułatwiła wielka liczba łatwo dostępnych świadków. Utrudnieniem niewątpliwie była ogromna masa materiałów do przestudiowania.

Teraz, kiedy proces dobiegł szczęśliwego końca, pojawia się pytanie: czy on sam by się na beatyfikację zgodził, czy by się jej sprzeciwił? Myślę, że by się zgodził, tak jak za życia się pogodził ze stawianiem mu pomników. Te swoje pomniki błogosławił z widocznym zażenowaniem, jeśli nie z przykrością. Ale błogosławił, bo widział w nich gest miłości i nie chciał ranić inicjatorów. Pamiętamy, jak się starał obracać w żart niewczesny kult swojej osoby.

Mam nadzieję, że tam, gdzie teraz jest, razem z nami cieszy się beatyfikacją. Ten akt jest najbardziej miarodajnym potwierdzeniem tego, że droga, którą wskazał, jest drogą Kościoła, a nie efemeryczną fantazją Papieża-Polaka. Jest potwierdzeniem programowego stwierdzenia, że człowiek jest drogą Kościoła, i wszystkiego, co z tego wynika: modlitewna wspólnota wyznawców różnych religii, uznanie grzechów ludzi Kościoła, wspólna modlitwa ze starszymi braćmi w synagodze, szacunek dla wyznawców Koranu, kardynalski pierścień spontanicznie oddany mieszkańcom faweli Vidigal w Rio de Janeiro, wezwanie chrześcijan do refleksji nad misją następcy Piotra, która miała uczniów Jezusa łączyć, a nie - jak to w ciągu wieków się stało - dzielić. Błogosławieni i święci są w Kościele po to, żeby wskazywać drogę praktykowania w życiu wiary. Jest wielu świętych i wiele dróg do świętości. Być może Jan Paweł II jest błogosławionym dla naszego czasu.

Z beatyfikowaniem (kanonizowaniem) papieży jest ten kłopot, że nie wiadomo, na ile trzeba ich osobistą świętość oddzielić od sprawowanego urzędu. Papieże odpowiadają za działanie podległej im Kurii Rzymskiej, ale jak uchwycić granicę między zasięgiem woli Pontifeksa a funkcjonowaniem urzędu, któremu w jakiejś mierze i on sam podlega? Wojciech Tochman np. wysuwa (nieśmiało, co podkreśla) hipotezę, że gdyby Jan Paweł II udał się do Ruandy zaraz po zestrzeleniu prezydenckiego samolotu z Juvenalem Habya-

rimanem na pokładzie, to jest wtedy, kiedy rozpoczęły się bratobójcze walki, do ludobójstwa by nie doszło. Znając Jana Pawła II wolno sądzić, że "gdyby od niego zależało", to by tam pojechał. Znając Kurię Rzymską można stwierdzić, że taka podróż była nie do pomyślenia. Papieska podróż jest przedsięwzięciem na tyle skomplikowanym, że być może racje są po stronie Kurii Rzymskiej. I co z tego, że papież stoi na jej czele, kiedy jednocześnie bywa od niej, przynajmniej w pewnych przedsięwzięciach, uzależniony? Powszechnie wiadomo, że w wielu sprawach inicjatywom Jana Pawła II bynajmniej nie towarzyszył entuzjazm Kurii.

Przyznaję się do trapiących mnie przez długi czas obaw, że Papież beatyfikowany przesłoni Papieża człowieka. Wpisany w "poczet świętych", "wyniesiony na ołtarze", oderwie się od ziemi... Tak z pewnością będzie. Po trochu odejdą z tego świata ci, którzy go znali, a powtarzane do znudzenia historyjki (fioretti) o nim z czasem przestaną robić większe wrażenie. Tylko że wcale nie trzeba się tym martwić, skoro i tak zostanie to, co wniósł w kształt Kościoła, chrześcijaństwa i społeczeństwa. Kościół w panoramie świata już zawsze będzie Kościołem z Janem Pawłem II. Innym niż był, zanim na Stolicę Piotrową Pan Bóg go powołał.

Inna sprawa, że jako papież potrafił pozostać sobą. Wiele razy przeżywałem zaskoczenie podobne do tego z pierwszego spotkania z nim jako papieżem. Czekamy, że za chwilę wejdzie Ojciec Święty. Już z korytarza dobiega odgłos zbliżających się kroków. Napięcie rośnie. Drzwi się otwierają i próg pomieszczenia, w którym jesteśmy, przekracza... ten sam co dawniej kardynał Wojtyła, tyle że ubrany na biało. Nie przypadkiem, w odróżnieniu od poprzedników, zarzucił mówienie o sobie w liczbie mnogiej (pluralis maiestaticus). Kiedyś, w początkach pontyfikatu wygłaszał przemówienie do grupy ekumenicznej. Przemówienie przygotował Sekretariat Stanu, w starym stylu, z owym tradycyjnym "my". Jan Paweł II w pewnej chwili przerwał i wyjaśnił, że "my" znaczy "ja i moi współpracownicy".

Był papieżem uniwersalnym, lecz chętnie przypominał swoją polskość. Pius XII przemawiając do włoskich biskupów mówił "wasz kraj", Paweł VI nigdy nie odwiedził swoich rodzinnych stron. Jan Paweł II często się odwoływał do swych korzeni, co miało charakter bardzo osobisty, dzięki czemu od słuchaczy innych narodowości to go nie oddalało, a raczej do nich zbliżało. Sekretarz stanu kard. Villot, Francuz, człowiek z wielkim wyczuciem roli instytucji, określił Jana Pawła II: "papież bardzo personalny". Ubolewa w swoich wspomnieniach, że Papież, dzięki znajomości języków, w czasie audiencji prywatnych pozostaje ze swoim rozmówcą sam na sam "i w ten sposób nie ułatwia pracy współpracownikom".

Chociaż tak wiele już powiedziano i napisano, wiedza o Janie Pawle II bywa często dosyć powierzchowna. Stereotypy, powtarzane klisze zastępują wysiłek zrozumienia i przesłaniają jego rzeczywistą osobę.

Przykładem może być choćby sposób rozumienia biskupiej, potem papieskiej dewizy "Totus tuus" ("Cały twój"), zaczerpniętej - co Jan Paweł II sam podkreślał - z "Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny" św. Ludwika Marii Grigniona de Montfort (1673-1716). Zwykle mówiąc o Janie Pawle II, to tuus (twój) bez zastanowienia odnosimy do Matki Bożej. Tymczasem... Jan Paweł II w liście apostolskim "Rosarium Virginis Mariae" wyjaśnia, że słowa "Totus tuus" wyrażają całkowite przylgnięcie Maryi do Jezusa. W dziełku św. Ludwika Marii czytamy: "Oto jestem cały Twój i wszystko, co moje, Twoim jest o Jezu mój najmilszy, przez Maryję" (233).

Jan Paweł II przyciągał i nadal przyciąga uwagę ludzi. Kiedy jednak uważniej się przyjrzymy, odkryjemy, że przyciągał ją po to, by skierować ją na Jezusa. Także beatyfikacja jest po to, żebyśmy spoglądając na wielki portret "wyniesionego na ołtarze", z głębi serca powiedzieli: Niech będzie błogosławiony Bóg w swoich świętych.

PS. W poprzednim numerze "TP", w moim artykule o Wielkanocy, przemądrzały komputer automatycznie zamienił słowa "Pan nasz" na "Annasz". Przepraszam za ten brak katolickiej wrażliwości mojego komputera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011