Reforma spalonych mostów

„Kompromis” z Unią w sprawie sądownictwa nie będzie dotyczyć meritum sprawy, lecz symboliki. Skutki międzynarodowe zmian w polskim prawie wykroczą daleko poza konflikt z Komisją Europejską.

29.01.2018

Czyta się kilka minut

„Łańcuch światła” – demonstracja w obronie wolnych sądów, Kraków, 14 grudnia 2017 r. / OMAR MARQUES / SOPA / GETTY IMAGES
„Łańcuch światła” – demonstracja w obronie wolnych sądów, Kraków, 14 grudnia 2017 r. / OMAR MARQUES / SOPA / GETTY IMAGES

Nadzieje obrońców sądownictwa, opozycji i Komisji Europejskiej na ponowne weta prezydenta wobec reformy sądownictwa okazały się daremne. Wydarzenia z lipca 2017 r. zmuszały PiS do szukania kompromisu albo z opozycją, albo z prezydentem – wybrał to drugie. W rezultacie sędziowie i ich organizacje tracą wpływ na funkcjonowanie sądownictwa i na obsadę najważniejszych funkcji. Wpływem tym podzieliły się: większość sejmowa, rząd (przede wszystkim minister sprawiedliwości) i prezydent. Jest to zapewne ulga dla tych, którzy uważają sądownictwo za siedlisko postkomunizmu, korupcji i wyalienowanych od prostego ludu prowincjonalnych elit.

Myli się opozycja, która to przedstawia jako „upolitycznienie” sądownictwa. Trybunał Konstytucyjny, a w mniejszym stopniu też Sąd Najwyższy i Krajowa Rada Sądownictwa to instytucje na wskroś polityczne. Obecna reforma odbiera te instytucje elitom prawników, ale nie oddaje ich w ręce obywateli, lecz w ręce rządzących, tzn. tych, których TK, KRS i SN w myśl konstytucji mają kontrolować i ograniczyć. Obywatel, który dotąd nie załatwił w sądzie tego, co chciał załatwić, i nie wiedział, do kogo z tym iść, teraz już będzie wiedział: prosto do najbliższego biura poselskiego PiS. Bo w przyszłości nikt w Polsce już nie będzie sędzią SN, jeśli nie przeszedł przez sito prezydenta, nikt nie uzyska miejsca w KRS bez zgody klubu poselskiego PiS i nikt nie zostanie sędzią TK wbrew woli klubu tej partii i prezydenta. Mało kto zauważył, że Andrzej Duda, odmawiając zaprzysiężenia niektórych sędziów, dokonał reinterpretacji konstytucji. Uznał bowiem, że przepis, który dotąd zobowiązywał prezydenta do odbierania przysięgi od wybranych przez Sejm sędziów, zostawia mu wolny wybór, którego nawet nie musi uzasadnić.

W ten sposób PiS kolejny raz de facto zmienił polski ustrój, zostawiając konstytucję de iure niezmienioną. Zmiana ta bardzo umacnia rząd kosztem parlamentu i prezydenta. Co mu da kontrola nad SN, jeśli bezpowrotnie – i w dodatku przyczyniając się do tego sam – stracił możliwość blokowania ustaw w sposób skuteczniejszy od weta, które przecież Sejm może obalić? Taki jest bowiem skutek faktycznego zwasalizowania Trybunału. Sam prezydent najwyraźniej już nie wierzy w jego bezstronność, skoro nie odesłał doń ewidentnie niekonstytucyjnych ustaw o KRS i SN.

Rząd dopiął swego w kraju, i jest to nieodwracalne. Nie zmieni tego nawet presja zagraniczna, bo tej reformy nikt nie cofnie, nawet gdyby nazajutrz rząd dobrowolnie ustąpił i przekazał władzę opozycji. Ta musiałaby albo łamać konstytucję, rozganiając TK, aby nie mógł zablokować procesu odkręcania ustaw o SN, KRS, sądach powszechnych i o samym TK, albo rządzić na podstawie tego ustroju, który PiS jej zostawi (z wetem prezydenta wiszącym nad nią jak mecz Damoklesa). Wtedy żaden sędzia nie dostałby się do KRS, SN i TK, jeśli wcześniej nie zaaprobowałyby go kluby poselskie np. Nowoczesnej i PO.

