Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odkąd w Liberii skończyła się barbarzyńska wojna z przełomu wieków i prezydentów wybiera się tam w wolnych elekcjach, żadnemu przywódcy nie udało się odnieść zwycięstwa już w pierwszej turze. Dogrywka czeka też zapewne George’a Weah, który zanim został prezydentem, zapisał się w dziejach jako najlepszy piłkarz, jakiego wydała Afryka.
Wojny z przełomu wieków
Liberyjską wojnę z lat 1989-2003 i jej bliźniaczkę z sąsiedniego Sierra Leone (1991-2002) zgodnie uznano za najkrwawsze i najbardziej barbarzyńskie konflikty zbrojne z przełomu stuleci. W pięciomilionowej Liberii zginęło co najmniej ćwierć miliona ludzi, w sześciomilionowym Sierra Leone – sto tysięcy. Prawie milion zostało okaleczonych wskutek tortur i odniesionych na wojnie ran. Połowa ludności w obu krajach stała się wojennymi uciekinierami. Podczas wojen dopuszczono się wszystkich możliwych zbrodni, z ludożerstwem włącznie.
Za człowieka, który je wywołał i który był ich największym beneficjentem, uważa się Charlesa Taylora, który wpadł na pomysł, by wzniecić wojnę domową w Liberii i przejąć w niej władzę, a potem wywoływać wojny u sąsiadów, grabić ich i w ten sposób zbijać majątek. Liberyjską wojnę wygrał, a jako jej zwycięzca w 1997 r. został wybrany na prezydenta kraju. Wywołał też wojnę w Sierra Leone i obłowił się, plądrując tamtejsze kopalnie diamentów.
Planował już nowe wojny u kolejnych, bogatszych sąsiadów – w Gwinei chciał łupić kopalnie boksytów, w Wybrzeżu Kości Słoniowej – plantacje kakao. Nie zdążył, bo sąsiedzi skrzyknęli się przeciwko niemu, poparli jego rodzimych wrogów, a ci wywołali w 2003 r. nową wojnę domową i Taylor musiał ratować się ucieczką z kraju.
Schronienia udzieliła mu Nigeria, ale przyparta do muru przez Zachód wydała zbiega międzynarodowemu trybunałowi, który w 2012 r. skazał 75-letniego dziś Taylora na 50 lat więzienia jako zbrodniarza wojennego i ludobójcę. Wyrok odsiaduje w Wielkiej Brytanii.
Atleta kontra Cioteczka Helenka
Po ucieczce Taylora w Liberii w 2005 r. urządzono pierwsze od czasów wojny wolne wybory. Wygrała je Ellen Sirleaf-Johnson i jako pierwsza kobieta w Afryce w 2006 r. objęła stanowisko przywódczyni państwa. Wyborcze zwycięstwo odniosła jednak dopiero po dogrywce, a pierwszą rundę przegrała z George’em Weah, uwielbianym w Liberii atletą, które sportowe sukcesy były dla rodaków w wojenny czas jedyną pociechą i powodem do dumy.
A mieli z czego być dumni! Weah, który wyrósł w slumsach Monrovii, zachwycał swoją grą w najlepszych drużynach we Francji, Włoszech i Wielkiej Brytanii, a w 1995 r. jako pierwszy (i do dziś jedyny) afrykański piłkarz został okrzyknięty najlepszym futbolistą na świecie i przyznano mu Złotą Piłkę. Weah grał też w narodowej drużynie Liberii, płacił za jej podróże i hotele, a nawet ją trenował. W 2002 r. niewiele brakowało, by kierowana przez niego reprezentacja awansowała do finałowego turnieju o piłkarskie mistrzostwo świata, rozgrywanego w Japonii i Korei Południowej.
Rozkochani w piłkarzu Liberyjczycy już wtedy gotowi byli powierzyć mu swój los, wierząc, że odmieni go w cudowny sposób. Pierwszą rundę wygrał Weah, ale nie zdobył ponad połowy głosów, koniecznej do zwycięstwa. W dogrywce uzyskał jeszcze więcej głosów, prawie 40 proc. (w pierwszej rundzie – 28 proc), ale Sirleaf-Johnson zdobyła wszystkie pozostałe i to ona zajęła prezydencki fotel.
Dogrywka była także konieczna sześć lat później (w 2020 r. prezydencką kadencję skrócono z sześciu do pięciu lat), w 2011 r., by ubiegająca się o reelekcję Ellen Sirleaf-Johnson została ogłoszona zwyciężczynią. Wygranej w pierwszej rundzie nie zapewniła jej nawet przyznana tuż przed wyborami Pokojowa Nagroda Nobla.
Czas piłkarza
W 2017 r., gdy po drugiej i ostatniej kadencji Sirleaf-Johnson składała prezydenturę, George Weah ponownie postanowił spróbować swoich sił w wyborach. Pierwszą rundę znów wygrał, ale i tym razem nie zdobył wymaganej większości głosów. Ogłoszono dogrywkę, którą tym razem jednak wygrał i został prezydentem.
Liberyjczycy nie oczekiwali już od niego cudu, ale wciąż wiązali z jego rządami wielkie nadzieje. Sam je rozbudzał, obiecując, jak to polityk, w kampanii wyborczej wszystko, co chcieli usłyszeć: że wypleni korupcję, pobuduje drogi, szpitale i szkoły, naprawi gospodarkę, rozliczy winnych wojennego koszmaru.
