Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie, po ujawnieniu, jak Lew Rywin, powołując się na premiera i „grupę u władzy” żądał ok. 80 mln zł łapówki za korzystną dla Agory ustawę, rząd nie upadł. I dobrze. Ale „Rywin-gate” potwierdza prawdę, że polskie elity nie radzą sobie z aferami. Najpopularniejszą strategią jest bagatelizowanie, ignorowanie lub przeczekiwanie. Trzy przykłady. Pierwszy: Rywin. Oświadczył, że „musi sobie sprawy przypomnieć” (choć miał 5 miesięcy na przygotowanie linii obrony) i zapowiedział „oczyszczenie dobrego imienia”. Szkoda tylko, że zwłoka naraża dobre imię - państwa. Drugi: Grzegorz Kurczuk, minister sprawiedliwości i prokurator generalny. Wiedział o wszystkim od września, rozmawiał z premierem i Adamem Michnikiem, ale nie wszczął postępowania, choć miał taki obowiązek z urzędu; dziś tłumaczy, że czekał na koniec śledztwa dziennikarskiego. Może w ogóle zastąpić prokuratorów dziennikarzami? Trzeci: Marek Borowski. Słusznie opóźnił prace Sejmu nad ustawą o RTV, bo debata toczyłaby się w cieniu afery. Ale partyjni koledzy wezwali go na dywanik, oskarżając, że „kreuje się na gwiazdę”.
I tak Polska staje się kinematograficzną potęgą: na pierwszych stronach gazet pisze się o producencie filmowym, minister sprawiedliwości sypie gagami, a wykazanie się odrobiną rozsądku przynosi status gwiazdora. A obywatel-widz ogląda kino nie moralnego niepokoju, ale niepokoju o moralność (publiczną).