Równania z niewiadomych

Póki parlament nie przyjmie uchwały o skróceniu kadencji - tak, by wybory mogły odbyć się w październiku bądź listopadzie - wiele (wszystko?) jest możliwe. Trudno jednak wyobrazić sobie, aby po tym, co się już stało, PiS, Samoobrona i LPR zmieniły kurs. Dziś nakierowany na gwałtowne zderzenie.

18.08.2007

Czyta się kilka minut

Jak wiele się zmieniło, i to w jak krótkim czasie! Jeszcze niedawno większość komentatorów i polityków (także opozycji) była przekonana, że "trójporozumienie" Kaczyński-Lepper-Giertych dotrwa - jako "małżeństwo z rozsądku" - do końca kadencji parlamentu.

Nie dotrwało. Narastająca wrogość, wzajemne nielojalności, otwarte działania nastawione na osłabienie koalicjantów (z jednej strony dążenie PiS do "zjedzenia przystawek", z drugiej rozmaite akcje tychże, np. próba rozbicia PiS-u przez Giertycha poprzez "wrzucenie" tematu aborcji, zakończona secesją Marka Jurka), kolejne targi, nagany i dymisje - każda z tych rzeczy, patrząc z osobna, wydawała się jeszcze "do przeżycia".

Aż osiągnięto punkt krytyczny.

Trzy miesiące kryzysu

Dziś Romanowi Giertychowi, który dotąd kreował się na najwierniejszego obrońcę sojuszu PiS-LPR-Samoobrona, zależy już tylko na jednym: na skompromitowaniu PiS i premiera Kaczyńskiego. Formułując przekaz "to oni zdradzili ideę IV RP!", Giertych oskarża PiS, by podebrać mu choć trochę elektoratu - i przetrwać. Środkiem do tego miałaby być komisja śledcza: lider LPR mówi otwarcie, że powinna ona zająć się nie tylko akcją CBA w ministerstwie rolnictwa, ale wszystkim - "rozliczeniem dwóch lat rządów PiS".

W swój "bój ostatni" ruszyła też Samoobrona. Przyparty do ściany, Andrzej Lepper musi zrzucić z siebie odium zarzutów (afera gruntowa, seks-afera). A dokonać tego - nie w sensie prawnym, ale w oczach opinii publicznej - może tylko w jeden sposób: kompromitując premiera i jego otoczenie. Jeśli pominąć nieudaną próbę z "wrzuceniem" tematu tajemniczych taśm, które miały postawić premiera w złym świetle, na pierwszy ogień poszedł Zbigniew Ziobro: ze szpitalnego łóżka Lepper oskarżył go ni mniej ni więcej, tylko o to, że... uratował mu skórę, skoro to minister sprawiedliwości miał ostrzec lidera Samoobrony przed akcją CBA.

Walczy także PiS. Tu przekaz brzmi prosto: "Chcieliśmy dobrze, ale Lepper i Giertych swoim awanturnictwem zniweczyli wielki projekt zbudowania w Polsce nowego, lepszego systemu".

W ten sposób najbliższe miesiące cechować będzie kontynuacja stanu obecnego - pogłębiającej się niestabilności - tylko w jeszcze większym natężeniu, podsycanym logiką walki wyborczej, w której, jak to zwykle w Polsce, każdy chce zaszkodzić temu, do kogo miał (lub ma) najbliżej. Samoobrona i LPR będą więc coraz gwałtowniej atakować PiS; jeśli w ich retoryce pojawi się Platforma, to jako straszak ("To PiS doprowadził do oddania władzy paskudnym liberałom, a w dodatku się z nimi dogaduje!"). PiS zaś balansować będzie na linie: zwalczając ekskoalicjantów, będzie musiało atakować też Platformę, by nie stracić co bardziej radykalnego elektoratu na rzecz LPR i Samoobrony. Balansowanie czeka też Platformę: będzie musiała krytykować PiS, aby nie oddać LiD-owi najbardziej "antypisowskiej" części swego elektoratu, zarazem mając stale na uwadze, by w tym rozpychaniu się łokciami nie stracić równowagi - i w efekcie nie utracić wyborców z drugiej flanki, nastawionych bardziej konserwatywnie.