Trzeba przyznać, że szczęście mu nie sprzyjało. A jeszcze bardziej nie sprzyjało i nie sprzyja Liberii. Po makabrze i zniszczeniach wojennych spadła na nią nowa plaga, epidemia eboli, która w latach 2013-16 spowodowała śmierć kolejnych czterech tysięcy ludzi i sparaliżowała gospodarkę kraju. Na prezydenturę George’a Weah przypadła zaś nowa epidemia, covidu, a także napaść Rosji na Ukrainę i wywołana nią drożyzna paliw i żywności. Nic więc dziwnego, że ubiegając się o drugą kadencję były piłkarz przekonywał rodaków, iż potrzebuje więcej czasu, by spełnić obietnice złożone, gdy ubiegał się o pierwszą.
Do przerwy 0:1
Weah, dobiegający powoli sześćdziesiątki, twierdzi zresztą, jak to polityk, że nie ma sobie wiele do zarzucenia, a podczas pierwszej kadencji spisał się świetnie. Zwolennicy wyliczają jego sukcesy: nowe drogi, elektryfikacja wielu wsi i slumsów, szkoły, darmowe studia na państwowych uczelniach. No i pokój, który utrzymuje się w kraju, mimo że siły pokojowe ONZ, które pilnowały porządku, wyjechały z Liberii już w 2018 r., zaraz na początku rządów George’a Weah.
Krytycy twierdzą jednak, że osiągnięcia te to zbyt mało, by piłkarz miał dalej trzymać w rękach stery państwa. Zarzucają George’owi Weah, że za jego panowania połowa Liberyjczyków klepie biedę, młodzi nie mają pracy, a korupcja, którą obiecywał zwalczyć, stała się jeszcze większą plagą. Podczas jego prezydentury Liberia spadła w rankingu Transparency International o 22 pozycje, ze 120. (na 180 miejsc) na 142. Nawet życzliwi Liberii i jej prezydentowi Amerykanie (Liberia, pierwsza w Afryce republika, została założona przez w 1822 roku przez abolicjonistów jako kraj dla uwalnianych w USA czarnoskórych niewolników, a w 1847 roku ogłosiła niepodległość) w zeszłym roku wpisali na czarną listę łapówkarzy kilku dygnitarzy z rządu George’a Weah z szefem jego gabinetu na czele.
Przeciwnicy kręcą nosem, że Weah nie chce sobie robić wrogów i nie przykłada się do walki z korupcją, nie walczy z nią tak, jak walczył o piłkę na boisku. I że w ogóle nie podchodzi do rządzenia krajem z takim sercem jak do futbolu, z którym pożegnał się dopiero pięć lat temu, gdy już jako prezydent zagrał w pokazowym meczu przeciwko drużynie Nigerii. W zeszłym roku wyjechał na prawie dwa miesiące w zagraniczną podróż, której trasę ustalono tak, by był w Katarze akurat, gdy rozgrywano tam finałowy turniej o mistrzostwo świata w piłce nożnej (jego syn, Timothy, miał wystąpić w nim w drużynie USA).
Najgorszy dzień we wsi Groza
Wytykają mu także, że nie rozliczył winnych wojny domowej z przełomu wieków. Weah odpowiada, że oglądając się wciąż wstecz, do niczego się nie dojdzie, ale niezręcznie mówić mu o rozliczeniach, kiedy jego zastępczynią jest Jewel Taylor, była żona Charlesa Taylora, która rozwiodła się z nim, gdy stracił prezydenturę i uciekł z kraju. W staraniach o prezydenturę w 2017 r. wspierał piłkarza także dawny watażka Prince Yormie Johnson, dziś senator i kaznodzieja, a niegdyś oprawca i okrutnik, który w 1990 roku torturując i zabijając wziętego do niewoli prezydenta Samuela Doe, dał początek wojennemu chaosowi i bezprawiu, w jakim pogrążyła się Liberia. Dziś Prince Yormie Johnson popiera najgroźniejszego rywala George’a Weah i zapowiada, że osobiście rozwali łeb każdemu, komu przyjdzie do głowy sądzić dawnych partyzanckich komendantów.
Znów dogrywka
Głównym konkurentem prezydenta-piłkarza jest ten sam co sześć lat temu Joseph Boakai, były wiceprezydent, zastępca Ellen Sirleaf-Johnson. Już w 2017 r. zwolennicy George’a Weah przezywali Boakaia „Śpiochem”, bo zdarzało mu się przysypiać podczas państwowych uroczystości. Dziś Boakai dobiega osiemdziesiątki i Liberyjczycy uważają, że jest za stary na prezydenta. Sądzą tak zwłaszcza młodzi, którzy stanowią dwie trzecie ludności kraju (ponad 60 proc. ludności jest poniżej 25 roku życia).
Od Lampedusy do Usnarza: 10 lat z migrantami
„Jestem z nich najlepszy” – mówił o swoim konkurentach George Weah na ostatnim wiecu wyborczym w Monrovii. Rywali miał aż 19, w tym dwie kobiety. Mimo marnej codzienności, a także rozczarowania przywódcami i polityką, frekwencja we wtorkowych wyborach dopisała wyjątkowo. Jak wysoka była, a przede wszystkim – kto zwyciężył, nie dowiemy się jednak prędko.
Marne drogi i ulewy, które spowodowały powodzie, sprawiły, że wybory w wielu regionach trzeba było przedłużyć, i w rezultacie, gdy w stolicy zaczęto już liczyć głosy, w wielu hrabstwach jeszcze głosowano. Jeśli zgodnie z liberyjską tradycją wyborczą w pierwszej rundzie żadnemu z pretendentów znów nie uda się zebrać ponad połowy głosów, w listopadzie trzeba będzie urządzić dogrywkę, w której wystartuje już tylko dwóch najlepszych, a zwycięzca zostanie prezydentem.