Warto o tym pamiętać, rozpatrując, jak mógłby wyglądać kompromis między rządem a Komisją Europejską. Żaden polski rząd na taki kompromis pójść nie może, bo skutków tych reform nie da się cofnąć. Większości postulatów wysuwanych w ostatnich dwóch latach przez Komisję Europejską, Komisję Wenecką i Parlament Europejski PiS nie jest w stanie spełnić w momencie, kiedy skończy się vacatio legis najnowszych ustaw. Kolejny raz rząd sam sobie związał ręce. „Kompromis” nie będzie dotyczyć meritum sprawy, lecz symboliki. Trzeba znaleźć polityczne rozwiązanie, które pozwala wszystkim zachować twarz, ale upartyjnienia sądownictwa nie odwróci.

Zagraniczny sąd oceni

Główny problem polega jednak na tym, że taki kompromis wpłynie co prawda na postawy Komisji Europejskiej i innych państw Unii, ale i tak nam wszystkim – rządowi, obywatelom i instytucjom (obojętne, polskim czy zagranicznym) – przyjdzie się zmierzyć z trzema skutkami reformy. Nie mam tu na myśli uruchomienia art. 7. Traktatu o UE ani unijnych sankcji, lecz bardziej przyziemne, choć tak samo przykre konsekwencje.

Pierwszy skutek reformy polega na tym, że już w tej chwili polskie sądownictwo jest postrzegane jako upartyjnione i zależne od rządu. Dostaję listy od zatroskanych obywateli państw UE, którzy boją się, że w wyniku stosowania „skargi nadzwyczajnej” prezydenta i „oczyszczenia” Sądu Najwyższego utracą budynki, które kiedyś kupili w Polsce. Niemiecka telewizja ZDF, skazana przed polskim sądem za używanie zwrotu o „polskich obozach”, próbuje od miesięcy bezskutecznie przekonać niemieckie sądy, że wyrok ten nie może zostać uznany w Niemczech, „bo polskie sądy nie są niezależne”.

Na razie niemieckich sędziów to nie przekonuje, bo polski wyrok zapadł jeszcze przed wejściem w życie ustawy o sądach powszechnych. Niemniej argument może się okazać skuteczny w najbliższej przyszłości, ale na razie ciężar dowodu będzie ciążyć na tej stronie, która podważa niezależność polskiego sądownictwa. Nie wystarczy, przykładowo, że ZDF udowodni, iż polskie sądy nie są niezależne. Stacja będzie musiała wykazać, że wyrok, który podważa, został wydany na skutek odpowiednich nacisków rządu na skład rozpatrujący sprawę. To bardzo trudne, choć każdy, kto tego spróbuje, będzie miał sympatię sądu po swojej stronie.


Czytaj także: Donald Tusk dla "TP": Spieszmy się kochać Unię


Sędziowie w innych państwach członkowskich bardzo dobrze znają szczegóły polskich reform i nie wzbudza ona u nich żadnych sympatii. Stan praworządności w Polsce będzie odtąd przedmiotem oceny każdego zagranicznego sądu, kiedy choćby tylko jedna strona w postępowaniu to podniesie.

Opcja nuklearna

Zanim poznamy przykre skutki tej między­narodowej, rozproszonej kontroli praworządności, minie zapewne kilka lat. Potem upartyjnione polskie sądy pewnie zaczną stosować podobną miarę do zagranicznych wyroków i po kilku dalszych latach system wzajemnego uznania wyroków w ramach UE przestanie działać. To nie musi martwić obecnego rządu, bo jego kadencja skończy się znacznie wcześniej. Martwić powinno go bardziej, że ten pełzający rozpad systemu wzajemnego uznania wyroków może ulec znacznemu przyspieszeniu z powodu dwóch czynników.

Pierwszy czynnik to sądownictwo międzynarodowe. Jeśli Trybunał Praw Człowieka albo Trybunał Sprawiedliwości UE w jednej ze spraw dotyczących reformy sądownictwa wyda negatywne dla polskiego rządu orzeczenie, to zostanie to przez sądy, prokuratury, policje w innych państwach UE (oraz w wielu państwach nienależących do UE) odczytane jako zakaz współpracy z odpowiednimi instytucjami w Polsce. Wtedy ciężar dowodu w indywidualnych postępowaniach w krajach członkowskich będzie spoczywać na tej stronie, która twierdzi, że sądownictwo w Polsce jest niezależne i że polskie wyroki i decyzje trzeba respektować.