Zarazem - przy wszystkich różnicach i urazach - PO i PiS mają dziś nagle wspólny interes. Obie partie nie chcą "rządu tymczasowego". Celem PO przestaje być też powołanie komisji śledczej ds. akcji CBA: istnienie takiej komisji mogłoby nie tylko opóźnić wybory, ale dałoby Giertychowi i Lepperowi miejsce do odbudowania swej pozycji, przez prezentowanie się w roli "ofiar Kaczyńskich" - a obie te perspektywy Platformy nie zachwycają.

Wielka niewiadoma

Wszystko to jest jednak mniej czy bardziej przewidywalne. Najciekawsze natomiast pytanie brzmi: co się stanie z PiS-em? Obecna sytuacja - rozpad koalicji, spotęgowany "aferą Kaczmarka", i perspektywa wyborów - to klęska Jarosława Kaczyńskiego oraz jego strategicznej koncepcji, którą zrealizował przed rokiem, najpierw doprowadzając, w majowy długi weekend 2006 r., do powstania formalnej już koalicji z LPR i Samoobroną, a potem, w lipcu 2006 r., odsuwając wątpiącego premiera Kazimierza Marcinkiewicza i samemu zajmując jego miejsce. Jako szef rządu, Kaczyński wielokrotnie wypowiadał się tak, jakby wierzył w sens tego sojuszu.

Jak mocna jest dziś jego pozycja? Bez wątpienia, zachowa on poparcie swojej "starej gwardii" (to m.in. Przemysław Gosiewski, Ludwik Dorn czy Adam Lipiński). Ale czy dochowają mu wierności "młode wilki" (od Zbigniewa Ziobry i Michała Kamińskiego po szeregowych posłów i działaczy), które kiedyś pragmatycznie nań postawiły, wierząc w jego polityczny geniusz?

Na czele PiS-u stoi dziś człowiek do niedawna postrzegany jako prawdziwy lider, z wizją i z ogromnym zaufaniem otoczenia; ktoś, kto w 2005 r. poprowadził swą formację do niespodziewanego zwycięstwa - formację wcześniej traktowaną dość powszechnie jako środowisko ludzi politycznie przegranych. Teraz ta formacja doświadcza wstrząsu - wprost proporcjonalnego do niedawnego przeświadczenia o własnej wartości. Czy prędzej lub później ktoś powie głośno to, o czym inni niedawno bali się pomyśleć - i czy padnie pytanie o przywództwo Jarosława Kaczyńskiego? Wśród kandydatów na następcę wybija się Zbigniew Ziobro, ale pamiętajmy też, że po ulicach Londynu krąży na białym koniu Marcinkiewicz, w sondażach uznawany za najlepszego (czytaj: najsympatyczniejszego?) premiera po 1989 r.

Pytanie o przyszłość PiS to dziś największa niewiadoma. Na razie rysują się trzy warianty. Pierwszy nazwijmy "wariantem Charłampa": jak ten występujący w "Potopie" sługa Janusza Radziwiłła stał wiernie przy swym księciu aż do jego śmierci, tak politycy PiS mogą stać przy Jarosławie Kaczyńskim do końca, jakikolwiek by on nie był. Wariant drugi nazwijmy "włoskim": podczas II wojny światowej mieszkańcy Italii, widząc nadchodzącą przegraną, próbowali jakoś wycofać się z "osi"; z PiS mogłoby odejść np. konserwatywne środowisko "Przymierza Prawicy" Kazimierza Ujazdowskiego (liczne, choć mało widoczne, bo obejmujące wielu posłów z dalszych ław). I wariant trzeci, którego doświadczył Helmut Kohl, gdy od partyjnych kolegów i koleżanek (na czele grupy, która go odsunęła, stała Angela Merkel) usłyszał komunikat: szanujemy cię niezwykle, bądź naszym honorowym przewodniczącym, ale przesadziłeś, więc gdy stawką jest dobro partii, musisz odejść. I odszedł, choć wcześniej wydawało się, że "Kohl to CDU, a CDU to Kohl".

Do momentu wyborów najbardziej prawdopodobny jest pierwszy z tych scenariuszy. Chyba że poparcie dla PiS spadnie w sondażach do bardzo niskiego poziomu.

