Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na początku nic nie zapowiadało takiej burzy. Zaraz po wyborze Joego Bidena na prezydenta USA w Moskwie odżyły nadzieje na powrót do niekończących się negocjacji układów rozbrojeniowych – Rosja uważa takie rozmowy za atrybut mocarstwa grającego w pierwszej lidze światowej. Jednak Biden zgodził się na przedłużenie traktatu START-3 (o redukcji zbrojeń strategicznych) bez męczących konsultacji. W młynie napędzającym politykę międzynarodową Rosji ponownie zabrakło wody, młyn zamarł w oczekiwaniu. I to oczekiwaniu trwożnym, gdyż zza oceanu zaczęły dobiegać coraz mocniejsze sygnały o zamiarze wprowadzenia przez nową administrację kolejnych sankcji wobec Rosji – w tym za ingerencję w wybory oraz w politykę wewnętrzną USA, a także za trucie oponentów politycznych bronią masowego rażenia.
W miniony wtorek, 16 marca, National Intelligence Council (analityczny ośrodek wywiadowczy) opublikował raport, w którym przedstawiono działania Rosji na rzecz pogłębienia podziałów w amerykańskim społeczeństwie, podważenia instytucji i procesów demokratycznych itd. Jednoznacznie stwierdzono, że decyzję w sprawie uruchomienia tej kampanii podjął osobiście Putin.
Nazajutrz w wywiadzie telewizyjnym dziennikarz zadał Bidenowi pytanie, czy uważa, że Władimir Putin jest „zabójcą” (ang. killer). Prezydent USA odpowiedział twierdząco. Po tej wypowiedzi w Moskwie zawrzało: ostrej reakcji na słowa Bidena domagali się nawet politycy drugiego i trzeciego szeregu, którzy na ogół nie zabierają głosu w sprawach międzynarodowych (np. komunista Ziuganow podpowiadał, że Rosja powinna uznać Doniecką i Ługańską Republikę Ludową – kontrolowane przez Kreml separatystyczne parapaństwa w ukraińskim Donbasie). Rosyjski ambasador został odwołany z Waszyngtonu do Moskwy na konsultacje.
Odpowiedzi udzielił też osobiście Putin. Najpierw długim wywodem o psychologii polityki, okraszonym podwórkową mądrością „Kto się przezywa, ten się tak samo nazywa”, a potem zaproszeniem dla Bidena do odbycia dwustronnej wideokonferencji o polityce światowej. Reakcja Białego Domu na zaproszenie była wstrzemięźliwa. Rzeczniczka Bidena na konferencji prasowej stwierdziła, że prezydent jest zajęty i nie planuje rozmowy. Dzień później wypowiedział się półgębkiem i sam Biden: „Kiedyś na pewno się spotkamy”.
Komunikat Waszyngtonu jest klarowny: nie mamy o czym rozmawiać, Putin przekroczył czerwone linie, morduje oponentów politycznych, miesza się w nasze sprawy, a my nie zamierzamy udawać, że nic się nie dzieje i ściskać prawicę zabójcy. To mocne uderzenie w budowany od dawna wizerunek Putina jako przywódcy podziwianego przez cały świat.
Komunikat Moskwy też jest czytelny: chcemy rozmawiać z USA, bo w ten sposób potwierdzamy nasz status supermocarstwa. Jednak Moskwie nie udaje się narzucić nowej administracji USA swoich zasad gry: dialog z Zachodem – tak, ale z pominięciem spraw dla nas niewygodnych i wyłącznie na naszych warunkach.
A ciąg dalszy i dalsze sankcje nastąpią.