Takie orzeczenia mogą zapaść w Strasburgu i Luksemburgu już za kilka miesięcy.

Tajemniczy artykuł 64.

Ale sądy międzynarodowe wcale nie są niezbędne, aby dyskredytować polską reformę sądownictwa w oczach świata. O to bowiem rząd i prezydent sami zadbali, wbudowując do ustawy o SN minę, która nie tylko w każdej chwili może wybuchnąć, ale którą twardy elektorat PiS może nawet sam uruchomić. Artykuł 64. brzmi:

„Sąd Najwyższy na wniosek Prokuratora Generalnego unieważnia prawomocne orzeczenie wydane w sprawie, która w chwili orzekania ze względu na osobę nie podlegała orzecznictwu sądów polskich lub w której w chwili orzekania droga sądowa była niedopuszczalna, jeżeli orzeczenie to nie może być wzruszone w trybie przewidzianym w ustawach o postępowaniach sądowych”.

Nie jest to sformułowanie zgrabne, ale staje się nieco łatwiejsze do zrozumienia, jeśli jako „osobę” rozumiemy zarówno osobę fizyczną, jak i prawną, a nawet obce państwo, i jeśli powiążemy to z czekającym w TK wnioskiem posłów PiS o sprawdzenie, czy immunitet państw obcych, zawarty w kodeksie postępowania cywilnego, jest zgodny z konstytucją. Art. 64. umożliwia prokuratorowi generalnemu podważenie przed Sądem Najwyższym immunitetu obcego państwa. W polskim porządku prawnym wynika on z konstytucji, która daje prawu międzynarodowemu pierwszeństwo przed prawem krajowym, a według międzynarodowego prawa zwyczajowego państwa cieszą się immunitetem przed sądami krajowymi innych państw. Potwierdził to Sąd Najwyższy, ostatnio w 2012 r., kiedy mieszkaniec Lubelszczyzny, który doznał oparzeń podczas pacyfikacji wioski przez wojska niemieckie, próbował zaskarżyć RFN przed polskim sądem.

Weźcie sobie reparacje

Jeśli zależny od i lojalny wobec rządu „oczyszczony” SN na podstawie wniosku prokuratura generalnego podważy ten wyrok z 2012 r., a opanowany przez polski rząd TK uzna immunitet państw obcych za niezgodny z konstytucją, to polscy poszkodowani przez okupację niemiecką mogą uzyskać odszkodowania przed polskimi sądami. Te wyroki nie zostaną uznane przez sądy innych krajów, ale wtedy polscy powodowie mogą uzyskać tytuły wykonawcze, za pomocą których komornicy mogą zajmować mienie państwa niemieckiego w Polsce. Polska nie musi już negocjować z rządem Niemiec na temat reparacji, może je sobie po prostu wziąć.

Lecz to jednocześnie będzie jasny i niepodważalny sygnał dla całego świata, że polskie sądownictwo działa na zamówienie rządu, i że Polska przestaje uznawać zwierzchnictwo prawa międzynarodowego nad prawem polskim. Będzie to też znak, że z polskim rządem lepiej nie zawierać żadnych porozumień i traktatów, bo mogą potem zostać podważone przez sądownictwo krajowe.

Immunitet państwa przed sądami krajowymi nie wynika jednak tylko z polskiego porządku prawnego, lecz również z orzecznictwa Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, a tego żaden polski rząd nie jest w stanie zmienić. Polska jest stroną europejskiej konwencji ws. pokojowego rozwiązywania sporów z 1957 r., która obowiązuje ją do poddawania wszystkich sporów z innymi państwami europejskimi jurysdykcji MTS. Konfiskowanie mienia państw obcych w Polsce nadal będzie nielegalne, nawet jeśli SN i TK orzekną inaczej. Polska może, wzorem Grecji i Włoch, konfiskować niemieckie mienie państwowe w Polsce, ale tak samo jak Włochy i Grecja przegra wtedy przed MTS i jeśli takiego wyroku nie uzna, wejdzie w konflikt z pozostałymi członkami Rady Europy i UE.