Powyborcza ruletka

Przyspieszone wybory mogą coś zmienić, ale nie muszą. W polskiej polityce od 14 lat (od kiedy obowiązuje obecna ordynacja, nieznacznie tylko modyfikowana) występuje zjawisko, które nazwijmy "teorią koalicji wieczoru wyborczego" - bo prześledzić można je, śledząc losy rządzących koalicji, które wydawały się oczywiste już w wyborczy wieczór. W 1993 r. był to sojusz SLD-PSL; rządził on 4 lata, zmieniając w tym czasie dwóch premierów. W 1997 r. "koalicją wieczoru wyborczego" był alians AWS-UW; obie partie rządziły razem 2,5 roku (choć premier utrzymał się całe 4 lata). W 2001 r. taką koalicją był znowu sojusz SLD i PSL; tym razem jednak rządziły one wspólnie tylko 1,5 roku (po drodze zmieniając premiera). Wreszcie rok 2005: "koalicja wieczoru wyborczego", czyli oczywiste, zdawałoby się, porozumienie PiS-PO, w ogóle się nie zawiązała, a kadencja kończy się po niespełna 2 latach (i po jednej zmianie premiera). Widzimy tu coraz bardziej skracający się okres tych oczywistych, zdawałoby się, rządów koalicyjnych: cztery lata, 2,5 roku, półtora, zero.

Jaka będzie "koalicja wieczoru wyborczego" w roku 2007? Wolno postawić tezę, że nie będzie jej wcale (jeśli nie znajdzie się większość PO-PSL, co mało prawdopodobne, patrząc na słabe notowania ludowców), i że na początku nikt nie zadeklaruje, z kim chce rządzić. Jaka jest szansa, że w kolejnych tygodniach, w których odbywać się będą kolejne negocjacje, a także, być może, wewnątrzpartyjne przetasowania (np. bunt w PiS przeciw Kaczyńskiemu, po którym możliwy byłby sojusz z PO) - uda się stworzyć stabilną większość?

Wiele zależeć będzie nie tylko od tego, które partie przekroczą 5-procentowy próg, ale także od układu sił w poszczególnych formacjach: od tego, jacy ludzie dostaną się do Sejmu z list PiS, PO czy LiD, i jakie frakcje powstaną w tych klubach. Przykład i pytanie zarazem: czy jeśli kandydaci Socjaldemokracji Polskiej Marka Borowskiego znajdą się w Sejmie w większej liczbie (z listy LiD), i czy jeśli, równocześnie, koalicji PO-PSL zabraknie kilku głosów do większości, to czy Borowski nie będzie odczuwać silnej pokusy opuszczenia towarzystwa SLD, tych "chłopców od Nikolskiego", aby znaleźć się w rządzie PO-PSL-SdPl? Czy w takiej sytuacji "gra" na rozpad LiD-u nie będzie najlepszym wyjściem dla PO?

Futurologia? Zapewne. Podobnie jak wszelkie inne scenariusze. W tym przyszłość LiS-a, który niby jest, bo pojawia się w sondażach, a przecież go nie ma - nie ma ani takiej partii, ani koalicji wyborczej, ani wspólnych list...

Problem roku 2010

Pytanie, jak długo - w warunkach niestabilnego nowego Sejmu i niestabilnych partii - przetrwa koalicja zawiązana w końcu jesienią 2007 r., obciążone jest dodatkowo "problemem roku 2010". Albo raczej: roku 2010 i roku 2009. Za dwa lata odbędą się bowiem wybory do Parlamentu Europejskiego (w krajach Unii traktowane zwykle jako "test" dla sceny krajowej), a za trzy lata wybory samorządowe i prezydenckie. Ani pierwsze, ani drugie, ani zwłaszcza trzecie nie będą sprzyjać stabilności układu, który miałby rządzić - teoretycznie - w latach 2007-2011.

Chyba że... Chyba że - puśćmy wodze marzeniom - nowy parlament przeprowadzi zasadniczą zmianę systemu politycznego, reformując nie tylko ordynację wyborczą (tak, by sprzyjała trwałości koalicji rządzących; obecna, jak widać, temu nie służy), ale także podział władzy na linii premier-prezydent.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2007