Rewolucja jest kobietą

Tegoroczne laureatki zasłużyły na nagrodę w pełni. Pochodzą z krajów, gdzie kobiety do dziś za walkę o swoje prawa płacą życiem.

11.10.2011

Czyta się kilka minut

Niewiele pojęć zafałszowano we współczesnym świecie tak jak "prawa kobiet". Mieszkańcom "postępowej" Europy czy USA mogą kojarzyć się dziś one z czymś absurdalnym - patrz nowojorskie feministki, obrażające się o otworzenie im drzwi i puszczenie przodem, albo działaczki usiłujące przekonać świat, że nie ma nic bardziej "cool" niż aborcja. Laureatki tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla pewnie miałyby problem ze zrozumieniem, o co w tym wszystkim chodzi.

Komitet Noblowski pokazał tym razem, że pojęcia mogą mieć jeszcze normalne znaczenie. To znaczy takie, że dyskryminacja oznacza pozbawienie praw, a nie brak przywilejów, zaś obrona praw - ochronę przed bólem, a nie prawo do jego zadawania.

Kobieta, "niższy gatunek"

Dwie z tegorocznych laureatek pochodzą z Liberii - kraju o jednej z najtragiczniejszych historii we współczesnym świecie. Mało się o nim mówi, choć jego dzieje są nietuzinkowe.

Liberia powstała w XIX w. jako niepodległe państwo, założone przez wyzwolonych w Ameryce czarnych niewolników, którzy postanowili wrócić do Afryki. Natychmiast skolonizowali miejscową ludność, pozbawiając ją praw i tworząc system zbliżony do apartheidu: demokracja wewnątrz "lepszej" społeczności Afroamerykanów i ich potomków - oraz pozbawiona praw rdzenna mniejszość. Kraj przetrwał zamęt kolonizacji, mimo zakusów ze strony europejskich potęg.

Konflikt liberyjski narastał, ale ponieważ rzecz dotyczyła czarnych społeczności, nikt się tym nie przejmował: wyzysk w Afryce jest mało medialny, jeśli wyzyskującym nie jest biały. Tak było aż do czasów Charlesa Taylora, prezydenta Liberii w latach 1997-2003, jednego z najkrwawszych dyktatorów. I jednego z nielicznych, którzy na szczęście odsiadują wieloletni wyrok w haskim więzieniu. Taylor zasłynął jako rzeźnik nie tylko we własnym kraju, lecz również w sąsiednim Sierra Leone. Wieloletnia wojna zasilana była pieniędzmi ze sprzedaży diamentów i transportami postsowieckiej broni. Jej bodaj najtragiczniejszymi ofiarami (jeśli można w ogóle pokusić się o jakąś gradację) były dzieci, porywane i zmuszane do walki. A także kobiety: masowo gwałcone i masowo mordowane. Traktowane jak "niższy gatunek".

Wojna się skończyła, ale sytuacja kobiet pozostała tragiczna. Powojenne zdziczenie w połączeniu z uwarunkowaniami kulturowymi powodowały, że kobiety nie tylko nadal padały ofiarą przemocy, lecz często nawet nie wiedziały, że mogą otrzymać pomoc. - Pierwszą rzeczą, jaką robiliśmy, było uświadamianie kobiet, że gwałt jest przestępstwem. Wiele z nich nie zdawało sobie z tego sprawy i nawet nie wiedziało, że można pójść na policję - mówi "Tygodnikowi" Marek Dzierżęga, polski policjant i były obserwator ONZ w Liberii. Dzierżęga, który spędził tam rok, mógłby długo opowiadać podobne historie.

Dziś praca u podstaw wykonywana przez międzynarodowych policjantów - tworzyli oni liberyjską policję od zera - zaczyna przynosić rezultaty. Ofiary zaczynają się zgłaszać, sprawcy zaczynają się bać. Zaczęto przyjmować do policji kobiety. - Wiele z nich pracuje bardzo dobrze - mówi Dzierżęga.