Mienia państwa niemieckiego w Polsce nie jest dużo, bo w jego zakres nie wchodzi ani majątek osób prywatnych, ani własność konsularna, chronione na podstawie dwustronnych umów, których podważenie naraziłoby Polskę na odwet ze strony innych państw. Można wątpić, czy gra jest warta świeczki: kilka lub kilkanaście milionów złotych w zmian za utratę członkostwa w Radzie Europy i zakończenie współpracy policji, prokuratur i sądów w ramach Unii.

Szkopuł w tym, że artykuł 64. istnieje i można z niego korzystać, a twardy elektorat PiS będzie wywierać presję na rząd, aby tak postąpił. Piękno tej konstrukcji prawnej polega na tym, że umożliwia ona podważenie immunitetu nie tylko Niemiec w Polsce, ale też każdego innego państwa. Można ją wykorzystać do zaskarżenia Rosji o odszkodowanie za Katyń, za Smoleńsk albo do tego, aby konfiskować rosyjskie mienie na poczet wraku tupolewa, którego Rosja nie chce oddać. Ciekawe, kiedy zwolennicy zdetronizowanego ministra obrony wpadną na to, by wykorzystać ten przepis, aby dać popalić rządowi w stosunkach z Niemcami i z Rosją. I czym rząd wtedy uzasadni, że stworzył sobie takie narzędzie, ale nie chce z niego korzystać w sprawach, które przecież sam uznaje za słuszne...


Czytaj także: Marcin Matczak: PiS na drodze do ostatecznej skuteczności


Uruchomienie art. 7. przeciwko polskiemu rządowi to tylko jeden z pozapolskich aspektów reformy sądownictwa i wcale nie najistotniejszy. Nieważne, czy to się skończy odebraniem głosu Polsce w Radzie UE, czy sankcjami finansowymi w następnej perspektywie finansowej. Samo przegłosowanie art. 7.1. na podstawie głosów czterech piątych państw może być odbierane przez wymiar sprawiedliwości w innych krajach członkowskich na równi z orzeczeniem trybunałów w Strasburgu i Luksemburgu. Następstwa w postaci zmiany nastawienia sądów, prokuratur, policji mogą być takie same i to zupełnie niezależnie od woli rządów i instytucji europejskich. W ich krajach sądy i prokuratury nie muszą się bowiem oglądać na rząd.

Guliwer sam siebie związał

Przeprowadzając reformę sądownictwa bez wzlędu na potencjalne skutki, rząd spalił za sobą mosty – musi teraz brnąć dalej, bo cofać się nie może, nawet gdyby chciał. Podobnie jak przy relokacji uchodźców. Dodatkowo dał swoim zwolennikom narzędzie, aby mu jeszcze mocniej wiązać ręce. Obecnie próbuje to kompensować zmianą retoryki: rząd Beaty Szydło zawsze podkreślał, że Unia nie ma prawa ingerować w polskie reformy. Rząd Morawieckiego już tak nie twierdzi, chce tylko przekonać Unię, że reformy nie stanowią zagrożenia dla praworządności. Merytorycznego kompromisu (którego z kolei chcą instytucje Unii) nie proponuje, bo na to nie ma już pola manewru. Prezydent weta nie zgłosił, szanse na to, że TK przekreśli reformę SN i KRS, są marne, reformy samego TK i tak nie może już zmienić – a to oczy Komisji Europejskiej najbardziej kole. Prezydent mógłby nie skorzystać z prawa, jakie mu daje nowa ustawa o SN, i pozwolić zasiadającym tam sędziom dalej orzekać. Ale przeważająca większość sędziów wcale nie chce go o to poprosić. W ten sposób PiS musi brnąć dalej z „reformami”, nawet jeśli na skutek oporu sędziów KRS i SN zostaną zablokowane.

Jest to gra, którą na końcu wszyscy mogą przegrać: rząd będzie miał wszystkie wyżej opisane problemy na arenie międzynarodowej, ale bez zysków w kraju, na które liczył. Unia nic nie osiągnie, bo nikt nie będzie w stanie skutków tych reform odwrócić, a obywatele będą mieli upartyjnione i jednocześnie dysfunkcyjne sądownictwo.

A rząd będzie wyglądać jak Guliwer – podporządkowując sobie jedno ogniwo władzy po drugim, będzie się wydawał bardzo duży, silny i nieustępliwy. Ale w przeciwieństwie do Guliwera, uwięzionego przez Liliputów, rząd sam sobie związał ręce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2018