Przełamując stereotypy

Z takiego właśnie otoczenia społecznego wywodzą się dwie tegoroczne noblistki: Leymah Gbowee i Ellen Johnson-Sirleaf.

Gbowee zupełnie nie pasuje do wyobrażenia wielu polskich "feministek", w istocie telewizyjnych celebrytek. Ta matka sześciorga dzieci, głęboko religijna, zainicjowała ruch kobiet, który zakończenie liberyjskiej wojny miał wywalczyć poprzez... wspólną modlitwę na skwerze w stołecznej Monrovii. Gbowee - to jakby kobiecy, afrykański odpowiednik Mahatmy Gandhiego. Tylko wymagający większej odwagi, bo przeciwnik był znacznie bardziej - śmiertelnie - groźny.

Druga liberyjska noblistka wywodzi się ze świata polityki. Ellen Johnson-Sirleaf jest dziś prezydentem tego kraju. Ekonomistka po Harvardzie, jest pierwszą w Afryce kobietą na stanowisku głowy państwa. Przyznanie jej Nobla można interpretować nie tylko jako docenienie jej zasług, ale też wsparcie ze strony społeczności międzynarodowej. Bowiem w wyborach prezydenckich, które odbyły się w miniony wtorek, 11 października, Johnson-Sirleaf ubiegała się o reelekcję [wynik wyborów ogłoszono już po zamknięciu tego numeru "TP" - red.].

Nobel zapewne wzmocnił szanse Johnson-Sirleaf. I dobrze: - Ellen pokazała przez ostatnie pięć lat, że obrała słuszną drogę. Zaciera różnice zgodnie ze swym hasłem, że "Afrykańczycy muszą się łączyć, a nie walczyć" - mówi Dzierżęga.

Johnson-Sirleaf jest więc nie tylko szansą na poprawę losu kobiet, ale przełamuje afrykańskie stereotypy. Aż strach było patrzeć na niektórych jej rywali. Był wśród nich np. niejaki Prince Johnson: zbrodniarz wojenny, kiedyś samozwańczy przywódca państwa. Wsławił się nagraniem wideo, na którym popija piwo, podczas gdy jego ludzie w okrutny sposób mordują obalonego prezydenta. Na szczęście w tych wyborach nie miał szans.

Kobieta "Arabskiej Wiosny"

Trzecia laureatka pochodzi z zupełnie innego świata. Tawakkul Karman to arabska dziennikarka z Jemenu. Z kraju, gdzie - jak oznajmiła w BBC - kobietom nie wolno wychodzić z domu po siódmej wieczorem. W czasie niedawnych antyprezydenckich protestów - gdy Jemen ogarnęła "Arabska Wiosna Ludów" - Tawakkul Karman cieszyła się, że razem z innymi kobietami może spędzać na okupowanym przez demonstrantów placu całe noce. Została nawet nieformalnym przywódcą protestujących. Wcześniej, na początku tego roku, trafiła do więzienia.

Jemeński dyktator oświadczył w minionym tygodniu, że oddaje władzę. Tylko komu? I czy jemeńskie kobiety będą w stanie walczyć o swoje prawa? Cząstkowy sukces jemeńskiej opozycji wcale nie oznacza, że to już koniec rewolucji.

Na razie jemeńska laureatka Nobla jest nastawiona do przyszłości entuzjastycznie. Swoje wyróżnienie zadedykowała właśnie "Arabskiej Wiośnie". Żeby tylko jeszcze ta "Wiosna" nie wyniosła do władzy ugrupowań fundamentalistycznych - bo dla tamtejszych kobiet oznaczać by to mogło raczej pogorszenie, nie polepszenie ich położenia.

Ale to dopiero przyszłość. Na razie laureatkom Pokojowej Nagrody Nobla można z czystym sumieniem pogratulować. One naprawdę na nią zasługują.

PAWEŁ LESKI był policjantem, pracował dla organizacji międzynarodowych w Sudanie Południowym, Ruandzie, Kongu i Ugandzie; pracował też w Międzynarodowym Trybunale Karnym. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2011